Gdy ( jakie "gdy"?!) szczerość kończy znajomość
Być miłą? Mówić ludziom tylko to, co chcą usłyszeć, albo nie mówić nic?
Obgadywać ich z innymi, w oczy tylko przytakiwać, chrząkać
rozumiejąco. Na ich debilne, bądź przykre zachowanie przymykać oczy.
Generalnie ludzie nie
oczekują bowiem szczerości, tylko akceptacji. Bezwarunkowej. Poparcia.
Względnie neutralności. Wyrażenie swojej niepochlebnej opinii o ich
poczynaniach, choćby był to tylko wierzchołek lodowej góry naszych zastrzeżeń
co do nich, budzi wręcz agresję. AGRSJĘ! Obrazę. Można jednym zdaniem,
wypowiedzianym w dobrej wierze lub zwyczajnie szczerym, przekreślić długie lata
niby przyjaźni. No bo przecież, jeśli nie można powiedzieć komuś niczego, co
jest nie po jego myśli, to nie jest to przyjaźń. No ale niby i miło.
Pytanie, czy chce się trwać w
tego rodzaju układach. Szczególnie, jeżeli ma się pracę, codziennie od 10.30 do
20 lub dłużej, z weekendami włącznie, w której trzeba się zachowywać miło. Cały
czas. Z uśmiechem i potakująco. Owszem, doradza się, pomaga i tak dalej,
naprowadza zbłąkanych na ścieżki, ale o żadnej krytyce nie może być mowy, bo
przecież obowiązuje układ sprzedawca - klient. A może klient (nasz pan) -
sprzedawca.
W zasadzie się nie chce. Bo po co. Czym wtedy życie prywatne
miałoby różnić się od zawodowego?
Z drugiej strony, ceną za
odrzucenie postawy nieszczerego popierania każdej bzdury, w którą ładuje się
"przyjaciel", bądź jego nieprzyjemnego zachowania, jest chyba samotność.
Bo innych oczekiwań nikt nie ma. Taki jest standard i przecież wiem to od lat.
Aurelia. Wrocławska K. A teraz pani Ula i Kor.
Z trzeciej, mając pracę
polegającą na kontakcie interpersonalnym, nigdy tak do końca nie jest się samej.
Stale przybywa fanek/ fanów. Czasem wręcz przesadnie i irytująco uzależnionych,
np. od wróżb, porad.
Nie wiem. Zraża mnie
konieczność ciągłego trzymania opinii na wodzy. No ale.
Dochodzi do tego jeszcze inna
kwestia. Z uwagi na specyfikę pracy przyjaciele są także moimi klientami, prawda?
Czasem w ogóle najpierw są klientami, a potem przyjaciółmi, jak V. i M., albo
toruńska M., albo nasza bioenergoterapeutka, albo jej bratowa. Więc ryzyko
(nie, to nie ryzyko, to pewnik) zrażenia ich do siebie, oznacza także stratę
finansową.
Doszłam zatem chyba do przykrej konkluzji, że akurat w moim przypadku z przyczyn czysto zawodowych nie opłaca mi się być szczerą prywatnie.
No to tyle.