Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2023

Grzejniki

Przyszedł sąsiad i mówi: "Nie mam grzejników w mieszkaniu. Tym na Morskiej.   Serio. Jak kupowałem, nie zwróciłem uwagi, do głowy mi nie przyszło. A ciepło mam, bo pode mną jest kotłownia. Okazało się, że tam kiedyś mieszkał jakiś ważniak i zaraz jak budowano blok, kazał deweloperowi tak zrobić, żeby grzejników nie było. W ogóle, nawet wyprowadzenia nie ma. A ten deweloper, to wie pani kto (no, w Kgu wszyscy wiedzą), więc się dogadali i odbiór mieszkania też przeszedł. Jak były podzielniki ciepła, to się opłacało, nie ma kaloryferów, nie ma podzielników, nie ma kosztów. Ale teraz płacimy od metra. Od powierzchni. No to chcę moje grzejniki! I wie pani, co się okazało? Że ja je mam sobie razem z całym wyprowadzeniem zainstalować na własny koszt :-) A jak mi się nie podoba, to mam mieć pretensje do notariusza, u którego była podpisywana umowa, bo mnie nie poinformował. Wtedy ja się pytam: Jak w ogóle możliwe było, że podpisano odbiór budynku w takim stanie? No to oni robią:

Już prawie szesnaście

Kiedy H. jest w szkole (technikum), korespondujemy.  Niedawno dostałam takie:  "Dwa Rabiaki pod rząd. To jest zawsze taaaka nuda. Stukasz tym drutem w jakąś wtyczkę, nie działa ci. Albo coś źle przepisałeś i nic ci nie działa, więc siedzisz jak kołek. I on mówi tak monotonnie... Patrzysz w bezkolorowe okienko pełne cyferek i dziwnych symboli. Siedzący za tobą Maciek bardzo chce ci coś pokazać, więc przykuwa twoją uwagę, waląc cię w plecy z całej swojej mikrej siły. Ten czas, co rano goni, teraz odpoczywa i przysypia. I nic się nie dzieje". Jakbyśmy tam byli, prawda? *** Wrócił H. ze szkoły i rzekł: Zagadały do mnie laski na korytarzu (tak je znam, z korytarza): "Cześć, H., co tam nowego?" No to mówię: "Wiecie, że broń czarnoprochowa jest normalnie dostępna w Polsce?" Ja: :-))) O matko! Serio? Rety! Bosz, synu, dobrze, że jesteś taki przystojny. Bo gdybyś był do tego jeszcze krzywy, to masakra. :))) H.: Ale to jest bardzo interesujący temat! Poza

Bilet w telefonie

W Dubaju wylądowaliśmy w środku nocy, a do Krakowa odlatywaliśmy po czterech godzinach przerwy, już rano. Przy wychodzeniu z autobusów, które dowiozły nas do samolotu, obsługa lotniska sprawdzała bilety i kierowała do przedniego lub tylnego wejścia. Trzymałam kartki w dłoni i nawet mi ich nie przeglądali, podałam tylko numery siedzeń, wskazali tyle wejście i poszliśmy. Miałam miejsce przy oknie, a młody i tak siedział gdzie indziej, zajęłam się więc oglądaniem tego, co na zewnątrz. Z kolejnego autobusu wysiadała kobieta z dwójką dzieci. Syn na oko ośmioletni, dziewczynka cztero-. Nic nie słyszałam, ale, jak w niemym filmie, wszystko było jasne.  Obsługa w odblaskowych kamizelkach zażądała okazania biletów. Pani dość lekceważąco odparła, że telefon jej się wyładował (lub zawiesił) i nie może, ale sprawdzali jej to przecież już pięć razy, więc bez przesady. I chciała wyjść. Obsługa powtórzyła żądanie okazania biletów. Zniecierpliwiona pani nieco ostentacyjnie wygrzebała telefon z dna

Baza pod figowcem

Właśnie, woda. Trochę cyrk z tym był. Do śniadania można było sobie w dowolnych ilościach nalewać z dyspenserów wodę, pseudosoki, albo mleko z wodą (dorzucali lód, który się topił). Obsługa nalewała też z dzbanków kawę i herbatę (ohydne, nosiłam własny termos). Ogólnie normalnie, tyle, że to tylko śniadanie, nie da się napić na zapas. W pokoju były na stanie dwie szklane butelki z wodą pitną, takie na korek   i codziennie pokojowiec wymieniał puste na pełne. Te dwa litry wody przy prawie czterdziestostopniowych upałach, to było totalnie nic. Kończyły nam się w porze obiadowej. Gdyby komuś było mało, miał dzwonić do recepcji, a oni powiadamialiby obsługę (osobiste informowanie niemile widziane), ale widomo, jak to funkcjonuje - prosisz o pierwszej, dostajesz przed szóstą. Albo wcale. A to by trzeba dzwonić kilka razy dziennie. Do kolacji podawano w tempie żółwiooowym, po szklance wody i naprawdę trudno było doczekać się drugiej. Najpewniej chodziło o skłonienie gości do zamawiania

Himmafushi i Bandos

Płynąc na Himmafushi po prawej mija się Gili Lankanfushi , która ma domy na wodzie. Zaskakująco to wygląda. Byłam w wiosce na wodzie w Tajlandii, ale takiej tubylczej, a tu mega drogi resort i spanie w domu na palach jako atrakcja. Himmafushi wygląda z kolei tanio i gdyby ktoś szukał noclegów poza Male, ale nie za krocie, to na przykład tam, bo jest parę skromnych pensjonatów. No, coś za coś, więc plaża taka sobie i mieszkając w miasteczku żyje się inaczej, niż w resorcie, ale. Poziom życia Malediwczyków dość niski, szkoła porządna, brudno. To bardzo blisko Indii i zdecydowanie widać pokrewieństwo kulturowe, choć Malediwy są państwem islamskim. Obchodziliśmy wyspę z przewodnikiem, który dwoił się, żeby pokazać nam cokolwiek ciekawego, ale tak naprawdę po prostu ospacerowaliśmy kwartał uliczek lub dwa. Ciekawe to było o tyle, że można było pooglądać coś autentycznego, nie sztuczny świat wypielęgnowanych klombów i wyczesanego piasku (który też uwielbiam, żeby nie było). Na koniec zap

Delfiny, rekiny i Male

Mieszkając na wyspie można było plażować, kąpać się, snurkować, nurkować z akwalungiem, pływać skuterem wodnym, kajakiem, na desce do windsurfingu, albo na SUP. Można też było wykupić wycieczki. Dokładnie przemyśleliśmy, na których nam zależy i na które nas stać, ale okazało się, że oferta to jedno, a realizacja drugie, bo na niektóre z nich nie było innych chętnych, a dla dwóch osób łódź nie będzie płynąć. Koniec końców byliśmy na pięciu. Na delfiny, do Male, na rekiny, na Himmafushi i na Bandos. Można było jeszcze na płaszczki, ale nas to nie interesowało, ponieważ po snurkowaniu z rekinami H. zraził się do tej idei. Pierwsze były delfiny o zachodzie słońca. W Walentynki jak raz, więc przynajmniej sporo plażowych leniuszków doszło do wniosku, że to dobry pomysł na zorganizowanie popołudnia. H. miał spory ubaw, bo pływaliśmy w poszukiwaniu delfinów po całym atolu, pan poszukiwacz stał na dziobie i wypatrywał, czas mijał, ludzie byli coraz bardziej zmrusztławieni. Te miny... Cóż,

Bioluminescencja

Pan z boksu kazał stać i czekać na łódź z Malahini. Pot ze mnie spływał, więc nie bacząc na tłum dookoła natychmiast przebrałam się w letnie ciuchy  i  zdarłam część ubrań z H. Fajne jest, że ponieważ na Maledwiach nie ma skrawka szerokiego lądu, lotnisko też znajduje się na nabrzeżu i prosto z niego, z walizami u nóg i z głową pełną szumu silników, wychodzi się w bajkę z mega niebieskim oceanem, kolorowymi łodziami, zielonym wyspami na horyzoncie. Szybką łodzią na i do Malahini Kuda Bandos   płynie się kwadrans i jest to przeskok w inny świat niż ten, w którym normalnie żyjemy. Bardzo inny. Bardzo niecodzienny. Już pisałam o zasadach tego resortu. Że obejmuje całą wysepkę, że nikt obcy nie ma prawa przybić do przystani etc. To jest takie dziwne! Żadnych opasek nakładanych w recepcji, bo po co. Tylko w jadalni podaje się nr pokoju, żeby szefowa sali mogła sprawdzić, czy dany posiłek nam przysługuje, ale i to obowiązywało nas raptem przez dwa dni, ponieważ potem już nas rozpoznawała

O rupiach

W Male przede wszystkim gorąco i wilgotno. Było rano, jakaś 7:30 i od razu upał. Bagaże doleciały (trochę się obwiałam, czy mój gdzieś się nie zaplącze), opłaty za wizę turystyczną, jak już pisałam, nie było, wc dość masakryczne. Nikt na nas nie czekał z imienną tabliczką, ale, jak często w dalekich stronach, zaraz ktoś zainteresował się, czego szukamy i zostaliśmy skierowani do boksu na zewnątrz. Zawsze staram się wymienić szybko pieniądze na miejscowe, bo w nich mniej się płaci. Dobrze wiem, jak nieprawdopodobne prowizje potrafią by naliczane przez sprzedawców (np. w Kgu). Na Malediwach jest z tym jednak dziwnie. Ponieważ mega ultra całkiem żyją z turystyki, w zasadzie obowiązującą walutą jest dolar. Przy okienku kantoru zawahałam się na widok dziwnej miny pana wymieniającego pieniądze. Było to jakby politowanie pomieszane z zawstydzeniem. Zgarnęłam część dolarów i wymieniłam tylko 150, żeby w ogóle mieć jakieś tubylcze pieniądze. Nawet to było niepotrzebne. Zapłaciłam nimi w war

Transfer Desk

  Zostawiłam nieocenioną Julię z remontem, sklepem i psem (a wszak to wszystko moje sprawy, nie jej) i pojechałam z młodym do Wro. Tydzień wcześniej R. miał wielkie przeboje podczas powrotu ze Szczawnicy, zasypane drogi i tak dalej, więc przesadnie dmuchałam na zimne i rozbiłam podróż do Krakowa, skąd mieliśmy wylot, na aż dwa noclegi. We Wro musieliśmy obejść Ikeę, ponieważ H. szuka inspiracji do urządzenia swojego pokoju. Każdy zakamar, każdy mebel musiał być dokładnie obejrzany, ekspozycja każdego pokoju dokładnie przeanalizowana. Dawno nie byłam w Ikei. Wiecie Państwo, że po okazaniu karty klienta za kawę/herbatę płaci się teraz złotówkę? W starym świecie było to za darmo. To tylko symboliczna złotówka, ale już inne wrażenie, nie tak przyjaźnie, jak kiedyś. Wieczór i nocleg u M., bez przygód. Z ważnych sprawy wyjazdowych - żeby polecieć na Malediwy oraz się z nich wydostać, trzeba zarejestrować się na ich stronie rządowej   i dostać mailem kod QR. Do wygenerowania potrzebne jes