Wariacja wariacji

 W międzyczasie miałam chyba omikron. Z zasady się nie testuję, ale było na tyle nietypowo, że obstawiam którąś wariację wariacji. Zaczęło się od tego, że rozbolały mnie wszystkie miejsca, w których kiedykolwiek miałam kontuzję, reumatyzm, coś. Nawet, jeśli to było przed laty, dawno zaleczone i zapomniane, naraz wróciło na max. Nie normalne grypowe łamanie w kościach, tylko właśnie bóle w tych miejscach, gdzie kiedykolwiek coś nie grało. Nie wiedziałam co się dzieje.

Kilka dni później nagle zrobiło mi się strasznie zimno, półgodzinny gorący prysznic nie pomógł. W jednej chwili ćwiczyłam na nordictracku i oglądałam z młodym "Inside Job", a w drugiej psss, przekłuty balon. Położyłam się do łóżka i zaległam na półtora dnia. Spałam, znów spałam. Zimno, gorąco, wielka słabość. Gorączka, coś dziwnego w gardle, taki glut, ale nie ból, nie angina, no i bez kataru. Dziwna trzęsawka od środka, wewnętrzne drżenie. Bardzo dużo witaminy C, Ibuprom doraźnie. Trzeciego dnia koniecznie musiałam odwieźć H. do szkoły, bo coś tam, więc potem na chwilę poszłam też do pracy. W kolejne dni też przychodziłam na trochę. Słaba byłam jeszcze przez jakiś czas, nagle czułam, że muszę iść do domu, natychmiast i koniec na dziś. Na szczęście mam blisko.

Mniej więcej w tym samym czasie chore było pół Kgu, obie korepetytorki H. i tak dalej. Co charakterystyczne, wszyscy zgłaszali problem nagle. Nie ostrzegali, że czują się tak se i nie wiadomo, tylko umawiali się, a potem meldowali, że są obłożnie chorzy np. godzinę przed zaplanowanym spotkaniem.

Młodemu nie było nic, alleluja. No i tyle.

***

W pierwszych dniach dzikiego teatru na wschodzie, wracając z eko sklepiku w Ikarze, zaszłam do znajomych prowadzących przy deptaku stoisko z badziewiem i:

- Wie pani, świata nie zmienimy, ale możemy zacząć od siebie, na swoją małą skalę zrobić coś. I dlatego my z Marianem podjęliśmy decyzję, że nie będziemy obsługiwać Rosjan. Przyszli do nas ludzie, rozmawiali po rosyjsku, zapytaliśmy, czy są Rosjanami, powiedzieli, że tak, to im powiedzieliśmy, że ich nie obsłużymy. Potem przyszli inni, też mówili po rosyjsku, zapytaliśmy, a oni się zaczerwienili i powiedzieli, że z pochodzenia są Rosjanami, ale od lat mieszkają w Niemczech i zaczęli mówić po niemiecku, to ich obsłużyliśmy. 

- Ale...

- Sąsiedzi nas krytykują, że to przecież pieniądze, ale my nie chcemy, żeby oni tu przyjeżdżali. Żeby się tu dobrze czuli. Nie chcemy ich pieniędzy!

- Ale to przecież ludzie. Nie muszą mieć nic wspólnego z żadną polityką. Nie wie pani, jak głosowali. Przyjechali tu, zanim się to tam nawet zaczęło. No i nie każdy Niemiec był hitlerowcem.

- To dlaczego od wybuchu wojny poparcie dla Putina rośnie?!

- ... Dobra, lecę, bo mi ciążą te dżemy.

- Niech pani zostanie! Czekam na Mariana, bo przybiegła zapłakana Ukrainka tu od Chińczyka, że bombardują jej wioskę i że będzie jechało auto z rzeczami. Marian pojechał po zakupy i już dzwonił, że kupił makaron, ryż, konserwy, ale wypatruję, żeby zdążył, nim to ich auto odjedzie.

Nie skomentowałam. Uciekłam.

I co ci wszyscy ludzie mają w głowach? Będą z Kołobrzegu wieźli przez całą Polskę na ukos, na wschodnią Ukrainę, makaron, ryż i konserwy. Przy aktualnych cenach paliwa. Przejadą tysiąc kilometrów do granicy, przekroczą ją, wjadą w tę wojnę z tym ryżem, będą jechać do wioski kolejne tysiąc kilometrów, a potem dwa tysiące z powrotem do Kgu. Okeej. 

***

H. ma wbijane do głowy, że korki są mega ważne. Na lekcjach z przedmiotów ścisłych niewiele rozumie i gdyby nie codzienne korepetycje, byłoby jak na początku zeszłego semestru - jedynka za jedynką w rządku. Korki go ratują, szczególnie, że w tym roku szkolnym wreszcie udało mi się dotrzeć do naprawdę sensownych ludzi, którzy naprawdę, naprawdę go uczą. 

Drugie, co ma bitowane od zawsze, to że zdrowie jest absolutnym numerem jeden. Ważniejsze iż nauka i niż wszystko inne. Że ma się wyspać, zjeść i tak dalej. W nakreśleniu młodemu odpowiednich priorytetów pomogła mi mama Anniki i Toma. Kiedy zaniepokojone ciotki próbowały odwieść ją od pomysłu wysłania dzieci wraz z Pipi na południowe morza rzekła im, że dzieci długo chorowały i że ewentualna utrata roku nauki jest niczym wobec ich porządnej rekonwalescencji. H. zasłuchiwał się w Astrid Lindgren i w Tove Jannson od małego i pewne idee przejął od tych mądrych kobiet raz na zawsze. Wyssał wraz z mlekiem z butelki, że tak powiem.

No i teraz:

W poniedziałki ma lekcje do 13.40, a korki już na 15.00. wpada więc do domu, je szybki obiad i leci z powrotem do miasta - w Kgu nie ma na razie żadnej prawdziwej galerii handlowej ze strefą gastro, gdzie na szybko mógłby wziąć tacę, ponakładać sobie, co tam chce i zjeść, a na "Pierogi u Basi", to on, wybaczcie, nie pójdzie. No dobra, opanowaliśmy to, zdąża, daje radę. Ale oto trafiło się, że mieli w pon. iść do domu kultury na przedstawienie. Myślał, że na lekcjach, okazało się, że w zasadzie po. Wyliczył, że nie zdąży nic zjeść i że musiałby biec po sztuce na korki. Spanikował. Jego pokolenie mówi na to "lag". Zagubił się chłopak. Poszedł do wychowawczyni wyłuszczyć problem. Nakrzyczała na niego. Nie ma żadnego wcześniejszego wychodzenia w trakcie przedstawienia i niech jej tu nie wymyśla problemów, przecież dawno wiedział, że teatr ma być. Odwrócił się i poszedł do domu. Mieszkamy nad sklepem, więc najpierw przyszedł tu zdać relację. Ledwo skończył, kobieta zadzwoniła cała wściekła.

Co miałam powiedzieć? Powiedziałam, że jest u mnie i że mhm, po czym odesłałam go na górę polecając, żeby się nie przejmował, bo był na granicy łez. Dopiero wieczorem na spokojnie tłumaczyłam, że powinien najpierw do mnie zadzwonić, że bym go podwiozła i tak dalej. Niby taki już kumaty jest, rozsądny, ale czasem jeszcze nie pomyśli, nie przemyśli, działa nazbyt szybko.

Acz i tak jest bardziej opanowany, niż jego najbliższy kolega, który na ostatnim wuefie, wściekłszy się na kolegów, którzy obsobaczyli go za nieudaną akcją podczas meczu, rzucił się z pięściami na ścianę. Krew na kłykciach, krew na ścianie...

***

Zaraz potem mieli w szkole próbny egzamin ósmoklasisty, po którym uciekli z pozostałych lekcji. H., jak to H., zaraz napisał mi na Messengerze: "Kochana maminko, informuję Cię, iż klasa zorganizowała największe wagary w jej historii, dlatego też gdybym został byłbym dosłownie, bez ściemy, jedyną osobą z klasy w szkole i praktycznie straciłbym opinię w klasie. Nawet Ania i Kasia i Ola poszły. Dlatego jestem na "wycieczce klasowej". Celem jest molo".

Po pierwszym zrywie część osób przestraszyła się i pod różnymi pretekstami wróciła. Reszta regularnie wysyłała na oficjalną grupę klasową, czyli i do wychowawczyni, radosne zdjęcia z McD, z torowiska, z szańca i z mola. Dostali po nieskończoność ujemnych punktów z zachowania i w zasadzie tyle. Myślałam, że będzie gorzej.

***

"Wiesz, co mnie cieszy? Nic. Zaczekaj! Cieszy mnie, kiedy ludzie chcą ode mnie nic. Nie chcą, żebym przyniósł na piątek kolorowy blok techniczny A4, wykonaną odręcznie maskę na Dzień Teatru, trójwymiarowy model atomu wykonany z ekologicznych materiałów."

***

Wróciliśmy z młodym do odwiedzin w Arce. Kiedyś spędzaliśmy tam sporo czasu, bo lubimy duże hotele z tymi ich kanapami w foyer, knajpkami, spa i tak dalej. To nasze klimaty bardziej, niż ciasne pensjonaty z krętymi schodkami, skosami w pokojach, ścianami w boazerii i ogólnodostępną kuchnią. Arka jest nieco siermiężna, ale na bezrybiu. W którąś niedzielę wybraliśmy się tam na rybki i glinkę. Państwo wiedzą, H. uwielbia gdy rybki go skubią. Ja raz tego spróbowałam, wyprysnęłam z wody po paru sekundach i nigdy więcej, a on został fanem. W glince było śmiesznie, bo siedzieliśmy w niej z wyraźnie przerażoną panią. Przerażenie chyba z powodu wielkiej śliskości wszystkiego oraz równie wielkiej wyporności. Kurczowo trzymała się chwytaków i minę miała nietęgą. My bawiliśmy się nieźle.

Muszę dbać o fajne spędzanie czasu z synem. Żeby nam za szybko nie przepadła ta więź, porozumienie. Relacja się zmienia, wiadomo, on na coraz więcej sobie pozwala, ja coraz więcej odpuszczam, tak musi być. Trzeba w którym momencie dojść do partnerstwa, inaczej będzie jak między moimi rodzicami, a mną.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń