Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2023

Kostka i inne przypadki

Bardzo opalona, korpulentna starsza pani. Planowała zakup srebrnej bransoletki z bursztynem i pasującej do niej zawieszki. Dużo oglądania, przymierzania, celebrowania. "A czy to nie lepiej pasuje? A, nie, miała pani rację, tamto. A to? Aha, za drogie. A to? A ma pani może coś innego?" Wybrała bransoletkę i trzy zawieszki uznała za odpowiednie (do wyboru). Rzekła, że się zastanowi i poszła. OK. Następnego dnia przyszła. Wybieranie i mierzenie od początku. Od punktu wyjścia. Cała kołomyja. Zmiana decyzji iks razy. "Jednak ta zawieszka. Nie. Jednak tamta. A pokaże pani tę? Jeszcze jej nie oglądałam. A, nie, ta to nie". Wreszcie wybrała zawieszkę. Z bransoletką na razie zdecydowała się wstrzymać. Spoko. No ale jeszcze kwestia ceny zawieszki. Zaczęło się żebranie o rabat. Spoko, powiedziałam, jaki mogę dać. Z 285 na 250. Ona chce 200. Ja, że nie da rady. Ta swoje. I nadal. I jeszcze. To może zgodzę się na 230? Nienawidzę tego. Wszystko już powiedziałam, umotywowała

Ostara

Czułam wielką potrzebę wyjazdu do Grzybnicy w pierwszy dzień wiosny. Namówiłam młodego na wagary (tak, ja jego, takie dziwne dziecko) i pojechaliśmy. Przede wszystkim udałam się do Drzewa . Raz, że zrobiłam amulet dla naszej trójki. Bardzo ładny zresztą. Zastanawiałam się najpierw, czy może zrobić taki większy, w sensie, że opowiadający także o naszych licznych przyjaciołach i za nich, ale potem stwierdziłam, że nie. Tyle skomplikowanych relacji, tyle wątków. Skupię się na ochronie naszej trójki, starczy. Od dołu go robiłam, więc tak też opowiem: pawie piórko i rząd białych koralików z balsy, to H. Jeszcze niedojrzały, śliczny, lekki, delikatnie muskający życie. Dwa na kamień wysuszone owoce ściśnięte dratwą i ciemnobrązowe koraliki z balsy - Julia. Zawsze zwarta, mocna, doświadczona (jest starsza ode mnie). Duża, lśniąca, kasztanowego koloru drewniana kulka, a nad nią jasnobrązowe koraliki z balsy - od razu widać, że ja. Wszystkie je złączyłam wyżej i przeprowadziłam przez szereg po

Wietnameczka i duch wstrętnej matki

Pani 55 - 60 ze skośnooką dziewczyneczką, może dwunastoletnią. Mówiła do niej po angielsku, więc pomyślałyśmy, że babcia z wnuczką, która przyjechała z zagranicy. Panienka drobniutka, taka jeszcze nie nastolatka z prawdziwego zdarzenia, raczej dziecko. Warkocz za tyłek związany frotką z misiaczkiem. Pluszowa torebeczka z cekinami. Bardzo grzeczna. Nieśmiały uśmiech, dyskretne zachowanie. Długo grzebała w kamykach, coś wybrała, szukała jeszcze. W końcu zagadałam do pani, że może w czymś małej pomogę? Pani: Ech, pani myśli, że to dziecko, a ona ma 32 lata. Julia i ja: ??!! Pani: No. To żona mojego syna. Przywiózł ją z Wietnamu. Ja: Ale te dodatki i zachowanie... Pani: No. Nie uwierzy pani, ostatnio z nią byłam w urzędzie i był taki stoliczek dla dzieci, kredki, kartki. Siadła i zaczęła rysować. Wie pani, to jest takie dziwne. Ona tam w Wietnamie miała swoją firmę, ludzi pod sobą. Na ich standardy, to była wyzwolona feministka. Zrobiła kilka fakultetów, zna angielski, mandaryń

W tym samym czasie

W tym samym czasie, co wesoła pięcioosobowa ekipa, Kg gościł naszą zaprzyjaźnioną bioenergoterapeutkę I. Trochę głupio było. Powiedziałam jej, że V. będzie w tym samym czasie i czy I. chce się z nią spotkać. A I., że yyy, niekoniecznie. Znaczy, widać było, że to dla niej tylko klientka. A V. tak ją uwielbia. Tak o niej opowiada, tak jest wdzięczna... Cóż. Trzymałam więc buzię na kłódkę, żeby nie zrobić dobrej i szczerej V. przykrości. Obie często i na długo bywały u mnie w sklepie, ale szczęśliwie jakoś się zawsze mijały. Niemniej czułam się w tym wszystkim troszkę niezręcznie. Niby luz i nie moja sprawa, ale mimo wszystko. Nie może być nudno, więc w tym samym czasie Wowa wywijał swój numer. Nie przyszedł do mnie, ani do Julii (może się bał), ale napisał do V. (bo słodka, przemiła i serce na dłoni), że potrzebuje pieniędzy. 1400 złotych. Przegięcie. V. poprosiła mnie o radę, doradziłam nie pożyczać, tylko spróbować nagonić mu klientów. Namówić jakąś przyjaciółkę, coś. Nie, żebym uw

Xenna nie negocjuje, Jodorowsky się nie myli, zbyt drogie prezenty to zło

Przyjechała V. z mężem, a razem z nimi znajomi z córką. Łącznie pięć osób wcisnęło się do najmniejszego z matkowych apartamentów (pokój z aneksem kuchennym i łazienka). Wesoło mieli. To bardzo pozytywni ludzie, czego dowodem jest, że autentycznie im się podobało. Rzecz zaczęła się od tego, że V. i M. (nie mogę do końca życia pisać o chłopie "mąż V.", jakby był tylko dodatkiem; mam nadzieję,   że się Państwu nie pokręci z Mrówką) zaprzyjaźnili się z pewną panią prowadzącą w Kgu butik. Pani zaprosiła ich na swoją pięćdziesiątkę. Najpierw tylko się obśmiali z pomysłu, ale pani twardo nalegała, wysłała im imienne zaproszenia, każdemu oddzielne i zaczęło robić się poważnie. Przemyśleli, stwierdzili, że no dobra, jadą. Opowiedzieli o tym swoim bliskim znajomym, a ci podpięli się pod wyjazd i już, cała piątka wylądowała mi za ścianą - jeszcze mieszkam w ap. matki. Zaraz pierwszego wieczoru, chociaż zjawili się późno i byłam już w szlafroku, wciągnęli mnie do siebie na wiśniówkę.