Filopappou

26.12 nadal królowała rewelacyjna pogoda, ciepło, bezwietrznie. Koszulka na ramiączkach. Super, bo prognozy były mniej optymistyczne.

Wczorajszego dnia jakimś cudem udało nam się nie poprzeziębiać (po 5 tys. mg witaminy C na głowę), więc teraz pełni radości i słońca wraz z tysiącami ateńczyków wyruszyliśmy na spacer w okolice agory. Stamtąd na pagórek AreopaguWszyscy idą tam fotografować się z Akropolem w tle oraz na zachody słońca. Nie ma ogrodzenia, biletów. Miłe miejsce, tylko tłumne, ale można znaleźć swój kawałek. Posiedzieliśmy długo.

Schodząc pokręciliśmy się, w dosłownym znaczeniu, bo mają tam bardzo zaułkowe zaułki, po Anafiotice.

Zaskoczyła mnie. Spodziewałam się, że jest większa i że jest zadbana. Że same buticzki, knajpki, galeryjki z obrazami, pamiątkami. Że nikt normalnie już tam nie mieszka, tylko że czesze się tam kasę z turystów. Absolutnie nie. To kompletnie niekomercyjne miejsce. Niektóre z domków są opuszczone, inne zamieszkane, ale wyraźnie przez wcale nie zamożnych ludzi. Pewnie wkrótce wkroczy tam zagraniczny inwestor, skoro sami Grecy nie potrafią i przereorganizuje to wszystko, bo aż dziw. Trochę farby, trochę kwiatków w doniczkach i będzie perełka, zamiast slumsów. Tymczasem jest naprawdę autentycznie, co zabawne - autentyczniej, niż w dawno skomercjonalizowanych miasteczkach na wyspach. Dobrze wiedzieć: parkuje się niżej, po samej Anafiotice nawet rowerem się nie da i nic tam Państwo nie zjedzą, nie wypiją, nie kupią.

Interesowało mnie jeszcze takie jedno wzgórze z z daleka widoczną ruiną na czubku, a chłopcy nie mieli nic przeciwko dalszemu spacerowi, więc.

Filopappou, zwane Wzgórzem Muz. Jak się okazało, w sumie to ten sam zielony teren, co więzienie Sokratesa, tylko jego inna część. Weszliśmy zakosami (z M. trzeba było pomalutku) i poczytaliśmy w necie, o co chodzi. Wcale nie ma wiele informacji, ponieważ dla Greków, zblazowanych ciężkim antykiem, coś ledwie stylizowanego i z pff, drugiego wieku naszej ery, nie jest warte wzmianki i uwagi.

Był Filopappos, miał dużo pieniędzy, chciał mieć ładny grób, w skrócie pisząc. Jeszcze śmieszniej z drugą nazwą. Podobno istniał poeta Muzon, czy Muzejon i mieszkał, tworzył właśnie na tym wzgórzu i/lub (niejasne) tam go pochowano. Możliwe też, że Muzon w ogóle nazywał się inaczej, tylko ponieważ Muzy mu sprzyjały, to. Jak sami Państwo widzą, nikt na sto procent nic nie wie i może dlatego w kwestii Filoppapou Grecy udają Greków, nabierają wody w usta i idź stąd. Sio na Akropol! Tam wiemy!

Nie ma płotu, ani opłat, jest widok na wszystko, ale do aż samej ruiny się nie podejdzie, jest ogrodzona. Mało zostało, trochę taki kościół w Trzęsaczu.

Zszedłszy udaliśmy się na poszukiwanie obiadu. M. był już wyraźnie zmęczony, a kręcił się po ulicach lekko bez sensu, więc siedliśmy w pierwszym obiadowym miejscu, które miało stolik w słońcu - już pisałam, wcale niełatwo jest taki znaleźć. No i jeszcze żeby podawano tam coś, co możemy zjeść wszyscy troje. Bardzo komercyjna Theta.

Pierwsze i jedyne miejsce, w którym policzono nam nie tylko za wodę, ale nawet za oliwę do pinsy. W Grecji. Za oliwę. M. był zaskoczony. Ja podeszłam do tego na luzie, na zasadzie, że skoro siadamy w knajpie na deptaku pod Akropolem, trudno oczekiwać, że będzie sensownie. Komercja dla komercji i tyle. Jak restauracje na około mojego sklepiku w Kgu. Nie pojechaliśmy przecież na miłe osiedle na obrzeżach, albo do dzielnicy robotniczej, tak? Nie chciało nam się wielce szukać, albo iść na Plakę. Siedliśmy tam, gdzie wszyscy turyści, więc nie możemy mieć nadziei na nic, prócz. Poza tym świeciło słońce, dali nam jeść, a za wszystkie posiłki M. i tak płacił firmowym Sodexo, więc niech spadają, niech się napasą, kij tam.

Siedzieliśmy długo i szczęśliwie. W końcu tylko to się liczy, szczególnie po takim dniu, jak poprzedni.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń