Wrocław - Mgarr
Spałam niespokojnie, bo, jak zawsze, gdzieś z tyłu głowy obawiałam się, że żaden z licznych budzików nie zadzwoni i. W efekcie wstałam godzinę przed czasem. M. zawiózł nas na lotnisko i od razu pojechał, a my, ponieważ mieliśmy tylko bagaż podręczny, stanęliśmy w kolejce do kontroli bezpieczeństwa. Nim dostąpi się zaszczytu wybebeszenia plecaka z laptopa, powerbanku, komórek, saszetek z kosmetykami i: "Co to jest to dziwne?" (pusty termos), sprawdzane są pasażerom dokumenty i bilety. Dramat. Co się wyrabiało. Histeryczne przeszukiwanie toreb, wyjścia z kolejki. Te ciężko ranne przeloty, to po prostu zło.
Napełniwszy termos wrzątkiem
w celu zaparzenia rumianku udaliśmy się do gate'u, gdzie H. miał niesamowitą
atrakcję w postaci obserwowania, w czym lepiej mają podróżni, którzy wykupili
pierwszeństwo wejścia na pokład. Zostali jako pierwsi przepuszczeni przez gate,
to prawda. Ale już po chwili, czekając na możliwość wyjścia z budynku, staliśmy
obok nich w tym samym korytarzu przedzielonym pleksą, czy czymś. To samo
linoleum i czekanie. Ale znów aleee... U nich była klima! Tak! Nawiew był tylko
dla lepszych. To jedyna różnica, bo gdy pozwolono na zejście po schodach,
wyjście z budynku i przejście do samolotu, żadnego rozróżnienia na nich i nas nie było i do samolotu każdy wchodził, jak chciał. Czyli, za różnicę w
cenie lepiej chyba iść na lody.
Samolot pełen, więc nie było
możliwości usiąść obok siebie. Oglądałam "Carrie Pilby", która byłaby
całkiem miłym filmem, gdyby jej ucięto ostatnie wysztucznione 30 minut. No ale.
Obok siedział młody koleś, który prychał pogardliwie za każdym razem gdy
przypadkowo dotknęłam ekranu telefonu zamykając film, albo zmniejszając widok,
albo coś tam jeszcze. Zobaczymy, mądralo, czy za 25 lat też będziesz taki do
przodu.
Na Malcie upał i zwykłe
zamieszanie ze znalezieniem busa, upychanie do naszego ludzi, którzy mieli
jechać drugim, ale się nie zmieścili, takie tam.
Facet: Czy może pani włączyć
klimatyzację?
Kierowczyni: Oczywiście.
Włączyła. Okna otwarte :-)
W którymś
kurorcie zostawiliśmy wszystkich turystów w kolejnych hotelach, a jeden w drugi
takie nory, że rety. Bo można naprawdę tanio pojechać na Maltę. Tylko, sami
Państwo wiedzą, coś za coś. Dotarliśmy do przystani promowej, gdzie pani nas i
już tylko nas wysadziła i tyle. Nie wiedziałam, że jeśli zostaje się na Gozo na
noc, nie płaci się za bilet. Poszliśmy do kasy i dopiero kasjerka mnie
uświadomiła, a też nie musiała, prawda? W ogóle jest tak, że przy wsiadaniu na
prom na Malcie nie ma żadnych bramek. Po prostu się idzie, a z boku stoi pan i
klika klikadełkiem licząc ilość osób. Kiedy się wchodzi do terminalu promowego
na Gozo, bramki są. Czyli tak jakby płaci się tylko za powrót na Maltę i, jeśli
wraca się tego samego dnia, można kupić bilet od razu, żeby mieć już z głowy, ale
można też zrobić to później, na Gozo. Bilety są jednodniowe, dlatego się nie
kupuje planując powrót nie dziś.
Zajechaliśmy zatem z fasonem, dostaliśmy pokój i łał, jaki śliczny. Znaczy, inaczej: klasyczny, przyzwoity, normalny, czterogwiadkowy, przestronny, z równie nieciasną łazienką. Tyle, że wykupując wycieczkę dopłaciłam za pokój z widokiem na morze i to była mega słuszna decyzja. Oszałamiający widok, którym z wielką przyjemnością napawaliśmy oczy od rana do nocy. Przepięknie. Morze, Comino, Malta w oddali, marina, kościoły i cytadela na mgarrskich wzgórzach, dużo błękitnego nieba. Ach.
Zaraz przed lotniskiem, czekając na odjazd busa, zdjęłam spod spodni rajstopy. Jadąc przez Maltę z wielkim zdziwieniem obejrzałam wczasowiczkę wracającą do hotelu w ręczniku narzuconym na strój kąpielowy. Potem w którymś kurorcie ujrzałam tłumek kąpiący się w morzu i to już było naprawdę zaskakujące. Poprzednio gościłam na Malcie zimą i miałam pogodę na polar, nawet pokapywało, a tu proszę. W hotelu przebraliśmy się w letnie ciuchy, ale, ponieważ mieliśmy tylko bagaż podręczny, wzięłam minimum, czyli anielskie spodnie, nic krótkiego. Za gorąco, źle. Telefon twierdził, że jest raptem 24'C, ale kłamał, cały czas było 30!
M. mówi, żeby w ogóle nie zwracać uwagi na temperatury podawane przez
smartfon, bo to sobie jakiś funkcyjny Mirek wpisuje, jak chce i tyle, przecież
telefon sam w sobie nie jest termometrem.
Miałam jedną krótką koszulkę na ramiączkach, dobrze, i jedną dłuższą.
Nałożyłam ją jako mini. Ramiączka mi się fałdowały w pasie, ale kij tam, nogi do pół uda miałam
gołe, plus. I, uwierzą Państwo lub nie, w takim stroju przechodziłam cały
wyjazd. Do jadalni na śniadania jakoś tam kombinowałam z T-shirtami, albo
anielskimi spodniami, żeby mnie ludzie nie oglądali cały czas w tym samym, ale
potem przebierałam się w żelazny zestaw dwóch koszulek, który wieczorem prałam.
Rano były max suche, bo wszystko tam ogólnie schło na pieprz, więc spoko. Trzeba
sobie radzić.
Wyszedłszy z hotelu postanowiliśmy znaleźć coś do jedzenia. Okazało się, że całe życie toczy się wyłącznie przy marinie. M., jak to młodzież, najbardziej lubi pizzę, ale nie tak łatwo było znaleźć ją w Mgarrze. Gdzieś coś na peryferiach i ze złymi opiniami, bez sensu. Wylądowaliśmy w lokalnej podróbce KFC, gdzie było okropnie, bo powietrze aż kleiło się od oleju, a potem przespacerowaliśmy nabrzeże i znaleźliśmy szalenie bezpretensjonalny lokal Royal Lady.
Tylko żeby nie było gadania, że polecam Państwu jakąś norę. Napisałam -
bezpretensjonalny, tak?
W zasadzie cały na zewnątrz, przy łodziach. Robi się co chce, pełen luz.
Niespecjalnie dobre jedzenie, nie czarujmy się, ale też niedrogo. Kieliszek
wina, to naprawdę kieliszek, nie pięć kropel na dnie. Dobra muzyka, w wc da się
przeżyć. Knajpę prowadzi dwóch starszych panów, po których widać, że nie
oszczędzali życia. Starają się na swoją miarę, są mili, a ich terminal przyjmuje
Sodexo. Czegóż chcieć więcej, gdy panorama po prostu urocza? Daję pięć gwiazdek
za staranie, muzykę, wino, klimat i kropka.
Trzeba było zrobić zakupy spożywcze, ponieważ w Grand Hotelu mieliśmy tylko śniadania. Żadnych małych sklepików typu 7-Eleven, albo U Basi. Trzeba było iść pod górkę Triq I-Imgarr do Ta Dirjanu, który jest wielkości Netto. W powrotnej drodze jeden z kartonów z mlekiem uległ przedwczesnej degradacji i zalał młodemu plecak oraz ciuchy.
Przedwieczór na balkonie, wystarczy.