Bardzo

Bardzo prawdopodobne, że przez cały sezon będę w Kgu. Żadnych wyjazdów, urlopów, żadnych gór lub dolin. O ile wytrzymam postaram się tu siedzieć i zarabiać kasę. 

Tymczasem na szybko urwałam się jeszcze z młodym do Chorwacji. Zniosła wszystkie ograniczenia, a dawno nie byłam, blisko, ciepło, tanio.  Wykupiłam wyjazd z Exim Tours, co nie ma znaczenia - jakiś czas temu stwierdziłam, że naprawdę wszystko jedno, z którym biurem się jedzie. Ten sam syf i olanie, nie ma co się wczuwać. Wyjazd był bardzo atrakcyjny finansowo. Cena dla dwojga: 2791 za przelot, transfer i studio z tarasem na 7 dni.  Własne wyżywienie. Przelot Ryanairem, więc tylko bagaż podręczny (tu trzeba pamiętać, że od pewnego czasu nie wolno już mieć oddzielnie torebki, albo torby na laptop). Do tego dokupiłam za 89 miejsce na lotniskowym parkingu i za 183 nocleg w hotelu Comm, bo wylot był o 9, więc musiałabym wyjechać z Kgu o 3 w nocy.

Przejazd OK, choć z Kgu do Poznania naprawdę nie jest blisko i za każdym razem szczerze dziwi mnie, że niektórzy klienci przyjeżdżają do nas stamtąd tak często. Mi by się nie chciało. Chociaż może są przyzwyczajeni, bo mają ogólnie wszędzie daleko, gdzie by nie jechali?

Hotel skromny. Taki konkretnie do przed- lub posamolotowego nocowania, nie do spędzania czasu, czy randek. Nawet szafy, czy półek nie było, tylko łóżka, stolik, krzesło i wieszaki. Najwięcej do opowiedzenia miał dywan, żałowałam, że nie znam języka. Na tej uliczce (Bukowska) przy hotelu są darmowe miejsca parkingowe, gdyby ktoś chciał bardzo przyoszczędzić. 

W niedzielę 8.05 odstawiłam auto na P5, po kontroli bagażu tradycyjnie poprosiłam w barze o nalanie wrzątku do termosu, żeby mieć w samolocie herbatę taką jak lubię i kiedy mi się podoba i już trzeba było lecieć do odprawy paszportowej, bo przecież Ch. nie jest w Schengen.

Potem cyrk maseczkowy. W obie strony w Ryanair obowiązywał jeszcze nakaz noszenia kagańców (zniesiono go dzień po naszym powrocie). Szczerze, nie przewidziałam tego. Biuro nie przysłało informacji, linie lotnicze też, ja osobiście też kompletnie się tym nie interesowałam. Sterta maseczek została w aucie, a przy sobie nie mieliśmy ani jednej, bo i tak przecież plecaczki napchane...

Już wypuszczano z gate'u, gdy rozległ się komunikat, że na pokładzie linii Ryanair obowiązuje... Część osób wygrzebała z kieszeni maseczki. Część spojrzała po sobie z konsternacją. Zapytałam osób kontrolujących bilety i dokumenty, czy, skoro nie mamy maseczek, dostaniemy je na pokładzie? Nie. To skąd mamy wziąć? Pff, kupić sobie.

Cóż, chwyciłam bilet i paszport, dałam się odznaczyć w systemie, że wychodzę i pobiegłam do kiosku. Masek brak. Nie ma ani jednej, wykupili pasażerowie poprzedniego lotu. No to gdzie kupić? W sumie nigdzie, bo to bardzo małe lotnisko i w części przy gate'ach, za stanowiskami kontroli bezpieczeństwa i odprawy paszportowej, nie ma prawie nic.

Obok zamknięte.

Dalej punkt gastronomiczny, kolejka, kawy, nie kawy, a może kanapkę z kurczakiem. Mają maseczki? Mają. Nie ma czasu na stanie. Zawołałam, że proszę Państwa, kto jest pierwszy z naszego przelotu, niech kupi maski dla wszystkich. Zamieszanie. Ludzie zagubieni. Chłopaczek zza lady, Ukrainiec, przyniósł paczkę i z nieśmiałym uśmiechem zaczął tłumaczyć, że właściwie, to oni ich nie sprzedają, ale mają swoje i on może dać... Pasażerowie się rzucili. Wcisnęłam kolesiowi 20 złotych, niejako za wszystkich, wyrwałam dwie maski i pobiegłam. Obok z obłędem w oczach galopował jakiś Mirosław. "Durne to wszystko, jak kilo gwoździ bez łebków, prawda?" zagaiłam towarzysko. Spojrzał na mnie z lękiem, pobiegł dalej bez słowa.

"E, matka, i tak by nas wpuścili - podziękował syn. - Nie chciałoby im się pisać protokołu i tak dalej".

Zgodnie z wiadomą polityką "lecisz tanio - tracisz godność" pomimo, że kupowaliśmy bilety w tym samym momencie, w jednej transakcji, i że w samolocie było sporo wolnych miejsc, dostaliśmy oddalone od siebie. Nie chcesz dopłacić za sąsiednie, to spadaj. Znaleźliśmy dwa wolne obok  siebie, rozsiedliśmy się, skądś pojawiła się pani, która miała bilet na jedno z nich, może była w toalecie. Zapytałam, czy mogłaby siąść dosłownie jeden rząd dalej. Nie zgodziła się argumentując, że nie powinno się siadać nie na swoich miejscach. Powstrzymałam się od pytania, czy naprawdę tak jej zależy, żeby rodzina opłakiwała akurat jej zęby wygrzebane ze zgliszczy po katastrofie, że co za różnica. Nie ma co zniżać się do julkowego poziomu. Znaleźliśmy miejsca z tyłu, koło cichej Ukrainki, która najpewniej jechała do pracy, znaczy, tak wyglądała.

Z młodym w samolotach jest tak, że denerwuje się nienaturalną bliskością fizyczną obcych ludzi, a już szczególnie gdy nie ma przy sobie kogoś zaufanego. Nie dokupiłam jednak opcji sąsiednich siedzeń w ramach buntu przeciw polityce linii. Coś za coś. W powrotnej drodze siedzieliśmy oddzielnie. Wcale nie próbowałam z nikim się zamieniać, ponieważ wiedziałam, że skoro leciał niedawno, a lot trwa raptem półtorej godziny, jakoś go zniesie, a ciągłe ułatwianie mu wszystkiego też byłoby błędem.

On ma taki jakby miniautyzm, rozumieją Państwo. Gdy już się z czymś oswoi, jest OK, ale każda zmiana, nowość, albo gdy czegoś dawno nie było, powoduje u niego gwałtowne reakcje. Z drugiej strony, staram się tak trochę rzucać mu wyzwania. Ma poukładany świat, ale od czasu do czasu generuję mu małe zamieszanie, żeby musiał przyjmować do wiadomości, że nieomówione wcześniej sytuacje się zdarzają i że to też norma. Typu, że ma iść do sklepu i kupić laktozowe krowie mleko 3,2%, koniecznie w butelce. Z reguły zakupy robię ja, ale. Więc nagle idea, że w ogóle są różne mleka, że trzeba samemu do Biedry. Mogłam akurat tego dnia nie robić sera, odpuścić sprawę, ale chodziło o to, żeby właśnie zaszedł do sklepu wracając z korków i. Coś takiego wydaje się naturalne, prawda? Ale jest wyzwaniem. Wszystko zależy od normy.

Na wyjeździe ciągle kazałam mu załatwiać drobne sprawy zasłaniając się tym, że lepiej ode mnie zna angielski (bo zna). Pytać w recepcji o możliwość wynajmu auta. O rozkład jazdy autobusów. Zamawiać obiady w restauracjach. Prosić o rachunek, koniecznie płatność gotówką. Wynajmować rowery, oddawać je. Kupować bilety wstępu. Znajomy wspomina, że jego dzieci boją się odbierać telefon. Bo ktoś coś im powie. Wrocławska K. panikowała przed wyjazdem na szkolenie, bo w hotelu trzeba będzie iść na śniadanie, gdzie są inni ludzie. Preferowała też zamawianie jedzenia z płatnością na konto i dostawą pod drzwi, żeby nie wchodzić w żadne interakcje z dostawcami. Chciałabym, żeby mój z natury aspołeczny syn potrafił skuteczniej odnaleźć się wśród ludzi, niż tego typu osoby.

To wymaga bardzo dużo pracy i nie może być też tak, że go zblokuję. Że będzie panikował, zostanie z tym sam i potem na zapas odetnie się od wszystkiego z obawy przed stresem.

Jakoś zdygresjowałam z tematu.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń