Prison Island i Nakupenda

16 lutego był piątek, a my zaraz po symbolicznym śniadaniu (w My Blue było naprawdę okropne jedzenie) poszliśmy do foyer, gdzie Diego rozdzielił wycieczkowiczów na grupę włoską i innych. Ci do jednego busa, reszta do drugiego. Dał kierowcy kasę, podjechaliśmy na stację benzynową i dopiero w trasę. To ranne tankowanie było zawsze, jak w Tajlandii, gdzie jeśli wynajmuje się łódkę, każą wsiąść, kasują za przejazd, po czym dopiero idą z bańką po ropę.

Dotarliśmy do stolicy i nasz bosy przewodnik, którego Diego przedstawił jako nauczyciela i który po drodze sporo opowiadał o wyspie, zaprowadził nas na przystań. Postaliśmy tam trochę, po czym okazało się, że jednak będziemy wypływać z innego miejsca, więc zaliczyliśmy mały spacer po obrzeżach starówki.

Wreszcie łódka. Na każda morską wycieczkę warto zabrać klapki, bo do łodzi wchodzi się prosto z wody (czasem stoi się w niej aż po uda) i potem przy brzegu też schodzi się z łódki do wody, nie, że jakieś pomosty, więc trzeba albo boso, ale zdarzają się ostre kamienie i muszle, albo w obuwiu, a sandałów jednak szkoda.

Powiedzmy sobie od razu, nie była to speed boat i na żadnej wycieczce takiej nie mieliśmy, to nie Malediwy. Podobnie proszę nie spodziewać się, że ktoś coś napomknie o nakładaniu kapoków, albo, że w ogóle będzie ich na pokładzie tyle, co pasażerów, OK? No i warto już w hotelu nałożyć strój plażowy, chyba, że ktoś, jak ja, w razie czego potrafi przebrać się dosłownie wszędzie. Łódka jest mała, nie ma żadnego przepierzenia, czy czegoś, siedzi się pupka w pupkę, kolanko w kolanko.

Młodemu było niedobrze, co mnie nie dziwiło, bo też nie czułam się świetnie. Niby odległość nieduża, ale płynęliśmy i płynęliśmy, fale, fale. Wreszcie Prison Island. Totalny hit Zanzibaru, każdy zwiedza, na każdej liście atrakcji to jest. Nie pływa się tam, nie plażuje, wysiada się tylko na oglądanie.

Powiem tak: gdybym tam przypłynęła sama i mogła swobodnie łazić po wszystkim, być może byłoby to miłe miejsce, powiedzmy na czwórkę w szkolnej skali ocen. Tak, jak my tam byliśmy, to eugch. Wielki, wielki tłum, sznurek ludzi przepychany chodnikiem z barierkami po obu stronach, jak korytem :-) Z plaży przez punkt zakupu biletów (w cenie wycieczki) do budynku więzienia. Jest przed nim słaba knajpa, a w środku straszliwe bezpł. wc (zapycha się). Na więziennym dziedzińcu sklepiki z badziewiem, etno wystawka, pomieszczenie muzealne. Po drugiej stronie dziedzińca wyjście na taras z widokiem na morze. Ogólnie, to na Prison Island nikt nigdy nie był więziony. Były plany, ale nie doszło do realizacji. Potem mieszkali tam zarażeni żółtą febrą.

Po zwiedzeniu tego miejsca poszliśmy do żółwi. Przybyły z Seszeli jako prezent dla zanzibarskiego władcy, rozmnożyły się i zostały. Znów koryto, ciasno, multum ludzi. Niektóre żółwie na ścieżce, inne na ziemi opodal, trzecie w żłobku pod daszkiem. Te ścieżkowe ludzie głaszczą, robią sobie z nimi zdjęcia. Debile nakładają im okulary przeciwsłoneczne. 

No i tyle.

Potem czekaliśmy i czekaliśmy na resztę ekipy i nie było kompletnie co z sobą zrobić w tym upale. Wreszcie zebrał się komplet, przypłynęła łódź i zabrała nas na sand bank Nakupenda, co oznacza "kocham cię". Znów i młodemu i mi mało brakowało do zwymiotowania, tak ta łódka płynęła. No nic, dotarliśmy, wiało, zwaliliśmy rzeczy w miejscu wskazanym przez przewodnika i poszliśmy do wody, bo byliśmy już niebezpiecznie przegrzani. Mirki postawiły baldachim i rozłożyły derki, żeby można było schronić się przed słońcem, bo, jak nazwa wskazuje, ta wysepka jest tylko łachą piasku, nie ma żadnych drzew.

Atrakcja wygląda tak, że stoi baldachim przy baldachimie, ludzie się kąpią, albo coś kupują, bo wyspa robi także za bazar z badziewiem, a Mirki tymczasem organizują dla turystów lunch. Po niewietrznej stronie łachy palą ogniska, przygotowują frytki, kurczaki, owoce morza oraz owoce owocowe na deser. Przynoszą to pod baldachimy, rozdają napoje i plastikowe talerze, sztućce i się je siedząc na kocach.

Popełniliśmy foux pax, ponieważ nikt nam nie powiedział, co i jak i że mamy czekać na przyniesienie wszystkich dań. Wróciliśmy z wody, ludzie siedzieli i patrzyli na frytki i kurczaka. Uznaliśmy, że może nie są głodni, albo mają focha na spartańskość warunków, wzruszyliśmy ramionami, wzięliśmy sobie talerze i. Po czym przyszedł przewodnik z krabami i krewetkami oraz pytaniem, kto zeżarł dwa kawałki kurczaka (młody), bo były policzone. A!A!

Potem chciałam zmienić tampon na podpaskę, a mokre majtki od stroju kąpielowego na suche normalne, bo do hotelu miałam przecież jeszcze kilka godzin (łódka, bus). Ale jak zrobić to na łasze piachu? Cóż... Czasem po prostu coś trzeba.

Wiem, że każda osoba po raz pierwszy wybierająca się na Z. i tak wykupi wycieczkę na Prison i na Nakupendę. Imperatyw plus cukierkowe zdjęcia i entuzjastyczne relacje w internecie wygrają z moim doświadczeniem, ale proszę nie mówić potem, że nie ostrzegałam. Nie warto. Po prostu nie warto, chyba, że ktoś naprawdę nigdy nigdzie nie był i jest złakniony zobaczyć cokolwiek. Męcząca sprawa. Jeszcze może gdyby się hotelowało w samym Stone Town i miało możliwość wynajęcie motorówki, indywidualnego przewozu, to. Ale tak z wycieczką, z przejazdem w godzinach szczytu  z drugiego zakamarka wyspy i z koniecznością dopasowywania się do działań innych ludzi, e.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń