Żyła

Ostatnio świat trochę przyspieszył i naraz stało się tak, że dostaję sklep wraz z wyposażeniem i towarem. Ot, w prezencie, bez podatku, bo pierwszy stopień pokrewieństwa.

W sumie nie wiem nawet jak do tego doszło ("Jak do tego doszło - nie wiem"). Wychodzi na to, że sprawę załatwiły podrzucone matce do torebki pająki. Bo to się po prostu stało. Faktem jakby. Powiedziała któregoś dnia, bez żadnego namawiania, rozmów, sugestii, że jak już przejmę sklep... I że czy ewentualnie chcę to zrobić od razu (było to jeszcze latem), czy z końcem roku - zdecydowałem, że z końcem, bo w sezonie jest full innej roboty. Potem zadzwonił mój brat z info, że matka z nim rozmawiała na temat i w związku z tym ma pytanie, czy ja tego chcę, znaczy, co jej ma doradzić, że to świetny pomysł, czy że absolutnie. Wiadomo, co rzekłam i tak naraz, całkiem bez wysiłku z mojej strony, rzecz została przyklepana.

Nic ja z tego nie rozumiem i nikt inny też. Ludzie mnie pytają: "Ale jak to?! Tak ci kołki ciosała, do wszystkiego się wtrącała, blokowała cię, jazd tyle, a teraz tak po prostu...?". Ano. Odpowiadam: "Pająki" i wymownie wzruszam ramionami. Niech żyje zwariowany Alejandro Jodorowsky i tyle.

Niemniej mam stresy. Wygenerowane przez matkę, bo tak musi być, prawda? Od lat wmawiała mi, że to apartamenty utrzymują sklep, a teraz, że robi to kasa, którą mój brat zasila jej konto (po 5 tys. co miesiąc). Julia jest lepsza z matmy i powtarza mi, że matka konfabuluje, wymyśla niestworzone historie i wydatki z dupy, że sklep spokojnie sobie radzi i nie mam czym się przejmować, ale wiadomo.

Poza tym matka, jak to ona, próbuje wbijać mnie w poczucie winy. Wrzeszczy mi w twarz, że nie ma nawet na nową bieliznę (po czym impulsywnie kupuje sobie torebkę Anekke Shoen palette, bo ładna), a ja w pomieszaniu dostaję bólów serca i wyskakuje mi żyła na skroni. Po czym boli, tygodniami.

Okropne to było i trochę się bałam, że zaraz może dostanę jakiegoś wylewu, czy coś. Jadłam dużo aspiryny, co nie pomagało i czułam się źle. Co gorsza, z powiększeniem żyły wiązały się dziwne zaniki pamięci. Nie kontrolowałam tego, co robię. Zapominałam. Zostawiałam otwarte drzwi lodówki, patelnie na włączonych palnikach i tak dalej. Mówiłam o tym H. i Julii, ale nie traktowali mnie poważnie, każdą sytuację rozpatrywali oddzielnie. Cud naprawdę, że nie stało się nic aż okropnego.

Szczęściem wcześniej już na czas Święta Zmarłych i okolicy zaplanowałam wagary. Maga pomogły. Wagarujcie gdy tylko możecie! Słona morska woda zaleczyła energetyczne rany na nodze, a słońce i wędrówki po byle gdzie podniosły nastrój, wyluzowały i żyła wsiąkła.

Proszę trzymać kciuki.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń