Idz na Hel

09.04 wyruszyliśmy na Hel. W RP jest parę takich miejsc, do których jest zawsze za daleko. Niby chciałoby się je zobaczyć, ale rety. Z doświadczenia wychodzi mi, że jeszcze najskuteczniej jest odwiedzać je (nie) po drodze. Kiedy jest się w dłuższej trasie, jakoś łatwiej skręcić, zboczyć, nadrobić te ileś km, niż wybrać się do wygwizdowa specjalnie. Zatem Hel.

Pamiętają Państwo "Pociąg". Na jednym z ujęć widać, że pociąg jedzie niemal po wodzie. Łał! Oglądałam to jako nastolatka i to wtedy zrodziło się we mnie małe marzenie, żeby zobaczyć Hel. Trzeba było pięćdziesiątki, żebym tam dotarła. Ostre tempo.

Nim dotarliśmy do końca, omc miałabym piękną stłuczkę. Parka fotografików z wielkim zaangażowaniem biegała za jakimś ptaszyskiem typu myszołów. Kierowca auta jadącego przede mną zainteresował się atrakcją i nagle po prostu stanął na jezdni. Też chciał pooglądać ptaszka. Hamulec, skręt, klakson, soczysta wiązanka, wszystko jednocześnie.

W Helu zaparkowaliśmy przy Polo, który ma jeszcze chwilowo bezpłatny parking i poszliśmy do fok. Imperatyw, utarło się, że to tam główna atrakcja. Tak se było, wiało, raptem kilka fok do oglądania, toalety brak. Wstęp 10 zł, żeby obejrzeć małą wystawę w budynku trzeba dopłacić złotówkę. Rozumiem, że to w zasadzie stacja morska, która łaskawie udostępnia się do zwiedzania, żeby podreperować budżet i się ciesz, że w ogóle. No nic, odpękane. Osobiście jednak radzę, jedźcie do wrocławskiego zoo, zarezerwujcie sobie na nie cały dzień, z czego pół na Afrykarium i tyle. Raz na zawsze zobaczycie wszystko co trzeba, porządnie oraz satysfakcjonująco.

Połaziliśmy po miasteczku, przeparkowaliśmy bliżej kosy i poszliśmy na wyłączoną z ruchu końcówkę. W sumie trzeba było zostawić auto, gdzie było, nie opłaca się parkować za 15 zł ledwo troszkę bliżej, ale nie wiedziałam, jak to tam wygląda. Fajny las, trakt pieszy, bunkry, wieże, stanowiska bojowe. Mi się podobało, H. czuł się niepewnie, zbyt dziwnie było dla niego i to pomimo jesiennych doświadczeń z Wolinem. Niektóre bunkry można zwiedzać za drobną opłatą. Na końcu kosy kładki do niechodzenia po wydmach, zejście na plażę.

Tak, stałam nad wodą i miałam poczucie, że zrealizowałam kolejne marzenie. Może i na pozór niepozorne, ale sami Państwo widzą, łatwiej mi było zwiedzić Jukatan, czy Nową Zelandię.

I znalazłam bursztyn. Taka niespodzianka, bonus.

 Ten ostatni odcinek trasy, z Helu do Gdańska, naprawdę mnie zmęczył. Niby to nie jest daleko, ale miałam dość.

Pani z recepcji hotelu Hanza trochę dziwna. Czasem jest tak, że się z kimś jest mega niekompatybilnym. Jakby różnymi językami się mówiło, niemożliwe jest porozumienie. Kilka razy coś podobnego mi się przytrafiło  i tak miałam z nią. Ulica jednokierunkowa, parking wcześniej, niż hotel, ale po co powiadomić o tym wcześniej, podczas rezerwacji miejsca. Żeby wejść na parking, trzeba wpisać kod do furtki, ale żebyśmy go dostali przy meldowaniu się, to nie. Trzeba było biegać do kobiety, dopytywać się, o co chodzi. Niby hotel ze spa, ale wielki problem oraz łacha. W cenie noclegu wstęp do sauny (trzeba rezerwować), zeszliśmy do podziemi, rozebraliśmy się, wzięliśmy prysznic, ale gdzie jakieś owijki, prześcieradła, ręczniki? W recepcji piętro wyżej, o czym zero informacji wcześniej. Jęk. Słowem, pani zaniżała poziom hotelu o gwiazdkę.

Pokój czysty, łazienka OK, balkon na taką sobie ulicę Tokarską i nasz parking (75 zł/dobę). Poszliśmy szukać kolacji. Wylądowaliśmy w Napoli, OK. Pan Paweł się dwoił i troił, bo tłumy, ale ostatecznie wszystko dało radę. Oraz respektują sodex. 

H. był zdezorientowany. Zupełnie inaczej zapamiętał gdańską starówkę, nic mu się nie zgadzało. Twierdził, że to inne miasto.

Ad tytułu notatki - mój brat swego czasu tak mówił bawiąc się wyrażeniem "Go to Hell".

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń