Odcinanie

 Ponieważ będę ponosić koszt spłaty garażu po tysiącu/mc zdecydowałam, że przestaję opłacać matce sprzątanie i pielęgnację ogrodu. Dotąd było tak, że robiliśmy to na spółkę z bratem, znaczy, raz on, raz ja. W marcu za ogród zapłaciłam 900. I 550 za ogarnięcie domu, bo akurat też wypadła moja kolej. Matka się tego absolutnie nie domaga, sama wymyśliłam, że może dobrze by było, żebyśmy wzięli te koszty na siebie, skoro rzadko się tam pojawiamy i nie pomagamy. Załatwiłam to tak, że ludzie przyjeżdżają, kiedy matka ich zamówi i robią, co sobie zażyczy (np. za każdym razem pokojówki mają myć okna - co jest płatne dodatkowo i to sporo, także w pokojach na piętrze, do których totalnie nigdy nikt nie wchodzi). Potem piszą do mnie, ile im zapłacić i albo ja reguluję to sama, albo wysyłam info bratu.

No ale teraz. Bez przesady może.

Poinformowałam więc brata, jak się rzecz przedstawia, że ja się z tego wymiksowuję i koniec, a on niech zdecyduje: 1. Będzie opłacał co drugą usługę, a co drugą niech matka płaci sama; 2. Weźmie na siebie całość. Jego wola. Zdecydował, że bierze to na siebie w całości. Spoko, jest mi wszystko jedno.

Co do matczynej nędzy, to ledwo co przesłała mi zdjęcie etażerki za 2 tys. Absolutnie musiała ją kupić, ponieważ na Gwiazdkę mój brat podarował jej mnóstwo prestiżowej porcelany z Ćmielowa. Bo ona kolekcjonuje porcelanę, z naciskiem na filiżanki. Dostała cały różowy serwis wraz z certyfikatem oraz kilka filiżanek jubileuszowych, tych z kolekcji specjalnej. No więc rozumieją Państwo, że taki prezent wymagał oprawy.

Kupuje takie pierdoły, a potem jęczy, że nie ma na majtki, na nowy aparat słuchowy i tak dalej. Od prawie roku jest tak, że brat, za moją agitacją, dotuje ja pięcioma tysiącami miesięcznie, ale to studnia bez dna. Czarna dziura.

Na szczęście naprawdę zrobiło się tak, że bardzo mało już mnie to wszystko obchodzi. Ludzie przechodzą taki etap pewnie w szkole średniej lub na studiach, najdalej koło trzydziestki. Ja po pięćdziesiątce. Lepiej późno...

Ze śmiesznych: W Dzień Kobiet poszłyśmy tu blisko do kawiarni, H. do nas doszedł. Matka, absolutnie serio: "Byłam na spotkaniu z panem, który opowiadał o sowach. On należy do stowarzyszenia, które jako jedyne w Polsce ma prawo opowiadać o sowach". OMG, jak bardzo zostało to grepsem. :-)

Też z zabawnych: Dawno temu zaczęłam robić bransoletki z minerałów, pisałam o tym. Były to czasy, kiedy siedziałyśmy jeszcze z matką w sklepie na zmianę. Nawet Julii tu chyba jeszcze nie było, czyli sam początek mojego kołobrzegowania. Przyszedł koleś, matki stały klient, kupił sobie bransoletkę z chryzokoli i zrobił tak, że mu się poodbarwiała. Nie wiem, w domestosie trzymał? Zadzwonił do matki z pretensją, że sklep zawiódł jego zaufanie. Strasznie się wściekła. Jego przeprosiła i obiecała zwrot pieniędzy, kiedy się pojawi, a mi zrobiła awanturę oraz nakazała natychmiast wyrzucić, dosłownie WYRZUCIĆ wszystkie te bransoletki. 

Wiecie Państwo, faktem jest, że wielu, nawet dawniej solidnych producentów kamieni, teraz oszukuje. Kupowałam coś od kogoś latami, zawsze było git, a teraz przysyła mi nie wiadomo co, jakiś kompozyt, strach patrzeć. Bardzo się z Julią staramy, przepatrujemy, rozbijamy niektóre kamolki, moczymy w wodzie, podpalamy je i tak dalej, żeby mieć pewność, co sprzedajemy, ale zawsze może się zdarzyć potknięcie. Kto więc wie, może osoba, od której wtedy, osiem lat temu, kupiłam ową chryzokolę, już oszukiwała? Wtedy to nie było jeszcze nagminne, ale może.

W każdym razie matka dostała wtedy szału, kazała wszystko wywalić i już. Rzecz jasna nie posłuchałam, po prostu chowałam bransoletki pod ladę, kiedy przyjeżdżała. Nie je jedne. Teraz, gdzieś od pół roku, pomału zostawiamy na wierzchu na jej przyjazdy/najazdy kolejne z czarnej listy, bo nieprestiżowe, przedmioty. Na przykład amulety. Piękne, ale zakazane, bo ze stali, nie srebra. Albo: zrezygnowałam z umów z jedynymi właściwymi wg matki wydawnictwami, które sprzedawały nam książki i karty drożej, niż można by je detalicznie kupić na allegro! Dzięki temu mam teraz świetny wybór wszystkiego papierowego i zachwyconych klientów. I tak dalej. A był wszak czas, że musiałyśmy chować książki i karty, kiedy zawiadamiała nas o przyjeździe. No bo jakże, tylko Kos i Astro się liczą.

Jako ostatni zakazany temat ostały się bransoletki. Przez tę aferę sprzed lat. Julia sugerowała, żeby spróbować nie chować, ale stwierdziłam, że jeszcze trochę. Niby to już mój sklep, ale żeby nie tak z chwili na chwilę zszokować byłą właścicielkę. Stopniowo.

I tak nie jest miło, kiedy stwierdza: "Jakoś nic mnie tu nie zachwyca". Albo: "Kiedyś, to ja tu miałam okaaazy". W sensie, że teraz jest tu samo barachło.

Jakoś za jej poprzednim pobytem nalazła mi jednak do sklepu zaraz rano. Czekała pod drzwiami. To jest taka wciąż powtarzająca się, subtelna sugestia, że jej zdaniem otwieramy zbyt późno. Bo ona, jako ranny ptaszek, przychodziła tu zawsze już po 9, sprzątała, kręciła się i dobrze przed 10 otwierała. A my z Julią mamy długi rozbieg, wieczorem siedzimy dłużej, do 19, 20 (ona zamykała o 17), ale rano otwieramy o 10.30 i to biegiem.

No więc czekała, a poprzedniego dnia była w sklepie po południu i zapowiedziała, że już się nie zjawi, więc wyjęłyśmy pochowane koszyki z bransoletkami na ladę, żeby ludzie sobie oglądali, kupowali. Uuups. Zaraz je dostrzegła, jak jastrząb. Zaczęła w nich grzebać. Ja nic. Wykładałam złoto, robiłam herbatę, takie tam. Tylko czekałam, co będzie.

I oto naraz, nie spadnijcie z krzeseł: "Jakie to jest piękne!".

Ja: ??!!??!!??!!??!!

Matka: "No to jest tak piękne, że nie wiem, którą wybrać. Dobra, wezmę te".

I sobie wzięła. Dziewięć.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Toruń