Zadar

W czwartek musieliśmy oddać auto do 9 rano, zatankowałam więc poprzedniego dnia (dizel - 13,47 kun za litr, wyjeździłam 19 litrów). 

Skromną siedzibę Lulica znaleźliśmy bez trudu, pani sprawdziła tylko, czy auto jest zatankowane i byliśmy wolni.

Szłam przez ten Zadar, jak pijany zając, co chwila skręcając nie tam, gdzie powinnam. Nie chciałam zużyć baterii w telefonie, bo nie wzięłam powerbanku, więc włączałam nawigację tylko co jakiś czas i za każdym razem okazywało się, że jestem zupełnie nie tam, gdzie sądziłam. Przy okazji niechcący zwiedziliśmy galerię handlową City, którą polecam, ponieważ wygląda, jakby ktoś usłyszał o istnieniu mali, ale tylko usłyszał i postanowił przenieść ideę na chorwacki grunt. Na placu przed głównym wejściem normalny targ warzywny, typu ziemniaki, w środku zakamary, jak w domu handlowym Klimczok w Bielsku-Białej, wc masakryczne... Naprawdę super, warto zwiedzić takie absurdalne miejsce, póki istnieje.

Doszedłszy do morza siedliśmy w pierwszej z brzegu knajpie, a ja z przekonaniem oznajmiłam, że teraz już nie będziemy się gubić, bo nie ma jak. Mhm ;-)

Do starówki na półwyspie dotarliśmy prosto, ale potem znów tłukliśmy się po niej, jak nie przymierzając po Wenecji. Zabawne to jednak było, nigdzie się nie spieszyliśmy, a pogoda dopisywała, więc spoko.

Weszliśmy na dzwonnicę (15 kun/os.), kupiliśmy gąbkę, posiedzieliśmy na morskich organach, zwiedziliśmy muzeum iluzji, a głównie plątaliśmy się pomiędzy robiąc dziwne ósemki, spirale oraz kręte zawijasy. W każdym miejscu pojawialiśmy się po kilka razy i fajnie musiałoby to wyglądać z góry. Muzeum iluzji warte jest odwiedzenia najwyżej raz i to też dyskusyjne. Oglądaliśmy je podczas poprzedniej wizyty w Zadarze i miałam nadzieję, że mam z głowy, ale młodemu przypomniało się, że to było tu, że bardzo je lubi i.

Obiad w Bello, ale nie polecam.

Na dworzec PKS szliśmy już z gpsem i okazało się, że to bardzo blisko oraz że City jest po drodze. Odjazdy autobusów miałam sfotografowane na przystanku w Zatonie, więc obyło się bez niespodzianek. Kupiliśmy bilet w kasie i czekaaaliśmy na peronie, aż kierowca łaskawie przyjdzie, co już opisałam. Słońce świeciło, wiosna się wiośniła, tubylcy stoicko pstrykali petami w przestrzeń.

Wysiadłszy w Ninie po drodze do ośrodka zaszliśmy do Plodine, bo wizyty w zwykłych, tubylczych sklepach zawsze są ciekawe.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń