Kostka i inne przypadki

Bardzo opalona, korpulentna starsza pani. Planowała zakup srebrnej bransoletki z bursztynem i pasującej do niej zawieszki. Dużo oglądania, przymierzania, celebrowania. "A czy to nie lepiej pasuje? A, nie, miała pani rację, tamto. A to? Aha, za drogie. A to? A ma pani może coś innego?"

Wybrała bransoletkę i trzy zawieszki uznała za odpowiednie (do wyboru). Rzekła, że się zastanowi i poszła. OK.

Następnego dnia przyszła. Wybieranie i mierzenie od początku. Od punktu wyjścia. Cała kołomyja. Zmiana decyzji iks razy. "Jednak ta zawieszka. Nie. Jednak tamta. A pokaże pani tę? Jeszcze jej nie oglądałam. A, nie, ta to nie". Wreszcie wybrała zawieszkę. Z bransoletką na razie zdecydowała się wstrzymać. Spoko. No ale jeszcze kwestia ceny zawieszki.

Zaczęło się żebranie o rabat. Spoko, powiedziałam, jaki mogę dać. Z 285 na 250. Ona chce 200. Ja, że nie da rady. Ta swoje. I nadal. I jeszcze. To może zgodzę się na 230? Nienawidzę tego. Wszystko już powiedziałam, umotywowałam swoją decyzję, ale nie, pani uznała za zasadne jojczeć nadal. Cały czas patrzyła mi prosto w oczy i mędziła.

Kurczę. To nie jest apteka, sklep spożywczy, albo obuwniczy. Te rzeczy nie są nikomu niezbędne do życia. Nie stać cię, nie kupuj, możesz się bez tego obejść, to tylko ozdoby. Jojczenie o przesadny rabat jest tu więc, wg mnie, doprawdy nie na miejscu. A jakoś właśnie na odwrót. To w spożywczaku nikt się nie targuje. Nielogiczne.

Dawno doszłyśmy do ściany, ona swoje, ja swoje, możemy tak w nieskończoność, albo do zamknięcia sklepu. I oto naraz clou.

Szczyt szczytów.

Mont Everest żenady:

"Niech mi pani da większy rabat. Ja rok temu syna pochowałam i to bardzo dużo kosztowało".

...

...

...

Serio.

...

Po prostu wymiękłam.

Mogą sobie Państwo wyobrazić, ile mnie kosztowało, żeby jej stąd nie wypie.dolić na zbity pysk. Byłam bardzo dzielna. Powstrzymałam się, wyraziłam współczucie i nie zgodziłam się na większą obniżkę ceny. Pani kupiła zrabatowaną zawieszkę za 250 (były tańsze lecz uparła się na tę).

Poszła.

Byłam wykończona. Uklękłam przed Julią, położyłam głowę na jej kolanach i poprosiłam o głaskanie.

Ledwie. Dziesięć. Minut. Później. Kobieta. Wróciła.

Bo zadzwoniła do męża w sprawie bransoletki i on powiedział: "Kup sobie", więc już nie ma sensu, żeby szła do ośrodka, tylko wróciła po nią od razu.

Myślą Państwo, że po prostu zdjęłam z ekspozytora tę, którą miała upatrzoną, zapakowałam  i spokój? Przecież, że nie. Od początku całe wybieranie, bo: "Może jednak ta druga? Aha, to nie. A ma pani może taką bez przedłużki?" I znów przymierzanie.

Wybrała upatrzoną od początku. Co prawda jeszcze trzeba było wyjąć z torebki zawieszkę i posprawdzać, czy pasują do siebie. Bo to, że idealnie pasowały pół godziny temu oraz wczoraj, o niczym nie świadczy. Potem kołomyja, bo uznała, że bransoleta ma wadę. Naprawdę było mi już szczerze obojętne, czy ją kupi i nie starałam się jej do niej przekonać. Powiedziałam tylko, że każda jest robiona ręcznie, każdy kaboszon jest oddzielnie okuwany srebrem i oczywiście, że mogą się zdarzyć jakieś zagięcia, albo nierówności. To normalne przy ręcznej robocie.

Zdecydowała, że bierze. Znów męka negocjacji cenowych. Od razu powiedziałam, że mogę opuścić cenę z 430 najwyżej na 400, bo to stara cena, jeszcze matki ręką pisana, ale wiadomo, że baba chciała 350, prawda?

Kiedy w końcu poszła, z biżuterią i certyfikatem przewiązanym złoto-niebieskim sznureczkiem, spojrzałam na Julię wymownie i rzekłam: "Wagary". Nim znów ktoś nienormalny zdążył się przypałętać przykleiłam do drzwi kartkę z informacją, że wracamy za godzinę, zamknęłam sklep na wszystkie spusty i zabrałam nas do najbliższej kawiarni na ciastka i gorg.

Czasem trzeba.

*

Opowiedziałam tę sytuację R., a ten rzekł:

"Jak raz dziś rano byłem w składzie budowlanym.

Czekam, bo  pani prowadzi rozmowę telefoniczną i co słyszę: Dzwonię, bo państwo jeszcze w zaszłym roku kupili piętnaście palet kostki brukowej i nie odebrali do dziś. I to stoi, a i za palety trzeba płacić.

Ze słuchawki słyszę również kobiecy głos: A. To nie dziś, bo dziś mąż późno wraca z pracy.

Pani w sklepie: Dobrze. Do końca tygodnia?

Głos w słuchawce: Nie. Odbierzemy dopiero, jak zbudujemy dom. Bo kostkę się kładzie na koniec."

*

Przesłałam to M. od M. i K., a ona: "Wiesz, byłam teraz na szkoleniu, właśnie wracam, i, że tak powiem, czołowo się zderzyłam ze stolicą.

Poszłam do Żabki, a tam facet w szlafroku. Grzebie sobie po półkach, pełen luz.

Wchodzi dwóch kolesi, na oko geje.

Jeden mówi: O! Piwo! Taak!

Drugi na to: No wiesz?! Piwo?! Piwo ma za dużo kalorii!

A ten pierwszy: No i chuj! Ja biorę!

Tymczasem Szlafrok krzyczy przez cały sklep do kasjerki: Pani, jest popcorn?! Ale do garnka, nie do mikrofalówki?!

Kasjerka się drze: Wszystko co jest, jest na regale!

Wtedy gość z kolejki krzyczy do Szlafroka: Może pan wziąć taki do mikrofalówki i zrobić go w garnku!

A Szlafrok na to: No ale wie pan, chodzi o to, aby był bez masła."

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń