Transfer Desk
Zostawiłam nieocenioną Julię z remontem, sklepem i psem (a wszak to wszystko moje sprawy, nie jej) i pojechałam z młodym do Wro. Tydzień wcześniej R. miał wielkie przeboje podczas powrotu ze Szczawnicy, zasypane drogi i tak dalej, więc przesadnie dmuchałam na zimne i rozbiłam podróż do Krakowa, skąd mieliśmy wylot, na aż dwa noclegi. We Wro musieliśmy obejść Ikeę, ponieważ H. szuka inspiracji do urządzenia swojego pokoju. Każdy zakamar, każdy mebel musiał być dokładnie obejrzany, ekspozycja każdego pokoju dokładnie przeanalizowana. Dawno nie byłam w Ikei. Wiecie Państwo, że po okazaniu karty klienta za kawę/herbatę płaci się teraz złotówkę? W starym świecie było to za darmo. To tylko symboliczna złotówka, ale już inne wrażenie, nie tak przyjaźnie, jak kiedyś.
Wieczór i nocleg u M., bez
przygód.
Z ważnych sprawy wyjazdowych
- żeby polecieć na Malediwy oraz się z nich wydostać, trzeba zarejestrować się
na ich stronie rządowej i dostać mailem kod
QR. Do wygenerowania potrzebne jest zdjęcie i dane z paszportu. Podczas podróży
Kraków - Dubaj - Male dwa razy musiałam ten kod okazywać, czyli to na serio.
Przed powrotem trzeba sobie zrobić nowy. Chyba najwcześniej trzy doby przed
odlotem (nikt nie sprawdzał, ale). Nieprofesjonalnie wyszło ze zdjęciami, bo
myślałam, że potrzebne są tylko dane, nie sprawdziłam, czego jeszcze tam chcą,
i gdy przyszło do wypełniania ankiety, M. robił nam u siebie na szybko fotki na
tle białej ściany.
Za to, wbrew temu, co jest
wszędzie pisane, nie musiałam kupować na lotnisku w Male wizy turystycznej. Miło,
więcej dolarów w kieszeni.
Następnego dnia zrobiliśmy w
Auchan zakupy spożywcze i pojechaliśmy do Balic.
Zakupy dlatego, że wykupiłam
tylko noclegi ze śniadaniami. Przysługiwała nam możliwość zabrania bagażu
nadawanego (aż do 30 kg) i podręcznego (do 7), a wszak w tropiki ciuchów nie
potrzeba wiele, zapakowałam więc sporo żywności. Gdybyśmy mieli hotel w Male,
nastawiłabym się na lokalne knajpki, albo zakupy na miejscu, ale z relacji w
necie wiedziałam, że w sklepie naszego hotelu są tylko lody, a ceny w hotelowej
restauracji zabójcze. Czemu w takim razie nie zdecydowałam się na all? Bo
różnica między HB, a all wynosiła 500 zł/osoby/dzień.
Tak, tak.
A młodzież musi przecież
jeść. Wzięłam więc toster, taki zamykany, kupiłam tortille, żółty ser i wędliny
z drobiu. Świnia jest na Malediwach zakazana, bo to muzułmanie i bagaże bywają
kontrolowane. My przeszliśmy tak o, ale obok trzepano walizki jakiejś rodziny.
Podobnie, jak z wieprzowiną, jest z alkoholem. Nawet wymyśliłam, co zrobić,
żeby go nie znaleźli: przed samym lotem przelać go do grubych plastikowych butelek
po tonikach do twarzy, a na miejscu zlać do czegoś szklanego. Toniki często są
na bazie alkoholu, więc zapach nikogo nie zdziwi. Nie robiłam tego, bo ogólnie
postawiłam na detoks i fit.
W Balicach miałam rezerwację
w hotelu Hampton by Hilton. Za nocleg ze śniadaniem i parkingiem w podziemiu wyszło
406 zł. Rano podjechaliśmy na parking B1, który, podobnie jak hotel, wcale nie
jest tak blisko lotniska, jak by się zdawało i stamtąd busem do hali odlotów.
Wszystko spoko, zapas czasu,
luz. Aż tu naraz pani przy stanowisku odprawy rzekła: "Panu H. wydają
bilet do Dubaju i drugi do Male, a pani tylko do Dubaju. Widzę, że są miejsca w
samolocie do Male, piętnaście w tej chwili, ale są dla mnie zablokowane. W
Dubaju musi pani podejść do stanowiska transferowego po drugi bilet".
Hm, czyli gdyby nagle w
Dubaju te bilety zostały kupione, bo jacyś bogacze miałby kaprys spontanicznie
polecieć na Malediwy, to co? H., nieletni, by poleciał, a ja bym została? I na
miejscu niby jak by się zameldował w hotelu? A ja? Wszak nawet nie mogłabym wyjść
z dubajskiego lotniska, bo Emiraty trzymają covidowe obostrzenia, a nie mam
testów i szczepień. I poza tym, jak to, skoro każda doba na Malediwach
kosztowała mnie m.w. tysiąc złotych od łebka?
W życiu nie polecę nigdzie z
Best Reisen, choćby za pól ceny. Nikt w samolocie nie miał takich problemów,
tylko ja lecąca z tego biura.
To samo z miejscami. Gdy pani
dała nam bilety (młodemu dwa, mi jeden), okazało się, że są na miejsca w
oddalonych od siebie częściach samolotu. Trudno, ale nikt w całym samolocie nie
był porozdzielany, żadna rodzina. Całe grupy siedziały razem i piły wesoło,
tylko ja siedziałam oddzielnie od niego. Na cztery przeloty tylko raz
siedzieliśmy obok siebie.
Ku naszemu zdziwieniu
dostaliśmy obiad. Specjalnie dzwoniłam wcześniej do biura podróży, żeby, jak by
co, zaklepać sobie wege i powiedzieli, że linie FlyDubai nie zapewniają
posiłków na pokładzie. Wzięłam więc jakieś kanapki i potem mi kisły w plecaku. Nie,
no cieszę się, że i w tym i w kolejnym samolocie dali ciepłe jedzenie, tylko
czemu mi powiedziano, że tak nie będzie? Nikt tego nie ogarnia? Nikt nic nie
wie? Wszystko palcem na wodzie pisane i nicią pajęczą wiązane?
Dolecieliśmy do Dubaju,
poszliśmy do stanowiska transferowego, pan klikał, klikał i wreszcie oboje
dostaliśmy bilety, H. tak jakby drugi raz. Super, że się udało, ale po co mój cały
stres? Gdybym chciała lecieć tak, za przeproszeniem, na rympał, nie kupowałabym
zorganizowanej wycieczki.
Żeby nie przedłużać, w powrotnej drodze miałam ten sam niuans. H. dostał w Male bilety do samego Krk, a ja tylko do Dubaju. Pan funkcyjny oznajmił, że lot do Krakowa "is full". Co ja mam z tym Dubajem?! Pobyt z nim, choćby przymusowy, mam zapisany w gwiazdach, czy jak? To miasto mnie w ogóle nie interesuje, w nosie je mam. Za darmo bym ewentualnie mogła, nic więcej. A ono mnie kocha przemożnie.
Malediwski pan przy stanowisku odpraw był na szczęście milszy i bardziej pomocny od kobiety w Kkr. Siedzieliśmy jak bezdomni koło jego stendu, a on długo, długo dzwonił do Dubaju i wreszcie udało mu się znaleźć dla mnie miejsce. Wydrukował mi bilet i miałam z głowy.
Niemniej, rozumieją Państwo...