ZOO

15 lutego (prawie całe Walentynki upłynęły w podróży) przede wszystkim obeszliśmy zakamarki resortu, a potem zalegliśmy pod parasolem na plaży. Hotele na Zanzibarze nie mają prywatnych plaż. Chyba żadne, skoro nawet RIU. My Blue jest rozciągnięty w stronę lądu, plaży przy hotelu jest niewiele. To jak kamieniczki, wąska fasada i daleko w głąb.

W niczym to nie przeszkadza, naprawdę. Na plaży i tak się bowiem nie siedzi, ponieważ umarłoby się z gorąca. Porażenie murowane. Po prostu bez sensu. Przechodzi się przez nią idąc do oceanu, albo spaceruje się wzdłuż brzegu z przerwami na kąpiel. Gdyby była plaża prywatna i miałaby parasole, na pewno byłaby oblężona, ale tak? Btw. kilka leżaków i parasoli ma tam knajpa CoccoBello, która wygląda, jak część resortu, ale nią nie jest. Byliśmy na all, więc nie korzystaliśmy z niej.

Skoro plaża nie jest hotelowa, mają na nią wstęp tubylcy. W związku z tym, nawet przejście od hotelowych schodków do wody nie może obejść się bez kilku zaczepek. Cóż by to było, gdyby chciało się spędzić na niej dzień! Tekstów natury seksualnej jest lepiej, niż w Maroku, Tunezji i tak dalej, jest się natomiast nagabywanym towarzysko. Iks razy dziennie te same pytania. Cześć (jumbo), jak masz na imię? Z jakiego kraju jesteś? Wszystko gra (hakuna matata)?

Można naprawdę się znudzić. H. się wkurzał, że czy może powiedzieć, że nie, nie wszystko gra? Że jest mu w ch. gorąco i chce iść, napić się czegoś, a nie stać tu w słońcu i pier.olić bez sensu, bo po co to jest, czemu służy?! Dajcie mu spokój! ;-)

No i każdy chce coś sprzedać. Kokosy, ananasy, bransoletki, pareo, figurki, obrazy. I ludzie naprawdę kupują. Obrazy! I wiozą, z Zanzibaru! A to takie landszafty, wszystkie na jedno kopyto. Taa, wszyscy sprzedawcy na wszystkich straganach mają to samo. Julia mówi, że może to tylko wyrobnicy, a szef jest jeden i dał im taki sam towar. Bym się nie zdziwiła, wziąwszy pod uwagę brak inwencji. Po co dwadzieścia straganów z tym samym obok siebie? Z drugiej strony, czemu ja się dziwię, skoro w Kgu mamy tak samo. Dlatego ludzie kochają mój sklep. Taki inny. A i tak pewnie to tamci mają lepszy utarg (na WhatsApp jest taki świetny emotikon ludka z rozłożonymi bezradnie rękami, bardzo mi go tu brakuje).

W każdym razie z powodu zaczepiaczy i braku cienia, plaża jako taka nie jest atrakcyjna do spędzania czasu. Śliczna z daleka. Najlepiej oglądać ją z hotelowego leżaka.

Wielkie pływy. Woda cofa się hen, na dziesiątki, setki? metrów, łodzie na piasku. Ocean ledwo widać wtedy na horyzoncie. A po kilku godzinach nagle w niektórych miejscach brak plaży, same skały i fale. Ludzie idący wzdłuż morza mają wówczas prawo przechodzić przez ośrodki. Pod eskortą strażników oczywiście.

Sami tak szliśmy tego dnia. Powędrowaliśmy brzegiem w prawo i dalej i dalej, do latarni morskiej i jeszcze, aż nam się znudziło i w celach poznawczych chcieliśmy wrócić przez miejscowość.

Nie był to wspaniały pomysł, ponieważ w głębi lądu jest gorącej, nie ma żadnego przewiewu. Zostaliśmy przeprowadzeni przez jakiś resort, wypluło nas z drugiej strony i z miejsca ten brud, kurz, śmieci. Resorty są śliczne, ale nie ma tak, żeby choć pół metra za nimi ktoś coś zagrabił, albo zebrał śmieci. Takie Indie. Podobnie, jak nawet najbogatsze hotele nie robią dróg dojazdowych do siebie. Dziwiło mnie to. Żeby zachęcić gości, żeby im się dobrze kojarzyło, żeby chcieli wracać, żeby nie wymiotowali po drodze, zdawało by się, że warto choćby wyrównać grunt, którym z asfaltu busy dojeżdżają do resortu. A tu nic. Już nie mówię, że walcem, ale może chociaż kilkoma mirkami z łopatami można by poprawić jakość drogi? Nie.

Stanęliśmy w cieniu, żeby napić się wody i zgarnął nas przewodnik z miejscowego zoo. No, mini zoo raczej. Ale bardzo fajny był i świetnie się tam bawiliśmy. Widać było, że rzeczywiście kocha zwierzęta i opowiadał o nich z wielką pasją. Zapłaciliśmy po 10 USD za bilety - można płacić w miejscowej walucie, to jest szylingach tanzańskich, ale nawet ich nie kupowałam, bo czytałam, że wszędzie można płacić w dolarach i mieć z głowy i tak było. 

Przewodnik poprowadził nas do krokodyla, jakichś małych sarenek, nocnej małpeczki Bush Babyżółwi, strusia, kameleona i małp. Wszystko, no, prócz krokodyla i nocnej małpeczki, można było karmić i dotykać, więc dla młodego wspaniale. Ważne, że nie czuliśmy, żeby to było jakieś inwazyjne, wredne, rozumieją Państwo. Dużo mniej podobało nam się późniejsze łażenie pomiędzy żółwiami na okropnej Prison Island, albo pływanie między delfinami. Blep.

Całe to mini zoo jest wielkości podwórka, ale, jeśli się lubi zwierzęta, można tam spędzić przemiłą godzinę, szczególnie, jeśli ma się przewodnika i zwierzaki tylko dla siebie. Bo w grupie, to yy.

Szliśmy potem dalej i z każdym krokiem utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że nie należy tak robić. Wychodzić poza resort i się snuć. Ani po co, ani którędy. To nie Szczawnica, albo inne Side. Ogromny upał, wszechobecny kurz, brud przerażający. Bardzo lubimy naprawdę poznawać miejsca, w których chwilowo jesteśmy, ale tam po prostu jest to dupny pomysł. No bieda. Ktoś się zdziwił? Każdy i tak wie. Niechciejstwo. Brud. Marazm. Łażenie po śmieciach. Sterty plastiku.

Niby zakazano wwożenia na teren wyspy plastikowych reklamówek. Fajnie. Ale plastikowych butelek sam nasz hotel "produkował" dziennie tak z miliony. Napoje w poręcznych, malutkich butelkach do dłoni... Zakładów oczyszczania miasta, śmieciarek, śmietników poza resortami nie ma. Wszystko ląduje na ziemi, nikt tego nie sprząta. Nawet nieekologiczne, ale przynajmniej skuteczne palenie śmieci, jest tak ze sto razy mniej popularne niż w Indiach. Tubylcy wszystko przyjmują z dobrodziejstwem inwentarza, z obojętnością. Jest, jak jest i już. Pole, pole (powoli, nie spieszy się). I sami okropnie i bezmyślnie śmiecą, obserwowałam. A ludzie w necie piszą, że Nungwi jest najładniejszą wioską na Z. No to dzięki.

H.: Po co to kamerujesz?!

Ja: Dla wujka R., on lubi takie.

H.: Wujek, ty dziwaku!

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń