Co będzie z Polską

Zadzwoniła toruńska M. i: "Słuchaj, bo wymiękłam. Siedzę w pracy i dostaję od niego takie: "Hej, będzie teraz tak, że za każdego lodzika, którego mi zrobisz, wrzucę do słoika zeta. I za rok na święta kupię ci prezent za to, co się uzbiera". I się obraził, że nie odpisałam. Nagabywał, ja nic, aż w końcu mi pisze: "Co, żart się nie spodobał?". Matko, z kim ja sypiam?!"

Odpisałam, że jest w necie takie forum, na którym ludzie opisują powody rozstań i chyba tylko tam się ta akcja nadaje. Zapytałam o zdanie na temat wyczynu tego koleżki różnych dostępnych facetów - sto procent facepalm.

*

R. nagrywa mi płyty z muzyką, której nie ma, w sensie, nie można tego nigdzie kupić i tak dalej. Hang drum, mantry, agmy w określonych wykonaniach. Czasem ktoś z przyjaciół przysyła via WhatsApp coś, czym się zachwycił i... 

Jakiś czas temu poprosiłam R. o nagranie mantry nirvany w trzech egzemplarzach. jeden dla mnie, drugi dla naszej zaufanej bioenergoterapeutki, trzeci dla jej bratowej, z którą też się kumplujemy.

Ta bratowa ma sporo kasy i tu apartament, już o niej pisałam. Bardzo miła kobietka, która zbyt się stara. Przyszła, dałam płyty - niespodzianki, ucieszyła się niezmiernie. Tyle, że ona ma tak, że uważa, że za wszystko musi zapłacić. Że nic nie wolno jej przyjąć za darmo. Niby tłumaczy to wyrównywaniem energii, ale kiedyś gadałyśmy i wiem, że bardziej chodzi o to, jak została wychowana, co sobie nakładała do głowy. Że ona innym może (i daje), ale jej nie powinien nikt nic. Powiedziałam, że płyty, to prezent, poza tym czyste kosztują grosze, a R. wypala mi je za "dziękuję", więc. 

Z drugiej strony, obie wiemy, że na pewnym poziomie taki prezent jest bezcenny, bo rzecz komercyjnie jest nie do dostania. Biedna, w panicznym pomieszaniu zaczęła grzebać w torbie. Znalazła senchę z Five o'clock, tak przez ułameczek sekundy się zawahała, po czym mi ją wręczyła. No okej - uznałam - ja lubię zieloną herbatę, ją uspokoi, że się odwdzięczyła, wszyscy zadowoleni.

Pyszna sencha. Szczerze, najlepsza w moim życiu, jaką piłam. Żeby było jasne - nie kupuję masówki w szmatach, sprowadzam sypaną herbatę z Nangi i z Co Za Herbata. Do saszetek często dodawane są bowiem środki przeciwko zawilgoceniu, polipropylen, epichlorohydryna, mikroplastik i ogólnie nie wiadomo co. Może przesadzam, ale. Niemniej ta sencha, to była zupełnie inna jakość. Istne wow. Napisałam znajomej specjalne podziękowania, żeby wiedziała, że doceniłam, a po wyczerpaniu zapasu zostawiłam sobie torebkę z nazwą, żeby przy okazji...

Ostatnio byłam w centrum, zaszłam do Five o'clock i powiedziałam, że chcę to, o z tej torebki, dokładnie, bo super.

Pani: Tak, japońskie herbaty mają zupełnie inną jakość, niż chińskie. Zu peł nie. Tyko, hm, akurat Japan Shincha Kagoshima Koki nie mam. Mam Kurazano. Dać?

Ja: No OK, poproszę.

Pani: Pięćdziesiąt gramów za sześćdziesiąt złotych, czy sto za sto dwadzieścia?

Ja: Ilee?! Jesusmaria, ja to w prezencie dostałam! Da pani pięćdziesiąt i lecę nagrywać koleżance kolejne płyty, bo to darowane za przysługę było. Maaatko!

Pani: No, Koki by panią jeszcze drożej wyszła, bo jest po sto trzydzieści.

Ja: ...

Gdybym szukała w necie, nie kupiłabym w ogóle, bez przesady, ale już skoro tam weszłam... Niemniej rety. Na tyle zamożna, to jeszcze nie jestem, albo - inaczej - chyba nie jestem aż taką koneserką, szczególnie, że u mnie zielona schodzi, jak woda. Gdybym chciała pić herbaty z tej półki, poszłyby na to grube tysiące miesięcznie.

Słowem, otarłam się o wyższe progi i w tył zwrot ;-)

*

Mi oczy po Grecji też dziwnie wariowały, nie tylko M. miał przeboje. Nie mam dowodów, że było to coś pochodnego, ale słabo wierzę w aż taki zbieg okoliczności. Zaczęło mi się robić coś jak jęczmień, najpierw na prawej górnej powiece, potem na dolnej. Od razu, wyczulona na temat, mocno się za to wzięłam i nie wylazło, natomiast po kilku dniach coś się uaktywniło na górnej lewej i to było fuu. Też trochę jak jęczmień, ale nie do końca, jakaś dziwne gula, obrzęk. Myślę, że nasze organizmy po prostu inaczej reagowały, ale na to samo. Walczyłam z tym głównie złotem i przemywałam rumiankiem. No i polopiryna oraz końskie dawki witaminy C, bo Julia zawsze napomina, żebym to brała.

Jednego dnia jechaliśmy w Atenach metrem obok faceta, który wyraźnie cierpiał na coś oczowego. Łzawił, zakraplał się co kilka minut i robił do nas nieszczęśliwe miny. Niby go nie dotykaliśmy przecież, ale może coś na nas przelazło. Stale on przychodzi mi na myśl w tej kwestii.

Młody szczęśliwie bez strat.

*

Przyszła kobieta na wróżby. Z polecenia właścicielki zaprzyjaźnionego sklepiku. Najpierw miała normalne pytania, coś o synów, coś o nie pamiętam, zdrowie, albo miłość, standardowo. Rozłożyłam karty, opowiedziałam, co wyszło i już miałam dosyć, bo to jedna z tych pań, które nie akceptując wróżby żądają, że im jeszcze i jeszcze wyciągać karty, bo wtedy na pewno pokażą się lepsze.

Halo, to tak nie działa! Po pierwsze ogólnie zasada jest taka, że robi się konkretny układ. Ewentualnie ja mogę czuć, że trzeba się co do czegoś upewnić, albo przy tasowaniu jakaś karta sama wypada od czapy, więc jest ważna. Ale nie ma tak, że dokładamy i dokładamy i jeszcze. Z dwóch przyczyn.

Pierwsza jest taka, że wtedy można by ciągnąć wróżbę w nieskończoność. To nie fair wobec mnie i tych pięćdziesięciu złotych (które, jak już wiemy, nie starczą nawet na 50 gramów senchy z Five o'clock ;-) ). Takie drenowanie, głowy zawracanie i wiercenie dziury w brzuchu.

Druga, ważniejsza, przyczyna jest taka, że karty tego nie znoszą. Serio, to nie udaje się nigdy. Jest mi głupio, niezręcznie wobec czyjejś namolności oraz staram się zachować miło. W związku z czym, choć wiem, że to bez sensu i rezultat będzie żaden, z zerowym przekonaniem o celowości działania losuję kolejną kartę, a czasem jeszcze i kilka. Efekt jest ZAWSZE ten sam - karta o bardzo podobnym przekazie.

Jeśli ostatnią kartą w normalnym rozkładzie były na przykład Chmury (mówimy o talii Lenormand), czyli przekaz: nie wiadomo, niejasna sytuacja, trochę kłopoty i cholera wie, co z nich wyniknie, nieszczerość etc., to jeżeli klientka upiera się, żeby kłaść dalej, na bank wyciągnę Księgę, albo Górę, czyli, bardzo upraszczając, niewiadome i przeszkody.

Tak po prostu jest i nic nie poradzę. Nie mogę przecież ściemniać, że łał, Księga, teraz wszystko jasne, będzie super! W innym układzie, pośród innych kart, może owszem. Ale w kontekście wcześniejszych Chmur? Nigdy.

Wracając, miałam już dość tej klientki, bo choć wszystko powiedziałam, uparcie próbowała poniekąd odwrócić los domagając się cudu. Ach, gdybyż tak wyszły Lilie, albo Park! Ale nie chciały. Wreszcie uf, pogodziła się jakoś z tym co usłyszała i już radośnie, jak z gąską, witałam się z jej nieobecnością, kiedy:

Pani: Proszę pani, ja mam jeszcze jedno pytanie, tak bez kart (czyli, że mi nie zapłaci), tak między nami, na ucho.

Ja: Mhm, słucham panią.

Pani: CO BĘDZIE Z POLSKĄ?

Ja: ??!?

Pani: I co będzie z naszym prezydentem? Ja się o niego tak boję!

Ja: ...

(Julia już tam na swoim krześle zwija się w kułak, twarz zasłania, usta śliczne gryzie)

Pani: A ten niemiecki Belzebub, co on nawyprawia? Na pewno pani patrzyła w karty, niech mi pani powie. Czy to będzie? Czy go obalą, czy nie? Przecież to nie może tak zostać, jak teraz. Ja nie wierzę, żeby Matka Boska na to pozwoliła. Ja widzę, że pani jest mądrą kobietą, pani na pewno ma informacje, jak będzie. I czy Chołownia zostanie może prezydentem? Czy oni mu na to pozwolą?!

Ja:

*

Moja sąsiadka jeździ do Koszalina uczyć się bachaty. Ogólnie kroki zna i uwielbia ją tańczyć, bo Dominikana, to jej drugi dom, ale chciałaby tak, wiecie Państwo, po mistrzowsku. A tam są różne kody. Każdy gest partnera znaczy dla partnerki co innego, typu oddal się, obróć, wypnij. Trzeba wiedzieć i jeszcze, żeby to wszystko wglądało naturalnie, lekko, spontanicznie niby.

Zapisała się na indywidualne lekcje i.

Tylko, że:

- Bo, wie pani, to jest takie trochę, no, yyy, krępujące. Bo to się tańczy tak blisko...

- To niech pani weźmie Pedro. Wiem, że on tylko merengue i merengue, ale niech się pokaże, posiedzi...

- Kiedy jego to w ogóle nie interesuje. Mówi: "A jedź sobie".

I taka biedna, w pomieszaniu. Poszła, a Julia trzeźwo jak zwykle: No dobra, ale jak jedzie na tę Dominikanę, to niby z kim tańczy. Też z obcymi przecież. I tam jej nie jest niezręcznie.

No tak, ale na imprezach tańczy się w tłumie, a tu jest z instruktorem w sali sama. Nawiasem mówiąc, ten jej Pedro jest naprawdę mało ostrożny. Taka śliczna laska...

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń