W tym samym czasie
W tym samym czasie, co wesoła pięcioosobowa ekipa, Kg gościł naszą zaprzyjaźnioną bioenergoterapeutkę I. Trochę głupio było. Powiedziałam jej, że V. będzie w tym samym czasie i czy I. chce się z nią spotkać. A I., że yyy, niekoniecznie. Znaczy, widać było, że to dla niej tylko klientka. A V. tak ją uwielbia. Tak o niej opowiada, tak jest wdzięczna... Cóż. Trzymałam więc buzię na kłódkę, żeby nie zrobić dobrej i szczerej V. przykrości. Obie często i na długo bywały u mnie w sklepie, ale szczęśliwie jakoś się zawsze mijały. Niemniej czułam się w tym wszystkim troszkę niezręcznie. Niby luz i nie moja sprawa, ale mimo wszystko.
Nie może być nudno, więc w
tym samym czasie Wowa wywijał swój numer. Nie przyszedł do mnie, ani do Julii
(może się bał), ale napisał do V. (bo słodka, przemiła i serce na dłoni), że
potrzebuje pieniędzy. 1400 złotych. Przegięcie. V. poprosiła mnie o radę,
doradziłam nie pożyczać, tylko spróbować nagonić mu klientów. Namówić jakąś
przyjaciółkę, coś.
Nie, żebym uważała, że Wowa
nie odda, tylko to jest tak: on chciałby w ogóle nie wycierać się jako kelner,
czy barman, tylko zarabiać na kładzeniu tarota, rytuałach oczyszczania etc.
Jeszcze najlepiej online. To jest bardzo niepewny chleb. Jednego dnia ma
zlecenie, innego nie, wiadomo. To jak praca artysty malarza. Ale Wowa twardo
próbuje w tę stronę. Gdy tylko zdobędzie więcej klientów (reklamuje się na TikToku),
rzuca pracę w kolejnej restauracji, bo, jak mówi: "Kto by nie wolał
siedzieć sobie w domu".
Poza tym ma słabo rozsądne
podejście do kasy. Po mieście jeździ taksówkami. Jula zasuwa rowerem, a
osiemnastoletni Wowa taksówką, czują Państwo. Zasugerowałam, żeby sobie kupił rower,
to popatrzył na mnie dosłownie z ironią. Zawsze jest świeżo po fryzjerze,
paznokcie od manikiurzystki. Sam potrafi, robi je innym za kasę, ale woli, jak mu pani pomaluje. Co chwila nowy tatuaż. Ja rozumiem, że jest bardzo
młody, ojciec nie żyje, matka jest głupia, dzieciak od lat mieszka sam i nikt
go nie nauczył odpowiedzialności. Ale właśnie dlatego, wg mnie, nie powinno się
utwierdzać go w przekonaniu, że jego postawa jest słuszna.
V. pożyczyła połowę, a potem Wowa
odstawił tarantellę z oddawaniem. Niepoważny całkiem. Kilka razy się umawiał, ale
nie miał czasu podejść i tak dalej. V. mówi, że on z seansami też tak robi. W
końcu zadzwoniłam do niego i tłumaczyłam, że w relacjach z ludźmi starszymi,
niż on, powinien zachowywać się słownie. Bo może jego rówieśnicy akceptują
takie niefrasobliwe klimaty, nie znam się, ale wiem, że ludzie w okolicy pięćdziesiątki
nie i że takim zachowaniem robi sobie złą renomę. Jak V. miałaby polecić go
którejś znajomej, jeżeli mogłaby potem narazić się na wymówki, że do kogo ją
skierowała, że co to za pajacowanie.
Celowo napisałam
"tłumaczyłam", a nie "wytłumaczyłam". Ponieważ odniosłam
wrażenie, że chłopak nie miał pojęcia, o co mi właściwie chodzi. Może trzeba
było ostrzej i dosadniej. Ale specjalnie wzięłam tę rozmowę na siebie, bo gdyby
go Julia dopadła...
W tymże czasie, co I., wpadł
do nas T. Nawet się poznali. To jest smutna sprawa.
B. prowadziła w Kgu bardzo
sympatyczne miejsce. Kilka lat się trzymała, starała się, siedziała tam od rana
do nocy, zatrudniała kilka osób. W międzyczasie poznała T., który jest moim
klientem "od zawsze". Bardzo sympatyczny człowiek, pozytywne
wibracje. Co do ezo, to pracuje z runami, jest wybitnie sensytywny oraz
jasnośniący. Zakochali się, on
zrezygnował z wynajmowania pokoju za rzeką i pomieszkiwał u niej w firmie (ona
na stałe mieszka poza miastem).
Lokal nie należał do niej,
wynajmowała. Społeczeństwo biednieje, ludzie niekoniecznie chcą wydawać kasę na
to, na co nie muszą, więc po ostatnich podwyżkach energii okazało się, że przy
zmniejszonej ilości klientów B. nie jest w stanie opłacić wszystkiego i wyżyć
ze swojej firemki.
Po wyprzedaży, pożegnaniach i
wielkim pakowaniu, opuścili miejsce. T. był bardzo zdenerwowany, ale to drobiazg
w porównaniu z B. Ona jest z tych niby twardych, rozumieją Państwo. Się nie
zwierza, gardę trzyma wysoko, patrzy zimno, ma dystans. Widać, że dużo przeszła
i nauczyła się, że tak lepiej. W środku oczywiście jest bardzo wrażliwa, a cała
jej skorupa nie jest grubsza od skorupki jajka. Skąd my to znamy, prawda? T. ma
swoją pracę, więc jego świat się nie wali, ale dla niej to koniec epoki. Tłumaczyłam
mu to. Że niech ma to na uwadze i będzie wobec B. wyrozumiały. On ma taki
zawód, że zawsze będzie zarabiał. Lepiej, gorzej, w Polsce, w świecie, ale
będzie. A dla niej to szalenie trudny moment. Miała firmę, jakiś plan na życie,
coś sobie budowała (zaufanie ludzi,
relacje), była niezależna, radziła sobie i nagle została z niczym. I żeby nie
dał się nabrać na jej pozorną niezależność emocjonalną w tym czasie, bo
wewnątrz niej wszystko płacze.
Pojechała do domu pod Kg, T. położył
się spać i miał sen. Że auto B. stoi na ulicy Orzeszkowej. Obudził się w środku
nocy, zarzucił kurtkę i pół śpiący poszedł. To daleko, pół miasta, ale nic go
nie obchodziło. Auto stało. Wrócił do siebie.
Na weekend zaplanował
spotkanie z B., bo teraz, gdy zdali lokal, mogą widzieć się tylko w weekendy. W
dni robocze on pracuje od rana do nocy, a ona siedzi (albo niby siedzi) na wsi.
Mówiłam mu, że B. może być teraz pogubiona i nawet jeżeli zrobiła coś
głupiego...
Szkoda mi go, wiem, że ją
kocha, że jej zaufał, a teraz, jak sam mówi, nie jest pewny, czy ona widzi swoją
przyszłość z nim. Czy nie będzie chciała odciąć go tak, jak musiała odciąć
swoją firmę i całe tutejsze życie. Pewnie, można rzec, że gdyby naprawdę
chcieli być razem, daliby radę nie takim trudnościom, że słabym jest ich uczucie,
skoro. Może. Naiwnie wydaje mi się, że Julii i mnie nie rozdzieliłyby tego
rodzaju problemy. Ale.
Ich związek jest bardzo młody,
jeszcze rok nie minął. Ze względu na T. chciałabym, żeby dali radę. Życzę mu
jak najlepiej i trochę się o niego martwię, tak mamusiowato.
I. była tu gdy opowiadał o
zwijaniu firmy. Ona bardzo silnie wyczuwa emocje innych. Miała łzy w oczach.