Ajia Napa i Aphrodite Cruises

Tego pierwszego wieczoru (29.10), szczęśliwie się zakwaterowawszy, dowiedzieliśmy się zaraz, gdzie jest najbliższy sklep i poszliśmy po napoje. Podstawa. Potem siedzieliśmy na tarasie i cieszyliśmy się ciepłem oraz odprężającym ;-) zapachem chloru, który nieodmiennie kojarzy nam się z hotelowaniem i basenowaniem - czyli relaks, chillout, luz.

30.10 wybraliśmy się na poważniejszy rekonesans. Najpierw na najbliższą, mało ciekawą plażę Musan. Ostre, wulkaniczne kamienie w wodzie. Z małym dzieckiem byłoby niełatwo. Jakby się tam poszło nurkować ze sprzętem, to pod wodą są rzeźby, co pewnie jest interesujące choćby poprzez niecodzienność. Ja jednak nie potrafię oddychać w masce, a H. jest nieletni, więc.

No ale plaża, woda, kąpiel, słońce są i dla laików. Przy tej plaży są bezpłatne toalety, warto wiedzieć. Szczerze, to w ogóle jest ich w Ajia Napa sporo na całej długości wybrzeża, można się nie stresować. Nie to, co w Kgu, gdzie mało i płatne, żenua. W głębi lądu było za gorąco, więc szliśmy dobrze utrzymają, nową promenadą. H. początkowo miał focha, że za jasno. Preferuje kapelusze, więc otok zawsze osłania mu oczy, ale nie akceptuje okularów przeciwsłonecznych, które pomogłyby dodatkowo, a potem ma pretensje do świata i do mnie, że gdzie go zabieram. Wredna małpka. Jego znajomi wymiękali w szkole, on miał czyste złoto: labę, przygodę i to za free, a i tak narzekał. Irytujące. Fakt, że na promenadzie zupełnie nie ma cienia, drzewa jeszcze nie urosły, więc latem musi tam być średnio komfortowo. Teraz OK, bo lekki wietrzyk od morza.

Dotarliśmy do mariny, gdzie wykupiliśmy na następny dzień wycieczkę AfrodytąNajgłośniejszym stateczkiem na Cyprze, jak się okazało. Jedynym, muzykę z którego słychać było nawet na lądzie gdy płynął. Boszz.

Tymczasem jednak marina, a potem plaża Limanaki, która zaczyna się właśnie przy porcie. Ładna, w łuk, długa, dość szeroka, piaszczysta, nawet w wodzie miły i bezpieczny piasek. Nad plażą, na leniwie wypiętrzającym się klifie, molochowate hotele jeden przy drugim. Parasole w rzędach, raz, raz, porządek, ograniczona przestrzeń osobista, komercyjnie bardzo. Parasole i leżaki wszędzie w Ayia Napa były płatne, niedużo, ale gdyby ktoś planował korzystanie, trzeba mieć to na uwadze. Na szczęście nie jest tak okropnie, jak we Włoszech, gdzie niemalże nie da się plażować nie wykupiwszy leżaka i gdzie często w ogóle wejścia na plaże na są płatne. Tu jest luźniej, a nad wodą dość miejsca, żeby rozłożyć się bez żadnych opłat. Na końcu plaży skręciliśmy w głąb lądu, ponieważ chcieliśmy obejrzeć także miejscowość, szczególnie młodego to interesowało.

Zgłodnieliśmy nieco, a po drodze była restauracja Pisanello. Nie idźcie tam ;-) Byliśmy jedynymi klientami, prawie godzinę czekaliśmy na zamówienie, jedzenie było ohydne. No sorry. I pizza H. i moja sałatka, zero na dziesięć. Śmialiśmy się potem z tej wtopy i serdecznie zapraszaliśmy się tam wzajemnie za każdym razem gdy ją mijaliśmy. Spoko.

Poza tym koty, koty i jeszcze raz koty. Kocia wyspa.

W centrum trafiliśmy do bura (też Afrodyty, to tam niemalże potentat) oferującego wyjazdy do Famagusty. Wiedziałam, że H. to zainteresuje, bo ogólnie klimaty postapo są jego, więc wykupiłam wycieczkę (na 03.11), mimo iż byłam świadoma, że przetrzepie mnie to energetycznie.

Niemal o zmroku dotarliśmy do Fedranii, czyli dzień przepięknie zapełniony. Potem głupie filmy na tarasie. Bo w okolicy Święta Zmarłych należy oglądać wyłącznie pozytywne, lekkie filmy i szczególnie dbać o uśmiech we wszystkim.

31.10 zaraz po śniadaniu poszliśmy na przystanek autobusowy znajdujący się przy głównej ulicy w dole i podjechaliśmy do mariny. Bilety kupuje się u kierowcy, chyba za półtora euro od osoby. W ogóle, super było z tą komunikacją. Szybko, często, tanio i wszędzie w okolicy. 15, czy ile tam lat temu w Limassol zdecydowanie tak nie było.

Zaokrętowaliśmy się zawczasu, dzięki czemu mieliśmy fajne miejsca na górnym pokładzie i materace, na których wylegiwaliśmy się w drodze powrotnej, kiedy znudziło nam się oglądać widoki. Plan wycieczki obejmował płynięcie wzdłuż wybrzeża parku narodowego Cavo Greco z dwoma przystankami na kąpiel, obiad na pokładzie i powrót. W sumie wszystkie łodzie w Ajia Napa mają ten sam program. Może być ewentualnie rejs bez lunchu, czy coś. Warto też sprawdzać, czy dana oferta jest z bezpłatnym, czy płatnym wypożyczaniem sprzętu do pływania, typu maski, rurki, kamizelki dla słabo pływających, bo może warto dopłacić kilka euro i mieć wszystko z głowy.

Tego dnia (jedyny taki) prawie nie było słońca. Nie martwiło nas to, bo poprzedniego zdążyliśmy się już przyrumienić - mimo kremu z filtrem, więc trochę przerwy OK.

Teraz podstawowe pytanie: czy warto wykupić taką wycieczkę? Tak, ale tylko, jeśli się Państwu nie spieszy i specjalnie nie zależy na wielkich wrażeniach. To po prostu leniwe spędzanie czasu. Raczej relaks, niż efekt wow. Klify są niziutkie, widoki ładne, ale nie spektakularne, ot, wybrzeże. Jeśli ktoś chce miło zagospodarować dzień, mieć poczucie, że coś porobił, jednocześnie nie wysilając się zbytnio, będzie usatysfakcjonowany. Nabiera się pojęcia o okolicy, można się popluskać - łódź nie dobija do lądu, skacze się z niej wprost do wody, żółwie pływają, jest obiad. Po prostu wakacje.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń