Dysforia postkoitalna

Nim poznałam Julię, przez niedługi czas bujałam się, niezobowiązująco, z chłopcem, który pracował jako tłumacz. Trochę pisał (kiepsko). Żenowało mnie, kiedy przesyłał mi do recenzowania swoje opowiadania fantasy. Naprawdę, wyrzucić, napisać na nowo. Nie było nawet do czego odnieść uwag krytycznych, tak to było złe. Wymigiwałam się ogólnikami. To było jeszcze we Wro. Umawialiśmy się u niego, kawałek za Sky Tower, kiedy jego żona była w pracy.

Mieli taki problem, że ona unikała współżycia. Kokietowała go, inicjowała zbliżenia, a potem naraz się wycofywała. Frustrowało go to, kłócili się, płakała. Chciała mieć dziecko, zegar jej tykał, a jednocześnie uciekała przed zbliżeniem.

Szybko zrozumiałam dlaczego i do dziś mam wyrzut sumienia, że mu nie powiedziałam. Mogłam to dla niej zrobić, skoro już bzykałam jej męża. Wtedy stwierdziłam, że co mnie to wszystko obchodzi, po co mam coś robić, ratować ich. Rozmowa byłaby niezręczna, nie wiadomo, jak by zareagował, olewam, niech sobie radzą.

Rzecz była w tym, że chłopak cierpiał na klasyczne postkoitalne zjazdy nastroju. Modelowe. Ogólnie był grzeczny, dżentelmeński, miły. Wiedział jak się zachować, co trzeba i sam seks był poprawny. Bez fajerwerków, ale nie był w nim egoistą, nieokrzesanym zwierzęciem, czy coś. Natomiast tuż po wytrysku zmieniała mu się osobowość. Jasne, nadal okrywał ją cienki płaszczyk dobrego wychowania, ale tak było to widać... Całą postawą, spojrzeniem, tonem, okazywał niechęć, pogardę. Widać było, że ma w głowie tylko: "Zejdź mi z oczu". Miałam to gdzieś, ponieważ kompletnie mi na nim nie zależało. Był resetem po długoletnim zakochaniu, potrzebowałam tych randek, odskoczni i kropka, natomiast jako człowiek i co sobie myśli, obchodziło mnie najmniej, przedmiotowe podejście.

Jasne jednak, że kobieta, która go kochała, odbierała to całkiem inaczej. Że ja to bolało, raniło, że czuła się źle, zeszmacona. Może nie potrafiła ubrać w słowa tego, co widzi, ale to widziała. Dlatego inicjowała kochanie, chciała go, ale w którymś momencie docierało do niej, co będzie potem, jak on okropnie się zmieni, jak zimno będzie na nią patrzył i że się odwróci plecami. Wycofywała się zatem i tak w kółko. Głupie, że on sam tego nie widział, ale czasem pod latarnią jest najciemniej.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń