Odbiór społeczny

 Matka nas nawiedziła, bo z reguły przyjeżdża na początku miesiąca żeby zabrać rozliczenie kasy fiskalnej, terminala, podpisaną listę płac. Wszystko to dużo taniej mogę wysłać kurierem, ale tak naprawdę chodzi jej o pretekst. Lubi tak jeździć od czapy i tyle. Mnie jej przyjazdy niestety nieodmiennie wyprowadzają z równowagi. Zawsze do czegoś się przyczepia, ma pretensje, niektóre rzeczy muszę stąd na jej przyjazd usuwać, żeby nie było focha, zamieszanie.

Tryb jest wtedy taki, że raz/dwa/trzy razy dziennie przychodzi do sklepu, czyli dezorganizuje mi pracę. Bo normalnie, to ja tu przez cały czas COŚ robię, ale skoro na jej przyjazd uprzątam, robota stoi. Trudno. No i potem, po sklepie, musimy do niej iść i tam siedzieć. Też nam to nijak nie pasuje, mamy swoje sprawy, czasem wiele, ledwo zdążamy spać, ale trzeba. Oczywiście, wszystko zależy od nastawienia. Gdyby była sympatyczną osobą, z radością czekałoby się na jej przyjazd i miło spędzało z nią czas. Skoro jednak nie jest - dopust boży. Głupie, prawda? Bardzo chcę, żeby między mną, a H. tak nie było. Już wolałabym, żeby wprost powiedział, że nie chce mnie oglądać i spokój.

Rozumiem, że ona jest stara, że jej się nudzi, czuje się samotna. Może nawet za nami tęskni? Wszystko jasne. Wiem też, że dużo jej zawdzięczam, pamiętam o tym. Ale co to zmienia. Udawać, udajemy, nie możemy się jednak zmusić, żeby pozytywnie o tym myśleć.

No ale życie, to jest udawanie.

Teraz było tak, że akurat gdy u niej siedziałam, zadzwonił pan T. Bardzo chciał namówić mnie na zakupy. Jego firma sprowadza z Indii i z Tajlandii ładne rzeczy, droższe, niż oferują inni dostawcy, ale klientki je biorą, bo takie oryginalne etc. Nie mam kasy, znaczy mam, ale zbieram na złote bransoletki i jest to teraz dla mnie numerem jeden. Pan zaproponował, że zapłacę, kiedy będę miała. Jest taka metoda, jeśli już zna się odbiorcę i wie, że nie zniknie. Towar zalegający w magazynie wart jest nic, dług raczej się ściągnie. Obiecałam, że pogadam z szefową i dam znać. Zawsze tak na nią zwalam, że niby to ona decyduje, chociaż w sumie nie.

Zastanawiałam się głośno nad ofertą pana T. i doszłam do wniosku, że w sumie potrzebuję pierścionków. Mocno mi się przerzedziły. Stałe klientki mówią: "Widzę, że pani jest przed dostawą, przyjdę za kilka tygodni", a ja: "Yyy". Więc może faktycznie, skoro prolongata, pierścionki bym wzięła.

Matka: Bierz, bierz co trzeba! Co potrzebujesz, to bierz! Na sezon trzeba być zatowarowanym, a latem przecież zarobisz.

OK, napisałam, że mogą przyjechać, zjawili się, wybierałam precjoza, przyszła matka i: "Coś ty się tu tak rozhulała?! Dziesięć pierścionków miałaś wziąć!".

Ja: "Nie. Nie takie były ustalenia". Odwróciłam się plecami i wybierałam dalej, bo naprawdę. Jakie dziesięć pierścionków? Kto by do mnie jechał z czymś takim?

Nic. Pozawracała głowę, poszła. Następnego dnia: "Przyszłam obejrzeć, co wzięłaś. Może coś sobie wybiorę. Wiosna idzie, może zacznę coś nosić".

Wyjęłam, pokazałam. Matka: "Tylko tyle wzięłaś? Niemożliwe!".

Jęęk.

***

Ja: Tak a propos pogrzebów, to jak ty chcesz być pochowana? Bo wiem, że chcesz być skremowana, ale pogrzeb ma być z księdzem, czy nie?

Matka: Niestety z księdzem.

Ja: Dlaczego?!

Matka: Z przyczyn odbioru społecznego.

Ja: Nawet po własnej śmierci zależy ci na odbiorze społecznym?

Matka. No. Tak.

***

Matka: No? To jakie plany na jutro? Jakie są przewidziane atrakcje?

H. i ja: ...??

H.: Ja mam zeszyt ćwiczeń z biologii do zrobienia, bo pani będzie zbierała, a we wtorek mam sprawdzian ze zwrotów z angielskiego i muszę się w weekend nauczyć.

Ja: Ja przecież jestem w sklepie od 10 do 18 codziennie.

W końcu w sobotę zawiozłam ją na cmentarz do Trzebiatowa, bo ona uznaje wizyty na cmentarzach za najprzedniejszą rozrywkę. Wiało, jak głupie, ale była, więc zadowolona. W niedzielę chwilowo pogoda się poprawiła, więc poświęciłam się oraz pobyt w sklepie i zabrałam ją do Grzybnicy. Cud, że się zgodziła, bo proponowałam jej to z dziesięć razy. Już nawet z panią Ulą tam byłam i z R., a z matką nie, choć niby takie rzeczy bardzo ją interesują. Poprzytulała się do kamieni - niektóre były obsypane monetami, kolory pod powiekami widziała (wg mnie to raczej zwyczajne powidoki, ale dobra), zachwyciła się magicznym drzewem - było na nim wyjątkowo dużo artefaktów, sama też coś dołożyła, ogólnie OK. 

Umówiła się z nami na wieczór na pizzę. Po knajpie poszliśmy jeszcze do niej na herbatę i tu się zaczęło. Nagle dostała fazy, masakra. Wszystko nie tak, wszystko źle, sklep nie przynosi dochodów, nigdy nie żyła jak chciała, opony nie sprzedane, woda w bagażniku i tak dalej. Ewakuowaliśmy się.

W drodze do domu H.: Mamo, mam pytanie, czy ty się boisz babci? Bo nigdy nie powiesz: "Oj, tam, oj tam, przecież jest w porządku, matka, wyluzuj", tylko tak: "Mhm, mhm" i nic więcej. 

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń