O rupiach

W Male przede wszystkim gorąco i wilgotno. Było rano, jakaś 7:30 i od razu upał. Bagaże doleciały (trochę się obwiałam, czy mój gdzieś się nie zaplącze), opłaty za wizę turystyczną, jak już pisałam, nie było, wc dość masakryczne. Nikt na nas nie czekał z imienną tabliczką, ale, jak często w dalekich stronach, zaraz ktoś zainteresował się, czego szukamy i zostaliśmy skierowani do boksu na zewnątrz.

Zawsze staram się wymienić szybko pieniądze na miejscowe, bo w nich mniej się płaci. Dobrze wiem, jak nieprawdopodobne prowizje potrafią by naliczane przez sprzedawców (np. w Kgu). Na Malediwach jest z tym jednak dziwnie. Ponieważ mega ultra całkiem żyją z turystyki, w zasadzie obowiązującą walutą jest dolar. Przy okienku kantoru zawahałam się na widok dziwnej miny pana wymieniającego pieniądze. Było to jakby politowanie pomieszane z zawstydzeniem. Zgarnęłam część dolarów i wymieniłam tylko 150, żeby w ogóle mieć jakieś tubylcze pieniądze.

Nawet to było niepotrzebne. Zapłaciłam nimi w warzywniaku (grosze), a resztę dałam w hotelu jako część zapłaty za lokalne wycieczki.

W sklepach nastawionych na turystów ceny były tylko w dolarach, ewentualnie w dwóch walutach, ale nawet nie sprawdzałam przelicznika, ponieważ były ogólnie kosmiczne. Gdybym miała możliwość eksplorować na własną rękę wysepki zamieszkane przez lokalsów, może udałoby mi się porobić fajne zakupy i może lokalna waluta by mi się przydała. Moooże, bo z kolei mogliby nie mieć tego, co mnie interesowało (rzeczy, które mogłabym z zyskiem sprzedać u siebie). Co do sklepików pamiątkarskich wiem, ile co powinno kosztować, pracuję w tym interesie, więc ilość zakupionych przeze mnie towarów wyniosła okrągłe zero. Niektóre z tych produktów wcale nie tak dawno kupowałam w Tajlandii, czy gdzie tam, za ułamek kwoty. Hotele na Maledwiach chcą dużych pieniędzy, nikt biedny tam nie przylatuje, więc od razu każdy, najmarniejszy nawet handlarz nastawiony na turystów, winduje ceny bez opamiętania. Jest to o tyle zabawne, że dobrze widać, że dla miejscowych koszty życia i jego standard są bardzo niskie, czyli ceny mają być wysokie, bo turystów na to stać i kropka. Ja machnęłam ręką, wydawałam kasę tylko na wycieczki.

Podsumowując: 1. Trzeba mieć dolary (nie euro); 2. Nie warto zawracać sobie głowy wymianą dolarów na rupie; 3. Oraz, jeżeli nie jest się przekonanym, że coś jest naprawdę potrzebne, albo absolutnie piękne, nie warto tego kupować akurat tam.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń