Odwiedziny
Któregoś dnia zawitał M., mąż W. Pierwszy raz go widziałyśmy nie w teamie, dziwne wrażenie. Jakiś zjazd związkowy, apartament w 4*, kasa na drobne wydatki, impreza, medale. Napisałam toruńskiej M., że nasz kolega tu jest. Zdziwiła się, że czemu, po co, o tej porze roku i bez żony, więc wkręciłam ją na sto procent. Że jak to, nie wie? Toć tu całe miasto oblepione plakatami, reklamami, lodówki nie można otworzyć. Jest impreza - nocne płynięcie na Bornholm. Sponsoruje Black, ten energetyk. Że M. będzie płynął, przyjechał z trenerem - ratownikiem, który będzie eskortował go z łodzi (tu zdjęcie M. i kolegi, z którym był w pokoju). i tak dalej. I toruńska M. się wkręciła! Rozumiecie Państwo, nasz kolega, to słodka, tłuściutka kluseczka, dla której ruch jest tak mniej więcej na ostatnim miejscu pośród zainteresowań. Na pierwszym jest alko, golonka, alko i żeberka. I jeszcze alko do tego. I krówki. Aha, no i alko. Poza tym, że nocne płynięcie. W listopadzie. Na Bornholm. Uwierzyła we wszystko. W. podjęła zabawę, M. się nie wyłamał, Julia też i tak już teraz zostało, że: "A pamiętacie, jak M. płynął na Bornholm... I że ty go, W., puściłaś!".
Potem przyjechał R., o czym
już pisałam. Jak wiemy, jego małżonka jest o mnie przez całe życie zazdrosna,
więc kiedy R. się ze mną spotyka, jest gdzieś niby sam, albo z Mrówką. Nic zdrożnego nie robimy, ale. Z
reguły moja osoba oficjalnie nie występuje w ogóle, nawet w okolicy. Trzeba
było jednak jeszcze dostać od żony pozwolenie na wyjazd w ogóle, a to także
sprawa.
Tym razem spotkanie mogło mieć miejsce
dzięki stercie książek, które R. załatwił mi z likwidowanej szkolnej
biblioteki. Tu ogromnie się przydadzą, ponieważ biblioteki w sanatoriach
również są likwidowane i kuracjusze są smutni nie mając co czytać. A nie bardzo
chcą kupować lektury, których potem nawet nie wezmą do domu, bo bagaż. Jako
ideowa zwolenniczka wędrujących książek, wykładam je zatem na stolik przed
sklepem. Ludzie sobie biorą, czasem nawet odnoszą na koniec turnusu, ale
rzadko. Stale trzeba więc dokładać nowe. Można je adoptować z różnych miejsc. W
Koszalinie z urzędu paszportowego (regał w korytarzu) i z Góry Chełmskiej
(półka na baraku koło wieży). W Świeciu z biblioteki (półka przed wejściem), w
Świeradowie ze starej stacji kolejowej (parapet od strony torów), u matki z
regału w korytarzu wiejskiej biblioteki. I tak dalej.
Wracając: R. zabrał full
literatury ze szkoły i taktycznie zwalił na stertę pod regałem w salonie
swojego domu. Żona zaprotestowała. Rzekł, że musi pojechać do Mrówki, ale
łerety, taka pora roku, zimno, śniegi, no, kiedyś to zrobi. Nie trzeba było długo
czekać, żeby dostał nakaz natychmiastowego wywiezienia tego tałatajstwa,
siedliska roztoczy i kurzu. Zaraz święta, a!
Tydzień po R. miałyśmy z
kolei wizytę toruńskiej M. z nowym chłopakiem. W jednym z matkowych
apartamentów nad sklepem mieszka Julia, a drugi jest wylizany na wynajem i dla
ewentualnych oglądaczy (jakby ktoś chciał kupić). Zdecydowałam zatem, że
młodych umieścimy w porcie. Matka tam śpi gdy przyjeżdża, ale teraz nie
planowała pobytu. Istniało podejrzenie, że zdąży przyjechać i nabrudzić, nim
przyjadą komercyjni świąteczni goście, więc na tip top wysprzątane nie było,
akurat, jak trzeba. Kiedy R. się wybierał, napisałam matce, że będzie, ale że potem przyjeżdżają oni, nie pomyślałam. Nie chciałam ukryć tego, że śpią w matkowym mieszkaniu
(gdybym, to położyłabym ich jednak tu nad sklepem i spokój), po prostu nie
przyszło mi do głowy, że to wielka sprawa do omawiania. Chyba czasem mam za
mało wyobraźni dla ludzkich fidrygałek, jak ostatnio przy Kor, która zmyła mi
głowę gdy weszłam do mieszkania.
Zatem młodzi przyjechali,
dałam im klucze, a zaraz następnego
dnia rozpętała się awantura, bo sąsiad, który uważa się za króla podwórka,
napisał do matki, że ktoś stoi na jej miejscu parkingowym i tak dalej. Rety. Julia mówi, że
może matka sama poprosiła go, żeby szpiegował, bo podejrzewa, że wynajmujemy to
m. nie powiadamiając jej i bierzemy za to kasę do kieszeni. Może, acz w takim
razie obraża mnie, że ktoś sądzi, że jestem aż tak mało sprytna, żeby w razie
czego porządnie to ukryć. W każdym razie kwas nieziemski, jakby rzeczywiście
było o co (wziąwszy pod uwagę, że zdecydowała, że będzie to m. wynajmować,
więc każdy może tam spać, brudzić, kalać świętą przestrzeń, byle płacił).
Julia, jak zawsze
rozsądniejsza, uznała, że jestem niepotrzebnie miła, że to jest przesada i że
ogólnie nie powinnam już tak nikogo gościć, bo dla nas to tylko straty. Nie
dość, że fochy matki, to musimy potem sprzątać (nikt nie zostawia tak czysto,
jak zastał), prać pościel, prasować ręczniki, a czasem są wszak także inne
straty. Teraz stłuczony kieliszek i polany kolorową stearyną stuletni obrus - próbowałyśmy
wywabić kolor, nie udało się, więc wywaliłam go i w razie czego będę udawać, że
nie wiem, gdzie się podział. Ale mam duży wyrzut sumienia, szkoda czyjejś
ręcznej pracy oraz kawałka historii.
M. dała się temu kolesiowi
poderwać w Biedronce. Tak na żywca, że czy dałaby mu numer telefonu. Znają się
od kilku tygodni, po świętach wprowadza się do niego. Chłopak zaraz po
tygodniu poznał ją z rodzicami, którzy odetchnęli z ulgą, ponieważ od dwóch lat
nie miał dziewczyny, a kilka razy przyprowadził do nich na obiad kumpla, z
którym naprawiał auto, więc podejrzewali, że został gejem. Poza tym rok temu
wykryto mu w mózgu coś tam i to coś się nie wchłonęło, tylko urosło. Często
boli go głowa, ma zły nastrój, bywa zmęczony etc. Niby ma być leczenie
radiologiczne i może wycięcie bez otwierania czaszki, przez nos. Może dlatego
tak przesadnie się nie ociąga z niczymkolwiek. Ona ma wizje, że to ten, na którego
czekała, że to już w zasadzie przyklepane i że będą kiedyś mieli córkę.
Matka przyjechała tydzień po
nich i był dalszy ciąg pretensji, bo obejrzałam prysznic, zabrałam kosmetyki, których goście pozapominali i tyle, a w odpływie zostały długie włosy M. Faktycznie, na co mi to było
(nawet za knajpy tylko ja musiałam płacić, bo młodzi, wiadomo).
Dałam matce opłacony masaż u
JuJing oraz umówiłam ją na pizzę z młodym, a sama tylko pierwszego wieczoru
poszłam do niej z Julią. W następne wymówiłam nas robieniem remanentu, który
konieczny jest szybciej, niż normalnie, niby do przekazania mi sklepowych dóbr. Tak naprawdę, to matka głównie boi
się, że księgowa umrze, nim zmiana własności towaru dojdzie do skutku, no bo
przecież tylko do niej ma zaufanie. Nie powinna, bo, jak obserwowałam, kobieta
już mało jarzy, myli się, gubi i ogólnie średnio. Może jednak chodzić o to, że
zna kogo trzeba, gdzie trzeba. Ze mną się na takie tematy nie rozmawia, więc
rzecz zostaje w sferze domysłów.
Napisałam bratu, że matka
okropna, że kąsa na oślep i że mam już dość. Zaproponował, że opłaci jej wyjazd
do spa, to może będzie znośniejsza. Przypomniałam sobie, że już dawno
zarezerwowała na styczeń Krojanty i napisałam mu, że skoro jest taki hojny, niech je opłaci, a ja dołożę tysiąc na waciki
- znaczy, w sumie na dodatkowe zabiegi. Bo tam się ma średnio 12 dziennie w pakiecie,
takich leczniczych, a można sobie dokupić także relaksacyjne, upiększające, czy
co tam kto chce.
Poinformowałam matkę, że ma u
nas opłacone Krojanty i teraz tekst hit: "Aa, to dużo nie bęędzie. Na
sześć dni zarezerwowałam, wpłaciłam już pięćset zaliczki, a tam jest opłata tylko
tysiąc złotych dziennie". Słowem, to jak za darmo dla jaśnie pani. A
wykrzyczała mi przecież ostatnio, akurat gdy kupiła Anekke, pamiętamy, że nie
ma na nowe majtki. Królowa konsekwencji, jak zawsze.
Kiedy ja przestanę wszystko
to brać w końcu do siebie? Kiedy oddzielę się emocjonalnie?! Widzę jej bzdurne
paranoje, a mimo wszystko. Kiedy tu nie mieszkałam, widywałam ją czasem raz w roku
i to było bardzo dobre. No ale gdy sytuacja drastycznie się zmieniła gdy nagle
znów, jak w dzieciństwie, stałam się zdana na jej łaskę... Czy pełne, prawne i
do końca wejście w posiadanie tego interesu, z towarem i wszystkim, coś zmieni?