Bursztynowo

 W niedzielę 10.04 zaraz rano przyszła Joanet. Pogadaliśmy w pokoju, kupiłam od niej kilka ślicznych ceramicznych zawieszek, a potem poszliśmy na spacer do Teatru Szekspirowskiego, żeby pooglądać jego budzącą liczne kontrowersję antracytową bryłę oraz wejść na taras.

Potem do Lookiera, gdzie było w porządku o tyle, że w miarę cicho, czyli można normalnie rozmawiać, ale pani Regina każdemu z nas przyniosła całkiem co innego, niż zamówił, albo się spodziewał. Na szczęście przyjęło sodka, więc nie szkoda.

Joanet odjechała, a ja udałam się z H. do muzeum bursztynu w starym młynie. Jakby ktoś musiał, choćby i nielegalnie, skorzystać z wc, to jest na parterze za kasami, na ścianie najdalszej od wejścia. Budynek ma windę, więc można zabrać na zwiedzanie nawet kogoś nie bardzo sprawnego. Jest pomieszczenie z szafkami na kluczyk, można bezpł. zostawić kurtki etc.

Co do samej wystawy, powiem tak, osobiście wcale niekoniecznie kocham bursztyn. Wolę labradoryt na przykład. Opowiadam o nim, sporo wiem, nawet noszę. Nie przeszkadza mi, ale wszystko to raczej interes, niż miłość. Do muzeum też poszłam w zasadzie służbowo, bo wielu klientów pyta, czy byłam, czy widziałam Bursztynowego Słowika i tak dalej. Zamiast kłamać, łatwiej pójść i z głowy. Z takim podejściem musieliby mieć w zbiorach naprawdę nie wiadomo co, żebym wpadła z zachwyt. A większość z tego, co pokazują, w tej lub innej odsłonie oglądam na co dzień. W niejednym sklepie, czy pracowni bursztynniczej są takie okazy, że... Z rzeczy ciekawych - nie wiedziałam, że zrekonstruowano Bursztynową Komnatę i że można ją sobie oglądać.

Dziwna energia trzepnęła mnie przy niepozornym ołtarzyku domowym z XVII wieku. Nie, że jakiś piękny, po prostu coś się z nim kiedyś bardzo działo, coś wessał i trzyma. Jest za szkłem, nie dotyka się, więc nie mogłam z nim pobyć, posłuchać go bardziej, bo może trzeba było kogoś odprowadzić, czy co tam. Wcale się nie rzucam na ochotnika, nie jestem fanką takich akcji, nie garnę się do nich. Ale jeśli są... Acz w pierwszym odruchu nadal się opędzam, więc w sumie z ulgą stwierdziłam, że tu nic nie mogę.

Przypomniało mi się, że znajoma bardzo mocno przeżyła oglądanie bursztynowego ołtarza w kościele św. Brygidy. Miała totalny odlot, wizje i tak dalej. Ten kościół stoi bardzo blisko muzeum, poszliśmy. Wstęp 5 zł. Strasznie solidarnościowo oraz martyrologicznie, ale interesował nas głównie ołtarz. Yyy. De gustibus i tak dalej. Yyy. Czytałam opis, a oczy me widziały co innego, typu, że napisane było: "Bursztynowe postacie zdają się wisieć w powietrzu, ale tak naprawdę są umocowane na metalowych prętach", a ja las metalu i trochę bursztynu. Jest teoria, że opis został stworzony na wyrost, bo ołtarz cały czas jest w budowie, znaczy czasem ma dodawany kolejny bursztynowy element.

Wszystko jednak furda, clou są tam relikwie. W jednym z krzyży krew Karola Wojtyły, w drugim serce Jerzego Popiełuszki. Ja rozumiem, że kiedyś, gdy lud był ciemny, nieczytaty, szczeble z drabiny jakubowej i "Dzieciątko z Macon", ale teraz? Stary człowiek umierał, a ktoś ściągał jego krew na relikwie? Zakatowanego człowieka wyłowiono z rzeki, zrobiono mu sekcję, a potem, zamiast nieszczęśnika złożyć do kupy i pochować, wycięto mu serce na relikwie? Że to jest chore, to za mało powiedziane. Nie rozumiem, jak ktoś może tam chodzić na msze i jeszcze uważać, że wszystko w porządku, fajnie, po bożemu. Że on jest "ten dobry".

Wracając utknęłam w Lokaah'u na tak długo, że aż młody wymiękł. Lubię i nie lubię tę sieciówkę. Ambiwalentne odczucia. Niektóre rzeczy mają na tyle tanie, a interesujące, że opłaca mi się je tam kupić i sprzedać u siebie. Czasem też nasuwają mi się w ich sklepie pomysły na coś, co mogłabym zaadoptować u siebie. Z drugiej strony, jest ciasno, a personel ma wylane i nic nie wie. Dziunie takie. No i bardzo trzeba oddzielać ziarno od plew, bo mają sporo wprost koszmarnego badziewia dla naiwnych.

Tym razem skorzystałam z promocji na miedziane butle, wzięłam trochę ładnych minerałów oraz bransoletki z uruz, runą zdrowia. To najpopularniejsza runa, i bransoletki, które przywiozłam z Wioski Wikingów na Wolinie, już mi się sprzedały. Faktura miała być na jutro. Obiecałam H., że tym razem będziemy króciutko, ale gdy po nią poszliśmy okazało się, że managerka chyba nie wierzyła, że wrócę i wcale jej nie przygotowała. Czekaliśmy długo.

Na koniec, po uregulowaniu należności i przekazaniu faktury, pani: To już wszystko, dziękuję (w sensie: "Czego tu sterczysz, idź już").

Ja: No. Jeszcze chciałabym mój towar.

:-)

Obiadokolacja w Grazie Mille. Pewnie nie byłoby miejsca, ale Pańska jest akurat w wielkim remoncie, rozkopana i ogólnie nie zachęca. Bardzo głośno, nawet nie z racji muzyki, tylko odgłosów wydawanych paszczą przez gości, czyli chyba akustyka za dobra. Albo nie ma ratunku.

Wieczór w saunie, jak było, pisałam.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń