Chleb
- Myszo, wytłumacz mi to: prosiłam, żebyś kupił chleb wiejski. Jak nie będzie, to litewski (który jeszcze do niedawna nazywał się "rosyjski", ale widomo). I że dopiero, jak nie będzie żadnego innego, to zwykły, bo mają niedobry. A ty przyniosłeś zwykły, a jak cię zapytałam dlaczego, czy żadnego innego nie było, to strzeliłeś focha, że dobrze, że w ogóle poszedłeś. Ja mam do pracy na dziesiątą, a wstaję o siódmej, żeby ci zrobić gorące śniadanie, dopilnować, czy wszystko wziąłeś, żebyś wyszedł na czas, a ty nie możesz kupić mi raz na kiedyś chleba takiego, jak chcę?
- Mamusiu, były czasy, kiedy ludzie uśmiechali się na widok zwykłego chleba!
Moja matka zwija się ze śmiechu na kanapie, ja tracę rezon, kurtyna opada jak ciasto z zakalcem.
***
Parking przed Kauflandem. Niekryty. Zacina mokry, paciowany śnieg. Szybko i luzem, zgięta i zajęta, wrzucam zakupy do bagażnika, byle jak najmniej zostały zmoczone.
Żul: Ja mam do pani taką sprawę.
Ja: No?
Żul: Ma pani może pięćdziesiąt groszy chociaż. Ja dużo nie potrzebuję. Tyle, żeby chleb i kiełbasy.
Ja: Szczerze panu powiem, że nie wiem, bo płaciłam kartą. Nie wiem, co mam w portfelu. Powrzucam to wszystko, to sprawdzę.
Żul: To pani pomogę.
Ja: Nie.
Żul: Ale pomogę.
I bierze mi tymi czarnymi rękami pomidory, coś tam.
Ja: Nie chcę!
Żul: Bo wie pani, źle jest, Rosja na Ukrainę napadła...
Ja: Proszę pana, gówno mnie to obchodzi, OK?
Z polityką mi będzie wyjeżdżał? Ładowałam akurat pieczywo, więc wyjęłam pyszną, świeżą, chrupiąca półbagietkę. Kupuję ich zawsze kilka i zamrażam, bo H. je uwielbia.
Ja: Proszę.
Żul: Co?! Suchy chleb?!
Ja: Proszę pana, moje dziecko to je, pan też może.
Wziął z łaski i dalej dyszał mi w kark. Spakowawszy wszystko dałam mu 2 złote, a potem śmiałam się w aucie przez całą drogę, bo wciąż mi dźwięczało to: "Co? Suchy chleb?!".