Świeca
Mam taką klientkę, która zawsze chodzi ubrana na czarno, mocno maluje na czarno oczy, włosy farbuje na kruczo. Robiła tak gdy jej mąż żył (nie poznałam go, zawsze przychodziła sama) i robi nadal. Szczerze, nie służy jej taki image. Ponury. W pewnym wieku nie wygląda się dobrze w ciemnych kolorach i kropka.
Nieważne. Rzecz w tym, że ta
kobieta zawsze kupuje u mnie ręcznie robione świece. Po rozmowie wychowawczej,
jaką z nią przeprowadziłam ("Proszę pani, świeca żyje wtedy, kiedy się
spala, to jest jej rola, przeznaczenie, ona po to jest. To jest przedmiot
użytkowy"), zaczęła nawet spalać te najstarsze. Teraz wpadła w zachwyt nad
moją najnowszą nowinką ;-), to jest ręcznie robionymi, podwójnymi, czarnymi
świecami do rytuału odcięcia uczucia. To wygląda tak, że naga para stoi do siebie
plecami, postacie są połączone, ale nie na całej długości, knoty są dwa,
podstawa wspólna. Każdą taką świecę robię przez trzy dni, zawsze po pełni, przed
nowiem, do parafiny dodaję ostrożeń i wiedźmową sól. Nie przepadam za tą robotą,
bo ogromnie czasochłonna i kuchenny blat długo zawalony, ale w necie sprzedają
jakieś badziewie, za które nie poręczę. No, nie dam tego potrzebującej osobie
ze szczerym sumieniem, więc lepiej już zrobić samej, zgodnie ze sztuką.
Znów zmeandrowałam :-) OK, więc pani się zachwyciła, bo świeca oryginalna, hand made i czarna, więc jak dla niej piękna. Tyle, że ona chce, żeby postacie stały do siebie przodem, nie tyłem, bo o żadnym odcinaniu nie ma mowy. Ona nadal kocha zmarłego męża, tęskni za nim ogromnie, wszędzie go widzi i tak dalej.
Przodem do siebie ustawia się świecowe
postacie do rytuałów przyciągających miłość, ale wtedy nie robi się czarnych,
bez sensu. Z kobietą jednak bezcelowe było dyskutować, znam ją przecież. W myśl
idei, że klient nasz pan, zaczęłam zatem robić czarną, podwójną świecę z
postaciami zwróconymi do siebie przodem.
I teraz, cóż, musieliby
Państwo zobaczyć (a ja nie umiem wklejać tu zdjęć), jak wyszedł facet. To jest
niby forma i każda świeca powinna wyjść z niej taka sama, ale. Coś się stało,
głowa odczepiła się i wisiała tylko na knocie, przechylona w bok. Postawa
stuprocentowego zmęczenia, znużenia. Spoko, w końcu to tylko świeca, ale wtedy
poczułam, że pan jest obok. Bardzo wyraźnie wyczułam, co ma do przekazania.
Zrobiłam nową świecę, pierwszej wersji nie pokazałam klientce nawet na zdjęciu, żeby się nie przestraszyła, bo naprawdę
niemiły był widok, ale bardzo długo z nią rozmawiałam. Mąż jest zmęczony. Chce
odejść, a ona mu nie pozwala. Nawet tą świecą. Powinna go puścić. Zakończyć
etap żałoby. Nie mamy prawa trzymać bliskich po ich śmierci. Oni mają swoją
ścieżkę. On musi iść dalej, chce tego, a ona egoistycznie go trzyma. Starałam
się nie być brutalna, a jednocześnie przekazać jej wszystko dobitnie.
Btw, wciąż słyszę takie
historie. Ledwo wczoraj była tu u nas kobieta, która opowiadała, że jej teściowa
umarła dwadzieścia lat temu. Dwadzieścia! Ale wciąż tu jest, ponieważ nie
puszcza jej córka (czyli bratowa mojej klientki). Klientka potrafi odprowadzać
zmarłych i z teściową też rozmawiała po jej śmierci nie raz. Teściowa żaliła
się, że jest zmęczona. Pani radziła, żeby już przeszła przez bardo, a ona
powtarzała że nie może, bo córka ją trzyma i trzyma i że dopiero kiedy teść
umrze, będzie miała siłę, żeby odejść razem z nim.