Fedrania

Chciałam wyjechać na Święto Zmarłych, jak rok temu. To dobry moment na reset. W Polsce zimno i mało słońca, młody zmęczony po dwóch miesiącach nauki... Tym razem także ja potrzebowałam odpoczynku. Ta żyła, kłopoty z pamięcią... Zdecydowanie.

Dałam synowi kilka tanich lokacji do wyboru. Zdecydował się na Cypr, bo jeszcze nie był. W duchu ciut kręciłam nosem, ponieważ gdy zwiedzałam go kiedyś z D., było bardzo średnio. Wiało, padało, zimno jak cholera (rękawiczki, czapki), a wszak była wiosna! No i komunikacja w Limassol wprost fatalna, godziny czkania na dworcu, nieprzyjeżdżające autobusy. W końcu z reguły zmieniałam plan i jechałam gdzie bądź, byle już w ogóle. Skoro dałam mu jednak Cypr do wyboru, nie mogłam się teraz wycofać. Pozostało mieć nadzieję, że trafimy lepiej.

Wylot był z Wro dobrze po południu 28 października, ale ledwo wcześniej w moim aucie nieoczekiwanie padł akumulator. Teraz miałam niby naładowany, ale ten sam, w związku z czym nie ufałam mu. Zdecydowałam, że pojedziemy dzień wcześniej i przenocujemy u M. Przy okazji wybrałam w Castoramie kafle do łazienki, którą będę remontować w styczniu. Nawiasem mówiąc, kupiłam je potem zupełnie gdzie indziej, bo okazało się, że Castorama za dokładnie ten sam model chce jeszcze raz taką kwotę i to z górką.

M. zawiózł nas na lotnisko, w samolocie udało się przesiąść i mieliśmy trzy miejsca na dwoje, więc wygodnie. Z powrotem też. Młodego zawsze to stresuje, szczególnie, że niektórzy pasażerowie wychodzą przed orkiestrę i: "Nie powinno się zajmować nie swojego miejsca". Wielce przejęci, że w razie czego ktoś pochowa w ich rodzinnym grobie cudze szczątki. Ja olewam. Jestem zdania, że skoro linie specjalnie mieszają miejsca, rozdzielając dziecko z rodzicem (nawet kiedy H. był mały. To jest w ogóle legalne?!), mam prawo stosować bierny opór i przesiadać się, jak mi wygodnie. Nie splamię się wykupieniem opcji wyboru miejsc obok siebie, po prostu ideowo nie. Dam na Orkiestrę, albo przepiję, a nie wykupię i kropka.

Dolecieliśmy już po zmroku i ruszyliśmy na poszukiwanie przedstawiciela swojego biura podróży. Wśród dokumentów przysłanych przez Exim Tours nie było wołczera na transfer do i z hotelu, ani info, że mamy sobie radzić sami, ani nic. Specjalnie zadzwoniłam więc jeszcze z Wro w tej sprawie na wakacje.pl (jak z reguły, tak i teraz, kupiłam wyjazd u nich). Powiedziano mi, że nie dostałam papierka, bo na lotnisku będzie czekał funkcyjny z biura i wszystko ogarnie. OK, tak też miewałam. Na luzie przeszliśmy więc raz, drugi i piąty wzdłuż szpaleru oczekujących, ale nikt nie miał kartki z naszymi nazwiskami, ani nazwą naszego biura.

Łech, mieliśmy tak kiedyś na Lannzarotte. Też był wieczór, H. jeszcze mały, wszyscy poszli, tylko my zostaliśmy w hali, nim łaskawie pojawił się gość, który miał nas zawieźć do hotelu. Niekomfortowo. Nie po to wykupuje się ofertę biura, zamiast organizować wszystko własnoręcznie. No nic. Poszliśmy zapytać w jakimś okienku. Babka miała wylane, wysłała nas na plac przed lotniskiem. Stały tam dziesiątki autokarów z różnymi numerami. Bez nazw biur podróży, po prostu numery. Obeszliśmy to, wróciliśmy do hali. Nadal nikogo do nas. Hm. Znów z tobołkami na plac. Jedna z rezydentek, Cypryjka starszej daty, wyglądała na ogarniętą. Taki typ ostrej babki, czerwone szpony, zamaszyste ruchy, zdecydowane rysy twarzy, plik kartek. Zapytaliśmy, czy wie, gdzie szukać kogoś z Exim Tours, albo który autokar jedzie do Fedrania Gardens w Ayia Napa. Gdzieś zadzwoniła, pogadała, kazała wracać do hali, skąd już po chwili biegła w naszą stronę przejęta Cypryjka z folderem lokalnych wycieczek Exim Tours i zaproszeniem na spotkanie z rezydentem. To gdzie ona przez cały czas była? Paliła za winklem? Julia by jej tam zrobiła niezłą jazdę. Ja wzięłam papiery, wsiadłam do wskazanego autokaru i tyle. Szkoda energii. Ale chwała i wielkie podziękowania dla ogarniętej Cypryjki ze szponami, bo naprawdę. 

Co ciekawe, mega stres, który miałam przed wyjazdem, żyła i w ogóle, odpuściły zaraz po starcie samolotu. Dlaczego?

Hotel Fedrania Gardens leży z dala od plaży. Jest skromny, ale idealnie spełniał nasze potrzeby. Dostaliśmy duży pokój z tarasem wychodzącym bezpośrednio na basen. Zabawnie tam jest. Prawie wszystkie pokoje mają albo widok na jeden z dwóch basenów, albo swoje własne mini baseniki (ale wtedy widok na chasioki). Poszkodowani są mieszkańcy tylko jednego skrzydła - mają z balkonów widok na nic, chaszcze i inne budynki, a nad basen muszą zejść po schodach. Ogólnie jednak kompleks ustawiono tak, żeby goście nie mieli poczucia, że to tylko noclegownia, tylko że owszem, nam morze jest kawałek, ale skoro są baseny, to.

My i tak wybieraliśmy kąpiele w morzu, które było cieplejsze, ciekawsze i na pewno zdrowsze, bo niezachlorowane na amen. Ale wrażenie fajne, mieć taras, prosto z którego można wskoczyć do basenu. I te łóżka do opalania się, w dosłownym sensie wodne, bo woda pod nimi chlupała.

Czysto jak cię mogę, ale uszło. Raz sprzątano, raz nie, czasem ręczniki były zmieniane, czasem nie, wiadomo. Lołkostowo. W pokoju brak kawy, herbaty przy czajniku, brak szklanek, filiżanek, czy choćby plastikowych kubków na szczoteczki do zębów. Brak półki pod lustrem w łazience. No, co nie niezbędne, nie istniało. Daliśmy sobie radę kradnąc kilka naczyń z pierwszego śniadania, Cóż. I tak mieliśmy szczęście, bo z reguły podawano napoje w papierowych kubkach, jak na dworcu.

Dobrze, że talerze i sztućce były normalne. Picie potem już i tak przynosiliśmy swoje, bo ich "soki" i herbata były zbyt ohydne. Nie narzekam, bardzo mi się podobało, opowiadam tylko ku pamięci. Śniadań pięć do wyboru, codziennie takich samych, z menu. Angielskie, kontynentalne, płatki, płatki i jogurt. Trzeba było zamawiać angielskie, bo dawali go najobficiej i najróżnorodniej. Jeszcze koty dokarmialiśmy. Jadło się na tarasie z widokiem, jakże by inaczej, na basen. Zajęta była tylko część pokoi, więc fajnie, żadnego czekania na stolik, czy coś, wręcz przeciwnie. Obsługa jadalni wyczilautowana. Kiedy mieliśmy na rano wykupioną wycieczkę, poszliśmy na śniadanie jeszcze nim zaczęto obsługiwać, żeby załapać się na pierwsze zamówienie, bo już wiedzieliśmy, że obligatoryjne jest co najmniej 20 minut czekania na talerz codziennie tego samego dania. Jakby za każdym razem niezmiernie ich dziwiło, że ktoś coś zamówił :-)

Spoko, było bardzo fajnie. Słońce, około trzydziestu stopni dzień w dzień, noce tak ciepłe, że o dwudziestej trzeciej braliśmy laptop i oglądaliśmy na tarasie filmy, podczas gdy kolesie z pokoju na przeciwko dla ochłody wskakiwali do basenu (korzystanie z basenu po zmroku jest zakazane, ale wiadomo).

Ogólnie, serdecznie polecam Cypr zamiast cmentarzowania. Nasłoneczniliśmy się i naprzygodowaliśmy równie fantastycznie, jak rok temu na Gozo.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń