Osoby

Jechaliśmy tym Malczewskim do K-gu i nudy nie było. W przedziale mieliśmy bowiem dwie panie z Nakła i dwóch panów. Panie, to matka z córką. Układ taki, że do każdego, każdziuteńkiego tematu, który poruszyła matka, córka musiała wyjść z kontrą. Czy szło o klucz do furtki, czy o rodzaj twarogu, który jest najlepszy do sernika. Córka zaciekle walczyła za każdym razem. Matka próbowała jakoś tam argumentować, ale odpowiedzią zawsze było po prostu, że nie, że to głupie i koniec, ma być tak, jak córka rzekła, bo tak rzekła, koniec. Rety, że tej matce w ogóle się chciało odzywać, gdzieś z tą córką jeździć, brr.

Panowie też byli świetni. Nie chciało im się wychodzić z przedziału na czas rozmów telefonicznych, więc chcąc nie chcąc poznaliśmy całkiem dokładnie ich sytuację osobistą. Jeden jechał do Białogardu, żeby tam rozpocząć nowe życie. Zakończył pobyt w ośrodku odwykowym dla narkomanów i z jedną torbą ruszył na północ uznając, że zmiana środowiska pomoże. Wynajął łóżko w hostelu, planował zatrudnić się przy tokarce. Od jakiegoś czasu korespondował z dziewczyną z Gdańska, a to przecież blisko (mhm, gdzie Rzym, gdzie Krym), więc teraz pełen był nadziei na zacieśnienie znajomości, bo ona obiecała pokazać mu całe Trójmiasto. Tak, to wielka zmiana i wszyscy są w szoku, że nie dość, że wyszedł z ośrodka i nie ćpa, to jeszcze ta przeprowadzka, ale i tak dalej. Historie.

Drugi pan doprowadził nas do zakrywania się kurtkami, książkami, tabletami i co tam mieliśmy, żeby nie było widać, że ledwo się powstrzymujemy od śmiechu. Mieszka w Charzynie tuż pod nadajnikiem i ma w domu świetną jakość wi-fi. Syn żony stwierdził jednak, że net jest za słaby i że za kasę (800), którą dostał na Gwiazdkę od swojego taty, kupi sobie tablet. Pan był przeciw. Raz, że dzieciak ma już gejmingowy komputer, laptop, konsolę i smartfon, więc po co mu kolejne urządzenie, dwa, że za 800 i tak nie kupi porządnego tabletu, tylko badziewie, które zaraz z niezadowoleniem rzuci w kąt. A trzy, że może by się tak zajął czymś innym. Odłożył tę kasę na fajny wyjazd w wakacje, na kurs, lekcje pływania, albo piłki nożnej, jazdy konnej, cokolwiek niekomputerowego, ruchowego.

Słychać było od początku, że gość walczy o przegraną sprawę. Nie jego syn i nie jego pieniądze, żona neutralna, w sensie, skoro młody chce, proszę bardzo, dzieciak uparty, bo kolega ma tablet i gierki pięknie mu chodzą. Jak przy tej matce od córki, tak i tu dziwiłam się, że chłopu się chce kruszyć kopie, ale zaparł się i gadał z godzinę, miotał się, perorował, tłumaczył, najpierw żonie, potem temu dziecku. Argumentów sto grochem o ścianę. W końcu się zapomniał i popłyyynął, a brzmiało to tak: "Co ty myślisz, Piotrek, że ja nie lubiłem grać?! Bardzo lubiłem! I w Call of Duty i w GTA i w Far Cry, ale potem przyszło życie i nie mam już na to czasu! Pracuję od rana do nocy! Zajmuję się twoim braciszkiem, którego mamy, bo przecież chciałeś mieć braciszka! Na rybach byłem pierwszy raz od pół roku, bo mi twoja mama pozwoliła!". Czują Państwo? :-))) To miało zniechęcić Piotrka do grania :-))) Na jego miejscu zaczęłabym wagarować i grała bez przerwy, póki jeszcze mogę, bo potem... :-)))

M. miał w planie też przyjechać na Pomorze (do swojej matki) i przy okazji nas odwiedzić. Rzecz jasna, zestresowało mnie to bardzo, bo już dwa razy mieliśmy sylwestrowe akcje z jego udziałem. Ponieważ jednak napadła na niego ta niby chlamydia, został we Wro na ów newralgiczny czas, uf.

H. po raz pierwszy wychodził w/na S/sylwestra. Cieszyłam się, że dorasta, że ma z kim i do kogo pójść, szczególnie, że nawiązywanie relacji towarzyskich trudno mu przychodzi. Byłam też przerażona, że wychodzi na noc, szczególnie w tak niespokojny czas i że towarzystwo może mieć dziwne pomysły. Czyli normalnie.

- Mimiś, ty coś mi musisz nagadać, no nie? To mów.

- Powiem tak: tyle ci już w życiu naopowiadałam, że wszystko wiesz. Przewiń to sobie sam w głowie i starczy. Jak pić i tak dalej. Na auta uważaj, bo ludzie będą pijani, będą się spieszyć, nie możesz liczyć na ich odpowiedzialność. I bardzo uważaj na petardy. Tyle.

Poszedł, bawił się dobrze, ze dwa razy wysłał emotikon via messenger. Wróciwszy rzekł: "Mam wszystkie palce i oczy. Jestem trzeźwy. I chyba nie zrobiłem żadnych dzieci".

Potem przez cały 01.01 musiałam pilnie słuchać dokładnej relacji, filmiki z telefonu obejrzeć. Rewelacyjne jest, że to dziecko naprawdę jeszcze ma ze mną więź, chce się dzielić. Wiem, że to się rozluźni, zaniknie. Teraz jest na feriach u M. i potrafi przez kilka dni pod rząd  nie przysłać nawet emotikona, o jakimś dialogu nie wspominając (a ja się nie narzucam, bo to chyba najgorsze, co można). Wróci, to wszystko opowie, ale kiedy już wyjedzie na dobre na studia trudno oczekiwać, że. Póki czas cieszę się więc z każdego dnia, jaki razem mamy.

Julia i ja kupiłyśmy tort w Sowie, ale ich orzechowy jednak do pięt nie dorasta węgierskiemu, nie ma co. Pokochałyśmy się satysfakcjonująco, obejrzałyśmy nie pamiętam co, na pewno coś lekkiego i idiotycznego i poszłyśmy nad morze pooglądać fajerwerki. To cudowna specyfika Kgu. Miasto może sobie organizować obchody przy Szczękach, albo nie, a ludność i tak świetnie bawi się sama nad morzem. Tysiące ludzi i sztuczne ognie na mega poziomie. Przyjeżdżają zamożni turyści z Poznania i z Wro i nie oszczędzają. Bawią się hucznie, a że przestrzeń jest wspólna, każdy może cieszyć się widokiem. Taka fajna wspólnota się robi, przeżywanie.

Zaraz 03.01.24 jechałam do Wałcza do notariuszki. Znowu. Kompletnie niepotrzebne oraz bez sensu to było, ale ta idiotyczna księgowa się uparła, a matka wierzy jej we wszystko bez zastrzeżeń, więc. Namówiłam H., żeby jechał ze mną, przynajmniej tyle. Co ja u tej notariuszki w zasadzie robiłam - tak do końca nie wiem. Jakieś poświadczanie własnoręczności podpisów na akcie darowizny auta to było. Niby miało kosztować 50 złotych, tak matce powiedziano przed, a potem zgarnięto z nas 500, "Bo ale pani nie powiedziała, o poświadczenie na czym chodzi. Od takiej kwoty, to ho, ho. No ale damy tu paniom zniżkę tak między nami i tylko 500 to będzie". Bosz, ja bym sobie poszła, ale matka, wiadomo.

Zawsze pokorna w kwestiach urzędowych i pierwsza do opłat bez sensu. Zaw-sze. Wszystko jej można wmówić, za to samo trzy razy płaci, oszukują ją urzędy, zarządcy lokali, dostawcy energii i wszystkiego innego. Julia to odkręca, a potem szału dostaje, bo jeździ, dzwoni, wyjaśnia i ochrzania kogo potrzeba, naciągacze przysyłają matce sprostowania, a ta je ignoruje i płaci, bo przecież kazali. Szaleństwo. Ludzie nam nie wierzą gdy opowiadamy te historie kolejno i ze szczegółami. Oczy robią jak spodki. No cóż.

Dla mnie cała ta sprawa i wyjazd, były już podwójnie bez sensu, ponieważ tym niby darowanym autem i tak dalej jeździć będzie matka. Fiksum dyrdum i wszystko koniecznie w atmosferze stresu, zagrożenia, chaosu. Czy my też takie będziemy za 20 lat? Czy starość tak musi?

W powrotnej drodze zajechaliśmy do mojej teściowej, bo dawno nie byłam i nawet nie widziałam nagrobka teścia. Siedzieliśmy u niej z młodym z butach, bo uznałam, że jest za zimno, żeby je zdejmować, piliśmy gorącą herbatę i trzy razy wysłuchaliśmy, że specjalnie dla nas napaliła w centralnym i już musiała przykręcić grzejniki, bo byśmy się pozapacali. Kot pod kocem, z termoforem. Topsz.

Wyjechaliśmy stamtąd trochę w szoku. M. ma dwie kuzynki pierwszej wody. Jedna dyrektoruje w szkole w niewielkim mieście, druga mieszka w większym i zajmuje się grafiką komputerową. Z tą dyrektorującą swego czasu się odwiedzaliśmy i kiedy 16 lat temu pisaliśmy z M. testament przed którąś daleką podróżą, to ją i jej męża wskazaliśmy jako sugerowanych opiekunów H. Potem się rozmyło, bo to, śmo. Ostatnio gadaliśmy na pogrzebie teścia niecałe dwa lata temu.

I teraz afera: kuzynka M. dzwoniła do mojej teściowej w ramach świąt i opowiedziała, że jej mąż (też nauczyciel) został sobie alkoholikiem. Że był w tym od lat, ale wypierał, twierdził, że nie ma problemu. Pijany dawał korepetycje, pijany szedł do szkoły. Bardzo nas to zdziwiło, bo ledwo rok temu ci państwo kupili na kredyt domek, czyli jakby oboje przyjmowali, że sytuacja OK. A przecież już musiało się walić.

Ona załatwiła mu odwyk, nie zgodził się iść. Oświadczył, że jak będzie chciał to i tak dalej. Jego problem musiał być ogólnie znany, niestety, ponieważ przed świętami dyrektor wezwał do szkoły policję. Zabrali go, zmierzyli alkomatem, półtora promila. Dla nauczyciela to jest koniec kariery, rozumieją Państwo. Dyscyplinarka, zakaz wykonywania zawodu przez trzy lata, albo w ogóle. No i zszargana opinia, szczególnie gdy się żyje w małej miejscowości.

Żaden szef nie wzywa policji do miejsca pracy ot tak, bo to rzuca złe światło na całą placówkę, z czego możemy wnioskować, że nie pierwszy raz... Policja zadzwoniła do mrówczej kuzynki, żeby odebrała męża z komendy. Przywiozła go do domu i kazała się spakować. Pojechał do swoich rodziców. Złożyła pozew rozwodowy. Zadzwonił, że chce iść na leczenie. Powiedziała, że pierwszym etapem jest detoks, który odbywa się w psychiatryku. Oznajmił, że go nie potrzebuje, bo od dwóch tygodni nie pije.

Rzecz jasna, ona nie chce tak naprawdę brać z nim rozwodu. Chce, żeby się naprawił i kropka. Czego chce on? Dlaczego to wszystko się stało?

Julia zawsze podaje bardzo proste rozwiązania. Dla mnie za proste, odrzucam je, po  czym z reguły okazuje się, że miała rację. Tu oceniła, że pewnie gość nie mógł poradzić sobie z tym, że żona go wyprzedziła. Dyrektoruje, ma sukcesy, a on. Dla mnie to głupie, ale odnotowuję. Przez kilka dni miałam ochotę do niej zadzwonić. Wesprzeć i tak dalej. A potem pomyślałam, że e tam. W końcu nie dzwoniła do mnie, tylko do swojej ciotki. Mi się nie zwierzała, więc bez sensu jej włazić w tak prywatne sprawy. Poza tym w sumie wcale nie chcę ponownego zacieśnienia kontaktów. Przygodne spotkania na pogrzebach starczają.

Do kompletu rewelacji jest jeszcze news, że druga mrówcza kuzynka, zawsze oczko w  głowie rodziców, bo artystka, ach, zupełnie zerwała kontakt z ojcem i nie odwiedza go nawet przyjeżdżając na grób matki. Zdziwiłam się bardzo, bo ten ojciec świata poza nią nie widział. Zawsze tylko ona się liczyła, wprost patologicznie, a ta od męża alkoholika traktowana była jak popychle. Więc jak to, że teraz tak się wszystko pozmieniało, posypało. Ano, raz, że ta pupilka wyszła za mąż, mają mieszkanie po babci pana młodego, więc może mieć wylane na dom po ojcu, a dwa, że po śmierci żony (z którą się nienawidził, darł koty przez całe życie i w ogóle) chłop na tyle obarczał córkę swym wielkim żalem, że musiała leczyć się psychiatrycznie.

On zawsze był taki, że "żałujcie mnie". A to umiera, a to jest samotny. Podczas gdy koniec końców to inni dawno pożegnali się z życiem, zięć mu się rozpił...

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń