Kasztanek

H. ma fajne poczucie humoru. Takie specyficzne. Swoje. Ostatnio:

"Poszedłem na korki, a pani mówi: "H., znaleźliśmy twój kasztanek!". Pani i ja się śmiejemy, a wszystkie inne dzieci się gapią o co cho. Bo to było tak, że oni tam mają tablicę magnetyczną. I do niej są przyczepione różne podpowiedzi, takie ułatwienia, na przykład ile jest pierwiastek ze 125, albo wzory z Pi. No i ja kiedyś im pod tymi magnesami napisałem: K, A, S, Z, T, A, N, E, K i powiedziałem, że schowałem kasztanek, ale nie powiem gdzie. A teraz robili przemeblowanie i jak przestawiali tablicę, to przesunęli magnesy."

Jest też asertywny i nie daje sobie dmuchać w kaszę. Nie stara się być niegrzeczny na siłę, ale nie uważa, żeby musiał z kimś się zgadzać tylko dlatego, że tak wypada.

Zawiozłam go na święta do Drawska, do teściowej, ponieważ przyjechał tam też M. Gdyby H. został na całe wolne w Kgu, siedziałby w domu, tam liczyłam, że spędzi czas na dworze i faktycznie, nawet się opalił. Natomiast:

Teściowa: Co ty robisz? Chleb wyrzucasz? Co ty?!

H. : No taka resztka bagietki wyżarta. To dałem na kompost razem ze skorupkami i resztą.

Teściowa: Ale nie chleb! Chleba nie wolno! Wiesz jak kiedyś twój pradziadek...

I tu ta rodzinna historia o rzuceniu chlebem o podłogę i wyjściu z domu, coraz cięższym sumieniu, powrocie, podniesieniu chleba i ucałowaniu. M. już chciał lecieć do kuchni i interweniować, że mu matka dręczy dziecko, trzeba ratować, ale powiedziałam, żeby nic nie robił, bo młody doskonale radzi sobie sam.

Takoż po chwili usłyszeliśmy, jak H., wysłuchawszy po raz n-ty historii o pradziadku i chlebie, odparował: Właśnie. Bardzo mi się to nie podoba, babciu. Zauważ, że chleb nas terroryzuje. Dlaczego jest na innych prawach, niż cała reszta? Resztka sałatki, zwiędła rzodkiewka na kompost - OK, a o kawałek bagietki już wojna. Chleb, to jest takie samo jedzenie, jak ziemniaki!

Charakteryzuje go także wielki opór/upór przed dostosowaniem się do czyichś norm. Po mamusi. Ale o ile ja potrafię być dwulicowo polityczna, o tyle on jeszcze ma w sobie tyle buty, że uważa, że nigdy nie musi.

Przyjechałam po niego, kazałam się spakować, potrzebował torbę na brudy. Rzekłam, że niech poprosi babcię o jakąś foliówkę.

H.: Babko, a dojcie to jakosik torbę na łachy.

Teściowa: Jak powiesz inaczej. Jak tak powiesz, nie dostaniesz.

I słyszę, że aż syczy ze złości. Aż się w niej gotuje.

Upominam więc: Powiedz: "proszę".

H.: Babko, a dojcie to, prosza, jakosik torbę.

Teściowa: Nie! On wie, że ja tego nienawidzę. Specjalnie na złość mi robi!

H.: "Ojciec", "matka", "babka" i "dziadek", to są oficjalne określenia. Tak jest w dokumentach, tak się pisze i to jest normalne. "Babcia", to jest zdrobnienie.

Teściowa: Mieliśmy już na ten temat rozmowę!

Ja: Dobra, przynieś to jak jest, wrzuci się luzem.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń