Klifami
30.11 wybraliśmy się na wycieczkę po klifie na zachód od Mgarru. Nigdzie nie trzeba było podjeżdżać, wystarczyło minąć marinę i już, więc wspaniale. Najpierw obejrzeliśmy z góry maleniutką Gorgun Beach - w zasadzie spłachetek kamieni pomiędzy skałami.
Jak z reguły na wyjazdach,
przez cały pobyt na Gozo snuliśmy mocno przygodową historię, opartą o grecki mit.
Gozo uchodzi za wyspę, na której była więziona Calipso, więc jasne chyba, że musieliśmy
ją uwolnić. Tego dnia byliśmy już po walce z Ggantiją, która jej pilnowała i, z
ciężko rannym młodzieńcem (zakochanym w niej awanturnikiem, który próbował ją
odbić już dawno, ale złapany setki lat spędził w więzieniu w cytadeli), zmierzaliśmy do zatoki Mgarr ix-Xini. Calipso
miała tam mały domek z zapasami leczniczych ziół, które mogły uratować rannego.
Okazało się (w naszej opowieści), że Gorgun Beach wzięła nazwę od joannickiego rycerza Gorguna, który tam poległ, ale jego duch i tak dalej. Czując zew przygody Gorgun radośnie podążył z nami i bardzo się przydał, kiedy osmański statek zaatakował fort przy zatoce. Gorgun pokonał wroga i przejął łódź, dzięki czemu, gdy Calipso zaleczyła rany młodzieńca, mieliśmy czym uciekać z wyspy. Dobra nasza.
Tymczasem wędrowaliśmy bardzo ładną ścieżką, gorąco było ogromnie i
trochę się obawiałam, czy aby nie jestem zbyt nierozsądna, narażając nas na tak
bezlitosną ekspozycję słoneczną. Jeśli się dało, moczyliśmy nogi w wodzie, ale przez większość czasu idzie się
jednak górą. Na Gozo nie ma tego, co w Polsce, że można wędrować plażą.
Przy zatoce Xatt I-Ahmar
można oglądać stare soliska. Na Gozo jest wiele takich miejsc, niektóre
rozreklamowane, inne, jak to, zapomniane. Fajnie, bo można pooglądać z bliska, wsadzić
palec do solanki i w ogóle, nie, że bilety wstępu, albo w ogóle zakaz zbliżania
się, jak przy używanych.
Wieża przy Mgarr ix-Xini jest
zamknięta, ale i tak w porządku, bo daje rozległy cień, a tego tam mało. Zakosami
zeszliśmy do zatoki, gdzie parkują auta i jest jedna, strasznie podła knajpa. Była
niedziela, pora obiadowa, więc i tak przeżywała oblężenie, ale szczerze pisząc,
niech się Państwo trzymają od niej z daleka, bo jest obrzydliwa. Cerata na
stołach i syf.
Planowałam, że poplażujemy,
wykąpiemy się, ale nie było zachęcająco. Za dużo betonu, brud, brak cienia. A tak malowniczo wszystko to wyglądało z daleka. Po drugiej stronie zatoki, wysoko na klifie, znajduje się hotel i restauracja Ta Cenc Il-Kanta. Na
oko prezentowała się porządniej, niż ta na dole, więc wdrapaliśmy się tam z
myślą o obiedzie. Yyy. Dawno nie byłam w tak pretensjonalnym miejscu :-))) Z
łachy dali nam stolik w najduszniejszym miejscu, przy wahadłowych drzwiach do
kuchni, jak w komedii. No bo bez rezerwacji, w zakurzonych sandałach, z plecakami,
pff. Obśmiałam się i poszliśmy. Widoki z tarasu wspaniałe.
Zdecydowałam, że nie
wędrujemy dalej. Tyle słońca! Do mariny w Mgarrze dotarliśmy i tak bardzo popołudniem,
akurat na długą posiadówkę w Royal Lady - widocznie to jest poziom odpowiedni
dla nas.
Jeżeli miałabym planować
komuś wycieczki po Gozo, to szlak z Mgarru do zatoki Mgarr ix-Xini, a chętnie i
dalej, na Ta Cenc Cliffs, wpisałabym na złotą listę. Nie dość, że przepięknie,
to przez większość czasu idzie się prawdziwymi ścieżkami, nie drogami dla aut. Można nawet łazić na szagę.