Wielka Paklenica i inne

 W środę 11.05.22 pojechaliśmy do wąwozu Wielka Paklenica, bo mi R. nagadał, że jak mogę nie, skoro mam blisko. On tam się specjalnie tłukł z Polski... Droga malownicza, wiadomo. W Starigradzie skręca się do parku narodowego i staje na parkingu przed szlabanem. Jest mały budynek służbowy, w którym trzeba kupić bilet dla siebie i auta. Gdyby chciało się nie wjeżdżać samochodem dalej, trzeba by zostawić go wcześniej, niż w okolicach szlabanu, bo tam można stać tylko 20 minut. Można od szlabanu jechać wahadłowym autobusem, chyba bezpłatnie. Komunikacja zaszlabanowa jest nieco regulowana, ponieważ droga jest wąska. Acz to Ch., więc wiecie Państwo. Przekracza się zatem szlaban i już jest ładnie, ale nie warto zatrzymywać się po drodze, tylko dojechać do parkingu jakieś 2 km dalej. Ciasno tam jest. Byliśmy przed sezonem, w dzień roboczy, a i tak ledwo wepchnęliśmy auto, na lusterka. Nie płaci się tam za miejsce. Szliśmy normalnie, dnem kanionu, szlak jest bardzo prosty, szeroki, ale nie warto tłuc się z wózkiem, nawet o grubych oponach, bo gdzieniegdzie skałki, nie płaska ścieżka.

Ponieważ to wiosna, w rzece normalnie płynęła woda. Latem tego nie ma. Trudno mi to sobie nawet wyobrazić, ale tak piszą turyści, którzy byli w Velikej Paklenicy w sezonie i tak relacjonował R.

W czasach zimnej wojny w skale wykuto tunele i zorganizowano schron dla Tito. Teraz jest tam bezpł. wc, marna kawiarnia, sklepik z badziewiem oraz sala wystawowa, która była zamknięta (H. niepocieszony). Dalej mamy ujęcie wody pitnej, powiedzmy, że coś w rodzaju źródełka, czynnego przynajmniej o tej porze roku. Idzie się, idzie i przepraszam bardzo, ale jest nieco nudnawo. Znaczy, no, są skały po bokach i tyle. Nasze Homole krótsze i płytsze, ale naprawdę ładniejsze. I zawsze ma wodę!

W pewnym momencie w lewo odbija ścieżka w górę, do jaskini Manita Peć. Wyczytałam grzecznie, że jest absurdalnie krótko czynna (do 13.00) i nawet dowiedziałam się przy wjeździe do parku, że akurat tego dnia jest otwarta (poza sezonem w poniedziałki, środy i soboty), ale nie przyszło mi do głowy, że się do niej hen podchodzi. Wyobraziłam sobie, że jest jakoś zaraz przy szlaku, a nie prawie na szczycie. O 12.18 stanęliśmy przy tabliczce z info, że do jaskini 40 minut. Yy. Gdyby nie ciągłe ględzenie młodego, że czy będzie jakaś jaskinia, bo bez niej co to za góry, odpuściłabym, ale skoro tak, OK, lecimy. No i polecieliśmy. 

Zakosami, w pełnym słońcu, pod górę, z ideą maksymalnego skrócenia czasu przejścia, żeby nas wpuścili. Spektakularny widok na wąwóz od góry. H. bardzo się zdziwił, że stara matka nie zwalnia, nie staje, nie umiera. On nie daje rady, ona idzie dalej. Jak to. Potem mu wytłumaczyłam, że musi nauczyć się oddychać w odpowiedni sposób, że w tym cały sekret. Odkryłam to mieszkając w N. Sączu. Oddychając w sposób świadomy można dojść prawie wszędzie. Tymczasem wymiękał, siadał, kładł się, obrażał i klął, a ja szłam, bo uznałam, że skoro zaczęliśmy, to. Na górze zabawnie. Przed wejściem siedziała duża grupa głośnych nastolatków z opiekunami. Przed biletową budką dwaj funkcyjni. Machnęli ręką, że mamy wchodzić. Bez biletów i, jak się ostatecznie okazało, i tak właściwie po czasie, bo ostatnie oficjalne wejście jest (koniecznie z przewodnikiem) o 12.30.

Wewnątrz miły chłód. Nie szok termiczny, bo ta jaskinia nie jest tak zimna, jak nasze, ale delikatne schłodzenie spoconego ciała. Myśleliśmy, że jesteśmy sami, więc bawiliśmy się echem oraz ciut obawiałam się, czy o nas nie zapomną i nie zamkną (jak dotąd dwa razy w różnych miejscach tak o mnie zapomniano), tymczasem z czeluści i mroku wynurzyła się zdegustowana naszym zachowaniem parka oraz samotny pan fotografujący Wszystko. Ogólnie OK, ładnie, nie ma się co czepiać, porządna jaskinia i tyle. I super, że mogliśmy chodzić po niej samiutcy, bez wysłuchiwania po raz n-ty tego samego. Gdy byliśmy już blisko wyjścia, wkroczyła ta duża, głośna wycieczka, jakby byli specjalnie umówieni na po oficjalnym zamknięciu.

Wcale nie miałam już ochoty iść dalej w górę wąwozu. Można i dochodzi się wówczas do schroniska. Powrót tą samą drogą. 

Przemieściłam nas na drogę nr 54, z której można zjechać w prawo do niesamowitego punktu widokowego nad kanionem rzeki Zrmanja. Nazwa punktu w google maps: Parizevacka Glavica. Szczerze, niech Państwo oleją wszystko inne i pojadą tam

Stanęłam zaraz po zjeździe z szosy, jest bezpł. zajezdka dla aut. Można odważyć się jechać aż do samego końca, jakieś 800 metrów, ale wynajętym autem bez ubezpieczenia nie odważyłam się, bo droga gruntowa, wądoły. Zresztą całkiem miło się szło, acz, powiedzmy, w lipcu, w południe, byłby to hardcore. Weźcie nakrycie głowy i wodę. Na końcu bezpł. parking i widoki. Brak infrastruktury, nie zauważyłam też szlaku w żadną stronę, to po prostu miejsce. Ale jakie! Nie zapomną go Państwo do końca życia, mogę się założyć.

Z dobrych rad - lepiej odwiedzić je rano, niż po południu, ze względu na położenie słońca. Też tak chciałam, ale w poprzednich dniach każdego popołudnia w górach była burza, dlatego zdecydowałam się jechać do Paklenicy rano, a całą resztę robić na spokojnie później. 

Ostatnim punktem objazdówki miał być Novigrad ze względu na nazwę (występuje w "Wiedźminie"), szczególnie, że mają tam malownicze ruiny zamku. Wjechałam w strome uliczki prowadzące ku ruinom na wzgórzu, stanęłam byle gdzie przed jakimś domem i poszliśmy. Do zamku prowadzi ścieżka, druga jest od dołu, od poziomu jeziora o nazwie Nowigradskie Morze. Po drodze oraz wśród murów wielkie, ponadmetrowe, wypasione węże. Nie wiem jakie, dużo. Zwiedzanie gratis, widoki bardzo malownicze, bo miasteczko jest zabawnie rozłożone nad samym brzegiem jeziora, a dalej już zieleń, no i góry w tle. Najlepszy widok na całość z ulicy Stari put. Można wjechać na chodnik i stanąć.

Obiadokolacja w Peperoni w Ninie, trzeci dzień pod rząd.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń