Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2022

Cebula

Z drawskimi świętami wyszła ogólnie kupa. M. miał dosyć teściowej już po wizycie pogrzebowej. Rozstali się przecież w kłótni i wyjechał wcześniej, niż planował. I zapowiedział, że na Wielkanoc się nie pojawi. Potem jednak zaczął piętrzyć trudności w związku z wyjazdem na moje urodziny, dręczyło go, że zostawi matkę na święta samą i koniec końców do niej normalnie przyjechał. Dostarczyłam mu zatem młodego, zawsze co dwóch, to nie jeden. Przyjechał w piątek wieczorem, ja z H. w sobotę rano i już widziałam, że ma dość. Nie bez kozery. Postarał się zrobić coś w rodzaju świątecznego śniadania o dzień wcześniej, skoro w niedzielę miało mnie nie być. Siedliśmy do stołu, teściowa z nami, temat niewinnie zszedł na cebulę. Której na nim zresztą nawet nie było, tyle, że M. przypomniał, że jej nie lubi i się zaczęło. Rety. Z igły widły. Przez kwadrans truła, jaki jest dziwny i beznadziejny, że nie smakuje mu coś tak cudownego. Chłop ma pięćdziesiąt lat, a ta mu zawraca głowę koniecznie cebulą. J

Kasztanek

H. ma fajne poczucie humoru. Takie specyficzne. Swoje. Ostatnio: "Poszedłem na korki, a pani mówi: "H., znaleźliśmy twój kasztanek!". Pani i ja się śmiejemy, a wszystkie inne dzieci się gapią o co cho. Bo to było tak, że oni tam mają tablicę magnetyczną. I do niej są przyczepione różne podpowiedzi, takie ułatwienia, na przykład ile jest pierwiastek ze 125, albo wzory z Pi. No i ja kiedyś im pod tymi magnesami napisałem: K, A, S, Z, T, A, N, E, K i powiedziałem, że schowałem kasztanek, ale nie powiem gdzie. A teraz robili przemeblowanie i jak przestawiali tablicę, to przesunęli magnesy." Jest też asertywny i nie daje sobie dmuchać w kaszę. Nie stara się być niegrzeczny na siłę, ale nie uważa, żeby musiał z kimś się zgadzać tylko dlatego, że tak wypada. Zawiozłam go na święta do Drawska, do teściowej, ponieważ przyjechał tam też M. Gdyby H. został na całe wolne w Kgu, siedziałby w domu, tam liczyłam, że spędzi czas na dworze i faktycznie, nawet się opalił. Natomia

Niech lewa reka

Jeszcze w Gdańsku, siedząc w knajpce obserwowałam starowinkę z torbą na kółkach. Pani próbowała wciskać ludziom strasznie przechodzony bukiet kwiatów. Jak ze śmietnika, czy coś. Natknęliśmy się na nią potem blisko hotelu, bo łaziła w kółko. Zaproponowała kupno kwiatów, powiedziałam, że naprawdę bym je wzięła, gdybym miała z nimi co zrobić, ale nie jestem Gdańszczanką, wyjeżdżam. - Ale to daj pani, daj... - Kiedy mówię pani, nie mam co z nimi zrobić. - Ale pani. Daj pani pieniążek. - Hm. Dobra. Dam pani. Wie pani dlaczego? Bo mam dzisiaj urodziny. Proszę. Dałam 20 złotych, bo nie miałam nic drobniejszego i stwierdziłam, że no OK, żal mi starowinki i niech będzie, że na dobrą wróżbę. Teraz mały quiz. Co zrobiła babcia? Czy rzekła: "Ło, to najlepszego!", czy zwykłe: "Dziękuję", czy capnęła kasę i uciekła, bo tak też często robią, żeby się ktoś nie rozmyślił? Już? Zdecydowali Państwo? No to posłuchajcie: - Daj pani niebieskiego! Niebieskiego daj! - Dał

Człopińska

12.04 pożegnaliśmy Hanzę i licznymi opłotkami udaliśmy się ku Wydmie Człopińskiej. Po drodze   przystanek najpierw przy prądotwórczym wiatraku, bo H. miał małe marzenie, żeby stanąć tuż pod i spojrzeć w górę. Tu u nas co prawda wiatraków też mnóstwo, ale trudniej do nich dotrzeć, a tam akurat przejeżdżaliśmy koło "łatwego". Drugi postój na placu zabaw Bagno Shreka w Wicku, jakoś tak wszystko pod H. Dzieciaki w drugiej połowie podstawówki mają trochę źle. Wiele z nich nadal chce korzystać z placów zabaw i atrakcji przeznaczonych dla dzieci, ale z racji wzrostu już się do nich nie kwalifikują. Są przeganiane etc. Młodego bardzo to rozżala. Że nie bardzo mają gdzie się podziać na dworze. Chcą się ruszać, wariować, jak to dzieci. Nie chcą siedzieć nobliwie na ławkach, nie chcą też ćwiczyć na siłowniach na świeżym powietrzu, chcą się bawić, zwisać z drabinek i tak dalej, a place zabaw albo są dla zupełnych maluszków, albo dla klas 1-4. Nawet ze szkolnego nauczyciele ich przegani

Widoki

Jeszcze nie pisałam, że mocną stroną Hanzy są śniadania. Przyzwoite, nie ma się co czepiać. Sok Pureny zbyt rozwodniony, co jest standardem, bo wlewa się do dystrybutora koncentrat i wodę, więc pewnie aż kusi, żeby przyoszczędzić. Reszta OK i wybór na tyle spory, że nie da się spróbować wszystkiego. Wybraliśmy się do Domu Uphagena, po drodze zahaczając o pocztę, ponieważ Joanet poleciła, a ona się zna. Faktycznie, to ci poczta! Bajkowa. Fanom Harry'ego Pottera by się na bank podobała. Kamienica Uphagena, jak kamienica, późne rokokoko, nie każdy to lubi, ale uczciwie podziwiać trzeba ogrom pracy włożony w rekonstrukcję wnętrz , bo wcale nie jest tak, że po prostu zachowały się nienaruszone. Dopiero gdy się obejrzy zdjęcia ukazujące stan sprzed renowacji można ocenić - docenić heroiczną pracę. Zaszłam do dwóch sklepów, w których swoje wyroby sprzedaje firma, od której biorę bursztyn w złocie. Spodziewałam się, że mnie zatchnie, że wybór będzie ogromny, a przede wszystkim, że bę

Bursztynowo

  W niedzielę 10.04 zaraz rano przyszła Joanet. Pogadaliśmy w pokoju, kupiłam od niej kilka ślicznych ceramicznych zawieszek, a potem poszliśmy na spacer do Teatru Szekspirowskiego , żeby pooglądać jego budzącą liczne kontrowersję antracytową bryłę oraz wejść na taras. Potem do Lookiera, gdzie było w porządku o tyle, że w miarę cicho, czyli można normalnie rozmawiać, ale pani Regina każdemu z nas przyniosła całkiem co innego, niż zamówił, albo się spodziewał. Na szczęście przyjęło sodka, więc nie szkoda. Joanet odjechała, a ja udałam się z H. do muzeum bursztynu w starym młynie. Jakby ktoś musiał, choćby i nielegalnie, skorzystać z wc, to jest na parterze za kasami, na ścianie najdalszej od wejścia. Budynek ma windę, więc można zabrać na zwiedzanie nawet kogoś nie bardzo sprawnego. Jest pomieszczenie z szafkami na kluczyk, można bezpł. zostawić kurtki etc. Co do samej wystawy, powiem tak, osobiście wcale niekoniecznie kocham bursztyn. Wolę labradoryt na przykład. Opowiadam o nim, spo

Idz na Hel

09.04 wyruszyliśmy na Hel. W RP jest parę takich miejsc, do których jest zawsze za daleko. Niby chciałoby się je zobaczyć, ale rety. Z doświadczenia wychodzi mi, że jeszcze najskuteczniej jest odwiedzać je (nie) po drodze. Kiedy jest się w dłuższej trasie, jakoś łatwiej skręcić, zboczyć, nadrobić te ileś km, niż wybrać się do wygwizdowa specjalnie. Zatem Hel. Pamiętają Państwo "Pociąg". Na jednym z ujęć widać, że pociąg jedzie niemal po wodzie. Łał! Oglądałam to jako nastolatka i to wtedy zrodziło się we mnie małe marzenie, żeby zobaczyć Hel. Trzeba było pięćdziesiątki, żebym tam dotarła. Ostre tempo. Nim dotarliśmy do końca, omc miałabym piękną stłuczkę. Parka fotografików z wielkim zaangażowaniem biegała za jakimś ptaszyskiem typu myszołów. Kierowca auta jadącego przede mną zainteresował się atrakcją i nagle po prostu stanął na jezdni. Też chciał pooglądać ptaszka. Hamulec, skręt, klakson, soczysta wiązanka, wszystko jednocześnie. W Helu zaparkowaliśmy przy Polo, który ma j

Komplikator

 Żeby nie mieć niefajnego nastroju, staram się nie przechodzić przez swoje urodziny w domu. Zdecydowanie lepiej mi, kiedy jestem dokądkolwiek wyjechana. Już czy tam zwiedzam, czy czilautuję, czy właśnie się przemieszczam - nieważne. Istotne, żebym miała poczucie, że mi to życie nie przecieka, nie mija od czapy, a poza tym, kiedy nie jest to zwykły dzień w domu, mniej o owym przemijaniu myślę.  M. pytał, gdzie chciałabym się wybrać i zaproponował opłacenie całego wyjazdu. To bardzo hojne, bo od naszego rozstania jest tak, że jadąc razem płacimy po połowie głównej kwoty, znaczy każdy za siebie i za pół młodego. I potem M. bierze na siebie większość fajerwerków, typu wynajmy aut, knajpy i tak dalej. Teraz zaoferował, że w ramach prezentu opłaci wszystko. No OK. Odszczepieńcy wpuszczani są tylko do nielicznych krajów, szczególnie, jeśli nie zamierzają się testować. Wybrałam Malediwy, bo nie byłam, lubię wyspy i akurat wypadała dobra na nie pora roku. M. oprotestował. Za drogo i co tam będz

Przeżywam

Tej wiosny pięćdziesiątka, bez żadnych przedrostków, przyrostków, półwiecze. Nie mam pojęcia, jak to się stało i kiedy, co najpewniej wcale nie jest oryginalne. Karwowski z "Czterdziestolatka" był stary, a ja mam o dziesięć lat więcej od niego? Przecież to nie jest możliwe.  No i czy ja coś powinnam w ramach tego? Znaczy, nie chodzi mi o zapraszanie rodziny na obchody, czy co tam, tylko czy coś byłoby dobrze uczynić. Póki czas. Podsumować, zweryfikować, podjąć jakieś kroki? Optymistycznie zakładając, pięćdziesiątka stanowi dwie trzecie. Mam jeszcze trochę planów, więc wcześniejsze zakończenie życia nie byłoby mi na rękę, ale nie chciałbym także żyć dłużej. Przymknę oko na drobny poślizg, ale zdecydowanie nie życzę sobie stu lat. Widziałam u babci M., jak to wygląda i dobrze wiem, że nie jest to błogosławieństwo. Ani dla osoby zainteresowanej, ani dla jej bliskich. Zakładając zatem, że wszystko potoczy się zwykłym trybem, bez niespodziewanych chorób, czy nalotów, została mi os

Chleb

- Myszo, wytłumacz mi to: prosiłam, żebyś kupił chleb wiejski. Jak nie będzie, to litewski (który jeszcze do niedawna nazywał się "rosyjski", ale widomo). I że dopiero, jak nie będzie żadnego innego, to zwykły, bo mają niedobry. A ty przyniosłeś zwykły, a jak cię zapytałam dlaczego, czy żadnego innego nie było, to strzeliłeś focha, że dobrze, że w ogóle poszedłeś. Ja mam do pracy na dziesiątą, a wstaję o siódmej, żeby ci zrobić gorące śniadanie, dopilnować, czy wszystko wziąłeś, żebyś wyszedł na czas, a ty nie możesz kupić mi raz na kiedyś chleba takiego, jak chcę? - Mamusiu, były czasy, kiedy ludzie uśmiechali się na widok zwykłego chleba! Moja matka zwija się ze śmiechu na kanapie, ja tracę rezon, kurtyna opada jak ciasto z zakalcem. *** Parking przed Kauflandem. Niekryty. Zacina mokry, paciowany śnieg. Szybko i luzem, zgięta i zajęta, wrzucam zakupy do bagażnika, byle jak najmniej zostały zmoczone. Żul: Ja mam do pani taką sprawę. Ja: No? Żul: Ma pani może pięćdziesiąt gro

Odbiór społeczny

 Matka nas nawiedziła, bo z reguły przyjeżdża na początku miesiąca żeby zabrać rozliczenie kasy fiskalnej, terminala, podpisaną listę płac. Wszystko to dużo taniej mogę wysłać kurierem, ale tak naprawdę chodzi jej o pretekst. Lubi tak jeździć od czapy i tyle. Mnie jej przyjazdy niestety nieodmiennie wyprowadzają z równowagi. Zawsze do czegoś się przyczepia, ma pretensje, niektóre rzeczy muszę stąd na jej przyjazd usuwać, żeby nie było focha, zamieszanie. Tryb jest wtedy taki, że raz/dwa/trzy razy dziennie przychodzi do sklepu, czyli dezorganizuje mi pracę. Bo normalnie, to ja tu przez cały czas COŚ robię, ale skoro na jej przyjazd uprzątam, robota stoi. Trudno. No i potem, po sklepie, musimy do niej iść i tam siedzieć. Też nam to nijak nie pasuje, mamy swoje sprawy, czasem wiele, ledwo zdążamy spać, ale trzeba. Oczywiście, wszystko zależy od nastawienia. Gdyby była sympatyczną osobą, z radością czekałoby się na jej przyjazd i miło spędzało z nią czas. Skoro jednak nie jest - dopust boż

Wariacja wariacji

 W międzyczasie miałam chyba omikron. Z zasady się nie testuję, ale było na tyle nietypowo, że obstawiam którąś wariację wariacji. Zaczęło się od tego, że rozbolały mnie wszystkie miejsca, w których kiedykolwiek miałam kontuzję, reumatyzm, coś. Nawet, jeśli to było przed laty, dawno zaleczone i zapomniane, naraz wróciło na max. Nie normalne grypowe łamanie w kościach, tylko właśnie bóle w tych miejscach, gdzie kiedykolwiek coś nie grało. Nie wiedziałam co się dzieje. Kilka dni później nagle zrobiło mi się strasznie zimno, półgodzinny gorący prysznic nie pomógł. W jednej chwili ćwiczyłam na nordictracku i oglądałam z młodym "Inside Job", a w drugiej psss, przekłuty balon. Położyłam się do łóżka i zaległam na półtora dnia. Spałam, znów spałam. Zimno, gorąco, wielka słabość. Gorączka, coś dziwnego w gardle, taki glut, ale nie ból, nie angina, no i bez kataru. Dziwna trzęsawka od środka, wewnętrzne drżenie. Bardzo dużo witaminy C, Ibuprom doraźnie. Trzeciego dnia koniecznie musia