Podsumowanie wyjazdu i wielkie zatrucie
Podsumowanie wyjazdu:
Wszyscy pytają o ogólne wrażenie, a ja odpowiadam, że, szczerze mówiąc, nie pojechałabym po raz drugi na Z. Zobaczyłam, co chciałam, szczególnie, że wielce wiele do oglądania tam nie ma. Brak sensu w wychodzeniu poza resort jest dla mnie deprymujący. Lubię łazić po chabie, oglądać to i śmo nie z wycieczką, ale na Z. po prostu mijało się to z celem. Oglądanie brudu, a pod nim nic. W Indiach, w Tajlandii, nie mówiąc już o Nepalu, pod brudem jest piękno, bogactwo wrażeń, kulturowa eksplozja i moc. Tu tylko zaschnięta kupa. Leci się koszmarnie długo, kosztuje to sporo pieniędzy (około 11 tys. zł. z groszami od osoby za przelot, transfer i pobyt. Do tego trzeba doliczyć opłaty za wycieczki), a piękne plaże są w wielu miejscach na świecie i zdecydowanie rekomendowałabym tu N. Zelandię, Australię, albo nawet Malediwy. Jedzenie i miejscowa muzyka... bez komentarza. Gorąc oczywisty. Generalnie więc cieszę się, że poleciałam, bo ze spokojnym sumieniem mogę rzec, że czarna Afryka nie jest dla mnie. Ta wyprawa stawia też pod znakiem zapytania ideę zwiedzania kontynentalnej Tanzanii oraz Kenii. Naprawdę nie wiem. Wypadałoby raz zobaczyć choć kilka z ich najsłynniejszych parków narodowych, ale.
Inna sprawa, że w sumie z tych
paru wyjazdów od jesieni najlepiej bawiłam się na Cyprze. Serio. A wcześniej
chyba w Chorwacji. Więc tak w sumie zastanawiam się, dlaczego uparcie oraz mimo wszystko wciąż ładuję się w te
dziwne zakamary (typu Z.). Łatwo byłoby powiedzieć, że to kwestia reklamy i kompleksu
wynikającego z mieszkania w zaścianku świata. Bo jest to też prawda. Tyle, że
nie cała, bo jej drugie pół, to wieczna, nienasycona ciekawość, co jest za kolejną
górą i kolejną rzeką. Za rogiem. I że może nie zaglądając tam, właśnie coś
straszliwie i nieodwracalnie przegapiam. Taka natura.
Dlatego wolę pojechać i mieć beznadziejnie,
niż nie zwiedzić. I nawet antyrekomendacje znajomych tu nie pomagają. Acz fakt,
że już wiem, że niekoniecznie są zgodne z moją opinią, więc to też... Aurelia
odradzała Malezję, poleciałam, było bardzo tak se i na pewno drugi raz się tam
nie zjawię, a znów Lilka psioczyła na Portugalię, a ja się w niej gorąco zakochałam.
***
Z zatruciem, bo wygląda na to, że jednak
było to po prostu zatrucie, miałam siedem światów.
Żołądek bolał mnie przez cały
czas, dzień i noc, szczególnie gdy cokolwiek zjadłam lub wypiłam. I to drugie
było właśnie gorsze, bo wiadomo, nie jeść można długo lecz pić trzeba, a ja
patrzeć nie mogłam ani na herbatę lub wodę, ani na zsiadłe mleko, które w zwykłym
czasie pięknie reguluje mi sprawy żołądkowe. Wino i wszystkie inne alko poszły
w odstawkę, jeśli udało mi się zjeść trzy kęsy czegokolwiek, to był sukces.
Kupiłam kaszki dla niemowląt, jakieś bobofruty w słoiczkach, ale także blee. Codziennie
budziłam się chudsza. Z 56 kg, które ważyłam po przylocie - co już i tak było
mało, bo schudłam przez niejedzenie obrzydliwości na Z. - doszłam do 50, po
czym przestałam mieć chęć i siłę zawracać sobie głowę wchodzeniem na wagę.
Wymyśliłam, że powodem stanu może być rewelacyjnie skuteczna mieszanka ziół przeciwko zaparciom, którą piję od roku, czy kiedyś. Przestałam jej używać, ale się nie poprawiało. W jej skład wchodzą dwa nieinwazyjne składniki, to jest suszony owoc czarnego bzu i suszony korzeń prawoślazu oraz cztery, których nie powinno się używać w trybie ciągłym, co oczywiście olewałam: mniszek, kora kruszyny, dziurawiec i porost islandzki. Wykoncypowałam, że może faktycznie coś mi się tam popsuło, tak jak ostrzegają, szczególnie, że objawy w punkt. No bo gdybym miała rozwolnienie, gdybym wymiotowała, to by znaczyło, że OK, przyplątała się salmonella, albo jakaś jej dobra znajoma. Bywało się tu i tam i przechodziło przez takie mecyje niejednokrotnie. I wtedy klarowana sprawa, węgiel, nifuroksazyd i po kilku dniach jestem jak nowa. Ale nie. Za to bóle i wynikający z nich jadłowstręt oraz kupa strasznie cuchnąca, gliniasta i żółta jak amerykańska musztarda, a mocz też mega i nienaturalnie żółty. A kiedy takie odchody, to właśnie ponoć nieprawidłowe uwalnianie żółci z woreczka i ogólnie straszne rzeczy.
Po tygodniu od powrotu zrobiłam badania krwi, moczu i kału. Zażądałam wielu, na wszystko, co mi poprzechodziło do głowy, ale to jest, wiadomo, błądzenie we mgle. Wyszedł stan zapalny, infekcja i nic konkretnego. Mając dość dziamgania Julii, spróbowałam zapisać się do gastrologa, prywatnie. Najszybciej było... w Szczecinie i za ileś dni. W Kołobrzegu w ogóle bez szans, a w Koszalinie najbliższy termin na styczeń. Bosz. No to na jakieś USG brzucha, niech mi obejrzą, co tam się dzieje w ogóle. Akurat. Nieważne, że chce się prywatnie, albo że pakiet medyczny. Mam termin na drugą połowę kwietnia.
Pojechałam do kręgów. Jak
ręką odjął minął problem z dziwnie żółtym moczem, ale na kolor stolca i ból
brzucha nie pomogło.
Julia brzęczała, żebym
zrobiła rezonans, albo tomograf. Zgłosiłam się w Luxmedzie na teleporadę po
skierowanie. Pan doktor mi nie dał. Co do mojego stanu, to przepisał
antybiotyk. Co do zaparć, mam się więcej ruszać i zdrowiej jeść. Łał, serio?
Wykupiłam antybiotyk, ale go
nie tknęłam. Cały czas jeszcze miałam nadzieję, że samo przejdzie. W którymś
momencie nawet poczułam się lepiej, coś tam zjadłam, ale wtedy rozwaliłam
wszystko, ponieważ bez ziół dokuczało mi zaparcie. Zrobiłam sobie więc napar z
czarnego bzu i ka-boom! Zdecydowanie, nie mam żadnego wyczucia w takich
kwestiach. I., nasza bioenergoterapeutka, spojrzała na mnie kiedyś i rzekła, że
uważa, że mam. Oj, nie, ja sobie potrafię zaszkodzić! Dostałam mega
rozwolnienia, nie tylko na krótko, jak ewentualnie powinnam po przedawkowaniu,
tylko już na stałe. Poszłoo.
Było to już ponad dwa tygodnie
po powrocie z Z. Wymiękłam totalnie. Słaba jak dziecko, z lekarzami próby - pisałam. Bałam się, że znów wyląduję na SORze. Nie nadaję się do tego wszystkiego.
Całej tej kołomyi. Zupełnie. Trzeba było poddać się i zacząć brać węgiel (3
razy dziennie po 6) i nifuroksazyd. Nie mogłam wcześniej? Muszę zawsze być taka
anty, mądra oraz wszystko po swojemu? Że przecież organizm da radę i że nawet
rozregulowanemu mogę podać zioła na przeczyszczenie, bo pff? Dosłownie po
pierwszym dniu zażywania medykamentów poczułam się znacznie lepiej. Po trzech
odwołałam zbliżającą się wizytę u gastrologa, bo gdzie mi się chce do
Szczecina.
Przestałam jeść nifuroksazyd,
pomału ograniczałam węgiel, zaczęłam nadrabiać wagę, bo już wyglądałam, jak śmierć
na chorągwi. Poszłam do fryzjerki, zdjęłam sweter, bo tam zawsze ciepło, kobieta
się przestraszyła.
W chwili obecnej, miesiąc od
powrotu, wyglądam m.w. OK, jem normalnie i nie mam żadnych przedziwnych objawów.
Analizując jestem (teraz) przekonana, że to, co mi dolegało, nie było reakcją na
zioła bonifratrów, tylko wrednym zatruciem o nietypowych objawach. Żal, że
cierpiałam i wykańczałam się tak długo, zamiast zaraz od początku wziąć
tabletki i mieć sprawę z głowy.
I, wiecie Państwo, może
uczcie się na moich błędach. Czyli najlepiej nie jedźcie na Z., nie kupujcie
syfu w samolocie i nie jedzcie niczego w McD. Tak od trzech stron się
zabezpieczając...