Bioluminescencja
Pan z boksu kazał stać i czekać na łódź z Malahini. Pot ze mnie spływał, więc nie bacząc na tłum dookoła natychmiast przebrałam się w letnie ciuchy i zdarłam część ubrań z H.
Fajne jest, że ponieważ na
Maledwiach nie ma skrawka szerokiego lądu, lotnisko też znajduje się na nabrzeżu
i prosto z niego, z walizami u nóg i z głową pełną szumu silników, wychodzi się
w bajkę z mega niebieskim oceanem, kolorowymi łodziami, zielonym wyspami na
horyzoncie.
Szybką łodzią na i do Malahini Kuda Bandos płynie się kwadrans i jest to przeskok w inny świat niż ten, w którym normalnie żyjemy. Bardzo inny. Bardzo niecodzienny. Już pisałam o zasadach tego resortu. Że obejmuje całą wysepkę, że nikt obcy nie ma prawa przybić do przystani etc. To jest takie dziwne! Żadnych opasek nakładanych w recepcji, bo po co. Tylko w jadalni podaje się nr pokoju, żeby szefowa sali mogła sprawdzić, czy dany posiłek nam przysługuje, ale i to obowiązywało nas raptem przez dwa dni, ponieważ potem już nas rozpoznawała. Trudno żeby nie, skoro widzi wciąż te same twarze.
Było całkiem rano, doba
hotelowa od czternastej, zostawiliśmy bagaże i poszliśmy na plażę (w
recepcji, która ma tylko dach, coś nas jadło, więc uznaliśmy, że trzeba się
ewakuować). Z lewa na prawo obeszliśmy wysepkę dookoła, a ponieważ polegało to
na brodzeniu w wodzie, zachwycaniu się krajobrazem, kolorami wody oraz ławicami
drobnych rybek, przysiadaniu w cieniu, obserwacji krabów i tak dalej, zajęło
nie kwadrans, tylko cztery godziny i kiedy dotarliśmy ponownie do recepcji
okazało się, że pokój jest już gotowy.
Czas był po temu najwyższy,
albo może nawet i za późno, bo o ile zaraz na lotnisku ogarnęłam przebranie nas
w letnie cuchy, o tyle nie dogrzebałam się do kremu z filtrem. Moja wina. Nie
włożyłam go na wierzch torby, tylko w coś pozwijałam, zabezpieczyłam starannie i
szukaj potem. Głupio mi było rozgrzebywać torby tuż przy recepcji. Za
swoje skrupuły nieźle dostałam po nosie. Albo raczej po plecach, po ramionach. Zaraz
po zaanektowaniu pokoju znalazłam krem i porządnie się wysmarowaliśmy, ale dla
mnie było już po ptakach. H. chodził w T-szircie, więc spoko, ale ja miałam
koszulkę na ramiączkach i... Ostatni raz takimi płatami skóra zeszła mi chyba w
podstawówce. Malediwy, to w zasadzie równik i ani na moment nie wolno o tym
zapominać.
Przebrawszy się w stroje
kąpielowe i nadmuchawszy kółka, wyruszyliśmy na opływanie wyspy. Tym razem z
prawa na lewo. Znów fantastyczne ławice małych rybek i inne przyrodowe
atrakcje.
Z niespodzianek organizacyjnych, w które wyjazd nieco obfitował, to okazało się, że mamy kolacje. Ja tego nie wykupiłam i mam na to papier, jest napisane: BB. W recepcji oznajmiono nam jednak, że. Nie protestowałam.
Drugi raz nam się zdarza coś takiego. Wiosną zeszłego roku polecieliśmy do Chorwacji na tanią wycieczkę bez wyżywienia, a w ośrodku powiedziano, że w pakiecie mamy też piękne śniadania. Miło. Acz naprawdę, poziom orientacji biur podróży ad tego, co w sumie sprzedają, robi się już żenująco niski.
Dobrze, że rezerwując wyjazd nie dałam
się przekonać panu z wakacji.pl, który straszył, że z samymi śniadaniami będzie
nam bardzo niedogodnie, skoro to resort na wyspie. Tyle z tego, że część
prowiantu wróciła z nami do Polski. No i niech tam. W pokoju była lodówka, więc
nawet nic się nie zmarnowało.
Kolacje podawano po zmierzchu w jadalni nad samym morzem (centralną, najmniej atrakcyjną, część wysepki zajmują pomieszczenia gospodarcze). Na początku chodziliśmy na nie zaraz gdy otwierano jadalnię, żeby już mieć z głowy, móc się porozbierać, oprysznicować, ale szybko odpuściliśmy, bo tłok. Skoro i tak robiłam młodemu obiady i nie głodował, mogliśmy przychodzić później i mieć luźno.
Jasne, ktoś powie, że to straszna
wiocha wieźć swoje jedzenie na drugi koniec świata. Ale 150 dolarów (sprawdziłam
menu naszej restauracji) za posiłek dla dwóch osób, to według mnie nieco za
dużo, jeśli ma tych posiłków być dzień po dniu dwanaście. Dla informacji, drinki,
i alkoholowe i nie, były po 9, także lampka wina, albo małe piwo. Lampka
szampana 11. Jeśli ktoś jedzie na urlop raz w roku, niech tam sobie hula na
zdrowie. Ja już mam kolejne piękne plany i nie ubędzie mi humoru z powodu
tostera w walizce.
Po kolacji H. wyciągnął mnie na spacer na plażę i wielka chwała mu za to. Widziałam bioluminescencję. Łał, kolejne spełnione marzenie. Specjalnie dla glowwormów leciałam kiedyś do Nowej Zelandii, więc rozumieją Państwo, jaka to jest faza ;-)
Czytając o Malediwach dowiedziałam się, że świecący plankton po pierwsze ogląda się na północy kraju (Malahini jest w centrum), a po drugie w porze naszego lata. Czyli trudno, nie zobaczę, pogodziłam się. Tymczasem mega ultra niespodzianka, wzruszenie, radość po łzy w oczach. Nie było go tyle, co na pięknych zdjęciach w necie, ale był, cowieczornie był i za każdym razem cieszył ogromnie.
"Jak ci ludzie mogą tak
spokojnie tam jeść i tu w ogóle nie przychodzić?" pytałam młodego. Powziął
przypuszczenie, że większość pewnie nawet nie wie, że na nocnej plaży jest coś
ciekawego. To bardzo możliwe. Z tarasu bioluminescencji nie widać
(nawet żeby zdjęcie zrobić, trzeba mieć porządny aparat, nie komórkę), a kto by
tam bez sensu łaził po ciemnej plaży przejętej we władanie przez kraby. Cóż,
więcej dla nas. Miejsca i spokoju. Uwielbiam tak całkiem niechcący zobaczyć coś
zaczarowanego. Nie na specjalnej wycieczce, tylko od czapy na skraju lasu (jak
małe wilczki koło Pyszki), czy na stoku góry (jak kangura olbrzymiego na Ayers
Rock).
Nawiasem mówiąc, mogę przysiąc,
że to całkiem nie prawda, że plankton nie biega. Po plaży całkiem raźno biegał
jak głupi we wszystkich kierunkach. Przełom w nauce!* Fascynujące było patrzeć,
jak rozbłyskuje pod naszymi stopami, albo przy kolejnej fali. Przez kilka
sekund świeci, potem gaśnie, a przy następnej fali, czyli po zetknięciu z wodą,
znów się rozświetla. Patrzy się na to i oczom nie wierzy.
* Kraby go chwytały. W związku
z czym raczej upada teoria, jakoby emitował światło w celach odstraszających.
Bo tak naprawdę nikt do końca nie wie, po co on tak.