Cebula
Z drawskimi świętami wyszła ogólnie kupa.
M. miał dosyć teściowej już po wizycie pogrzebowej. Rozstali się przecież w kłótni i wyjechał wcześniej, niż planował. I zapowiedział, że na Wielkanoc się nie pojawi. Potem jednak zaczął piętrzyć trudności w związku z wyjazdem na moje urodziny, dręczyło go, że zostawi matkę na święta samą i koniec końców do niej normalnie przyjechał. Dostarczyłam mu zatem młodego, zawsze co dwóch, to nie jeden.
Przyjechał w piątek wieczorem, ja z H. w sobotę rano i już widziałam, że ma dość. Nie bez kozery.
Postarał się zrobić coś w rodzaju świątecznego śniadania o dzień wcześniej, skoro w niedzielę
miało mnie nie być. Siedliśmy do stołu, teściowa z nami, temat niewinnie zszedł na
cebulę. Której na nim zresztą nawet nie było, tyle, że M. przypomniał, że jej
nie lubi i się zaczęło. Rety. Z igły widły. Przez kwadrans truła, jaki jest
dziwny i beznadziejny, że nie smakuje mu coś tak cudownego. Chłop ma pięćdziesiąt
lat, a ta mu zawraca głowę koniecznie cebulą. Już rozmowa zeszła na co innego,
inny temat, a ta znów. Byle nawiązać, wbić szpilę, ukleić złośliwość. Z jednej
strony sama mówi, że jak głupia była, że czepiała się teścia o różne drobiazgi
i że teraz cieszyłaby się, że nawet coś robi nie tak, byle był, a z drugiej,
minutę później, przychrzania się do ostatniego żywego człowieka z najbliższej
rodziny o byle nic. O cebulę. I to jeszcze jak.
No trudno, prawie każdy ma porąbaną matkę.
H. jest facetem, więc się via
Messenger nie zwierzał, pisał tylko: "Babcia... jak babcia". Wszystko
jasne. W poniedziałek, gdy odbierałam syna, M. był bardzo smutny, widać było, że matka strasznie mu dopiekła. Po drodze, w domu, wieczorem, H. pomału
opowiadał, jak było.
Brr.
Nasłuchał się sporo. Że jest
młodym psychopatą, że nic mądrego jej przez cały pobyt nie powiedział ("A
ja jej opowiadałem o kapibarach przecież, a to jest bardzo mądre i
ciekawe!"), że jest cały głupio - mądry, że dlaczego wyraził się
"eksplorować", zamiast "zwiedzać" lub "oglądać" i
tak dalej. Wszystko robił źle. Generalnie zmęczyła go i ocenił, że przez dłuugi
czas nie zamierza u niej gościć. Ewentualnie może przyjechać do samego Drawska,
jeśli jej nie będzie. I że już woli moją matkę z nich dwóch, a to doprawdy...
Okej, synu, skoro tak babci
zatruwasz życie, nie będziemy jej tobą obarczać i tyle. To miała być
przyjemność dla wszystkich, miało być miło, miała się nie czuć samotna. Ani H.,
ani M. nie muszą tam bywać. Mają gdzie się podziać i to w lepszych warunkach,
nie w 14'C (ogrzewanie domu jest głupie), z ciepłą, a nie zimną wodą w kranie
(włączanie junkersa też jest głupie i nie, naprawdę, ona nie jest biedna, żeby
była jasność). Chcieli być z nią, bo to ledwo kilka tygodni po śmierci teścia i
tak dalej, a wyżęła ich jak pranie, przerobiła na trociny, przeżuła i wypluła. Wszak
jej też można by przypiąć całe mnóstwo łat. Nikt nie jest idealny, a ona na
pewno. Ale się tego nie robi, przemilcza się, żeby nie dokuczyć, nie sprawić
przykrości. Dlaczego to ma działać tylko w jedną stronę? Dlaczego wydaje jej
się, że obowiązuje ją inny kodeks, inne prawa?
Z poczuciem dobrze odbitej
piłeczki chwaliła się mojej matce, że któregoś dnia zadzwoniła do M., a ten
miał smutny głos. Zapytała czemu. Rzekł: "Bo mi ojciec umarł". Na co ona:
"A mi mąż! Chcesz się licytować?". Moją matką to wstrząsnęło.
A teraz co innego wstrząsnęło
Młodym i mną. Gdy teściowa próbowała
interweniować podczas kłótni między trzema psami (jej, sąsiadki i córki
sąsiadki), została ugryziona w rękę. Cierpiała, jojczała oraz miała za złe, że wszyscy zbyt słabo ją
żałują.
W pewnej chwili, do M.:
"P. by mi już zmienił bandaż!".
Czy Państwo mogą w ogóle zrozumieć
taki tekst? Zarzuciła M., że nie jest wobec niej tak kochający i troskliwy jak
syn, który zmarł dwa lata temu. Na rękach M.! Jego jedyny brat. W zasadzie
powiedziała: "Żałuję, że to nie ty umarłeś. Do cholery, dlaczego umarł mój
lepszy syn i mąż, a zostałeś właśnie ty?!". Bo dobrze wiemy, że dla niej M. zawsze był na szarutkim końcu.
Gdybym ja była na miejscu M., najpierw bym oniemiała, to pewne, a potem wyjechałabym i nie wróciła. Nawet bym nie czekała na odjazd młodego. Po prostu wymiotłoby mnie z tego domu chyba raz na dobre.
A on mi rzekł, że rano musi jeszcze zrobić matce zakupy.