Sympatia

 Matka zażądała pomocy w zakładaniu konta na sympatii. Na tym portalu poznała Skąpego, więc ma pozytywne skojarzenia. Teraz Skąpy leży, prawie nie wstaje, tyle, co na fotel. Czasem przez kilka dni nie ma z nim kontaktu, buja się w letargu, potem jego umysł wraca. Po szpitalu, po tej jesiennej próbie samobójczej, ma odleżyny, których już nie idzie zaleczyć, klasyka. Czasem matka do niego dzwoni, albo jego córka do niej i daje mu słuchawkę, ogólnie jednak pożytku z niego żadnego, a moja rodzicielka... No, jest sobą. Czasem tam jedzie na chwilę, ale bardziej raz na kwartał, niż częściej. Mówi, że bo po co. Nie lubi tam być, a w pielęgnowaniu męża nie pomoże, bo to ciężka praca fizyczna. Pielęgniarka i córka to robią. 

Zatem nowy profil, póki życia w nas.

Więc teraz, wyobraźcie to sobie Państwo, dajmy na to, że jakiś facet zagai: "Cześć, jaka jest Twoja sytuacja rodzinna?".

A ona odpisałaby mu coś w rodzaju: "Jestem wdową. To znaczy, wiesz, wyszłam ponownie za mąż, ale tylko dla pieniędzy, bo ten gość ma wyższą emeryturę, więc gdy umrze... Teraz on już nie jest na chodzie, w sumie można rzec, że umiera, więc szukam kogoś nowego". 

I każde słowo byłoby tu prawdą.

*

Ostatnio córka przesadziła Skąpego z łóżka na fotel i wyszła. Nie było jej kilka godzin. Chciał przenieść się na wózek inwalidzki, ręka mu się omsknęła i upadł. Jest zbyt słaby, żeby wstać, więc przez cztery godziny leżał pod stołem.

Zadzwonił potem do matki, żeby jej to opowiedzieć. Zareagowała wielkim śmiechem i tak dalej. Pomyślałam, że pewnie, żeby jakoś zatrzeć grozę sytuacji. Pomóc mu zrobić z tego horroru anegdotę. Czasem się tak robi, prawda? Bo obiektywnie zdarzenie było przecież straszne. Bezradny stary człowiek na zimnej podłodze i przez tyle czasu. Nie lubię go, ale ogólnoludzko było to po prostu okropne i współczuję.

Rozłączyła się i dalej cała uchachana, opowiada mi to. Ja, patrząc na nią coraz większymi oczami: "Mamo, to jest przecież straszne. Czemu ty się śmiejesz?". A ta nic. Śmieje się, żartuje z tego. Że są lepsze powody, żeby leżeć pod stołem, po imprezie na przykład i w ogóle. No, cała uśmiana. Długo.

Zapytałam Julię, co o tym sądzi. Często ma trafne osądy, bo ja zbyt kminię, a ona patrzy prosto (z mostu) i w punkt. Rzekła, że prawdopodobnie matka uważa, że on jest zniedołężniały i w związku z tym nim pogardza.

Rety, jakie ja mam geny...

*

Matka zażądała ode mnie, żeby odkupiła od niej garaż, który i tak użytkuję. Bo nie ma na nic pieniędzy. Nie mogłam odmówić, bo wtedy wystawiłaby go na sprzedaż na wolnym rynku, a ja go naprawdę potrzebuję. Mam malutkie mieszkanie, a w tym budynku nie ma piwnicy, więc w garażu prócz auta trzymam szeroko rozumiane wszystko. Od sztucznej choinki, po butle na wodę. Od zimowych butów, po materac. Matka wie, że nie zgodziłabym się na wzięcie kredytu, więc wymyśliła, że przekaże mi garaż jako darowiznę, a ja będę jej co miesiąc wpłacać na konto tysiąc złotych. 

Mam nadzieję, że się nie powtarzam pisząc o tym. Czasem piszę notatki "w głowie", ale nie mam czasu przelać ich na tutaj, albo opowiadam coś znajomym...

Julia znalazła nam notariuszkę, która była na tyle przytomna, żeby wiedzieć, że dla takich miejsc nie ma zastosowania przepis o wykonaniu tego głupiego świadectwa charakterystyki energetycznej, co to nikt nie wie, o co w ogóle w nim chodzi i poszłyśmy.

Kiedy notariuszka zobaczyła matkę (albo może kiedy spojrzała na PESEL), zaczęła bardzo specyficznie ją traktować. Mnie w sumie ignorowała, zwracała się tylko do niej, bardzo starannie i uważnie wypytując, upewniając się, czy matka na pewno wie, co robi. Nie wtajemniczałyśmy obcej baby w naszą dżentelmeńską umowę, wiadomo, a po drugie, od strony formalnej i tak ważny jest akt darowizny, nie nasze prywatne ustalenia, więc pani dopytywała i dopytywała. "Bo wie pani, garaże w Kołobrzegu są niewyobrażalnie drogie. Te 90 tysięcy, które tu panie wpisały, to jest jeszcze nic. Więc czy jest pani pewna, że chce go pani córce przekazać jako darowiznę? Tak? ZA DARMO?" I tak ileś razy i tak dalej.

Ja się w sumie nie znam. Może ona tak musiała? Wałecka tego nie robiła, ale ona matkę jakoś tam zna, a ta widziała nas po raz pierwszy, więc może obawiała się, że zmanipulowałam bezradną staruszkę i mogą być z tego problemy.

Potem było jeszcze, że czy matka wie, że w każdej chwili może cofnąć darowiznę w przypadku rażącej niewdzięczności obdarowanej. Matka z typowym dla siebie poczuciem humoru: "Czyli, jak nie robi mi kawy". Na szczęście tak łatwo nie ma. Musi być sprawa sądowa, trzeba udowodnić, że osoba obdarowana naprawdę jest wredna etc.

Ogólnie nie było mi tam przesadnie miło. Wcale nie potrzebowałam do szczęścia tej darowizny i nie napawa mnie radością idea oddawania matce całości kwoty, skoro po jej śmierci musiałabym bratu spłacić tylko połowę. Jak dla mnie, super było tak, jak dotąd, wiadomo. No ale nie miałam wyboru. A tu jeszcze sugestie...

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń