Izery magiczne

 Przed samym końcem wakacji udało się wreszcie pojechać w Izery. Znów przez większość czasu było, jak mawia R., magicznie, czyli mgły oraz padało. Dopiero ostatniego dnia śliczna pogoda. Nie lało jednak jak z cebra, więc daliśmy radę. Poza tym Izery zawsze są przepiękne, ponieważ ich pięknem jest nastrój, przestrzeń i pustka. Spodziewałam się obecności R. i małżonka, a może nawet toruńskiej M., więc wzięłam przestronniejszy apartament. Ma prawdziwie działającą saunę na podczerwień, co jest super. Bo do tej pory wszystkie sauny na podczerwień, w których byłam, nie robiły nic, a już na pewno nie grzały.

Pierwszego dnia (28.08) wyjechałam skoro świt i bardzo źle mi się podróżowało, ponieważ miałam złą noc. Ekstremalnie niewyspana ledwo dotarłam na Smedavę. Naprawdę nie powinno się jeździć w takim stanie. No ale co.

Młody spał przez całą drogę, z półminutową przerwa na wybieranie ogrodowego krasnala.

Dygresja: Ostatnio dostał fazy na krasnala. Archetypowego, w spiczastej czerwonej czapce i  tak dalej. "Bo wiesz, mamiś, ja uważam, że krasnale będą rządzić światem. Zobacz, ile ich jest, wszędzie! Opanowały już Wrocław i nikt się temu nie dziwi, jeszcze się wszyscy cieszą! A w ilu ogrodach stoją?! I pewnego dnia one przejmą władzę. Więc jak chwycą te swoje topory i ruszą, to ja, nie ma głupich, będę po ich stronie, a ten mój zaświadczy, że jestem przyjazny i że je popieram od początku". 

Stwierdziłam, że okeej, zrobię H. prezent. Szukałam w necie idealnego krasnala, ale trudno było mi podjąć w ciemno decyzję. Skąd wiedzieć, który model ucieszy H. tak naprawdę. Tymczasem, zjechawszy z S3 w Nowej Soli, zaraz za Wrociszowem minęłam taakie skupisko badziewia. Zawróciłam na auto naprawie, zaparkowałam obok całego stada krasnoludków, obudziłam młodego i poleciłam wybrać, którego chce zabrać w domu. Pokazał palcem i zasnął z powrotem.

Koniec dygresji.

Na górze działa już nowy hotel. Z zabójczymi cenami noclegów, na które mnie nie stać, albo inaczej, które są po prostu niemoralne. A tak czekałam na koniec remontu...

Zjedliśmy knedliki z jagodami oraz milionem kalorii i poszliśmy najpierw na Jizerę, potem na Cichadło, które jest dla mnie kwintesencją Izerów. Ma w sobie nieograniczoną pustkę, spokój. Chciałabym po śmierci zostać jakimś kamieniem, trawą, albo mgłą w tamtym miejscu.

"Wiesz, mimiś, miałem taki dziwny sen, że kupowaliśmy krasnala. To było surrealistyczne."

R., jak prawie zwykle, poświęcił pierwszy dzień na Karkonosze i spotkaliśmy się już w Apartamentach Pod Gondolą. Sauna, wino. Przyjazd małżonka.

29.08 H., R. i ja w pokapującej, onirycznej mglistości powędrowaliśmy ze Smedavy, do której przywiózł nas M.,  do Jakuszyc. Nie wiało i nawet nie stale padało, więc można było powłazić na skałki. Obiad zjedliśmy w Pańskim Domu w Izerce. Nie polecam tej knajpy, ale w tej chwili nie ma ona w wiosce konkurencji. Porobiło się. Przed pandemią działało ich kilka.

W Orlu spotkaliśmy się z M., który zaparkował w Jakuszycach i wyszedł nam na spotkanie.

Cała trasa prawie po równym, co było priorytetowe, ponieważ R. ma uszkodzoną łękotkę. Jest po rehabilitacji, chce uniknąć zabiegu i po ostatnich zajęciach z rehabilitantem obiecał panu, że będzie się oszczędzał, żadnego większego łażenia. Po czym następnego dnia pojechał w góry. Więc żeby przynajmniej nie przegiąć, bo dla łękotki najgorsze schodzenie. Nawiasem mówiąc, teraz co chwila ktoś ma problem z łękotką. Z prawa, z lewa informacje. Wg totalnej medycyny ł. wchodzi w relację z wątrobą, czyli jej uszkodzenie świadczy o zatoksykowaniu organizmu.

30.08 panowie pojechali do Jakuszyc w dwa auta i wrócili jednym. Następnie wjechaliśmy gondolówką na Stóg i natychmiast udaliśmy się do schroniska na przesłodzone grzane wino. Potem klasycznie, przez Chatkę Górzystów (obiad), koło kapliczki pedofilów, przez Rozdroże pod Cichą Równią do Jakuszyc. Na tej trasie najbardziej spektakularne miejsce, to oczywiście Hala Izerska, ale moim ulubionym jest mostek na Wrześnicą. Nie tylko moim. Kiedyś szłam tam z H., a po lesie, wzdłuż rzeczki i ogólnie biegał w tę z powrotem jakiś koleś. Siedzieliśmy nad strumieniem, H. się bawił, a gość przemykał to tu, to tam, z tej i z tamtej strony. W końcu nie wytrzymał i przybiegł podzielić się wieścią. Właśnie odkrył najpiękniejsze miejsce na Ziemi i nie może się otrząsnąć. Chce zbadać tu każdy kąt, zamieszkać w ogóle! To było naprawdę fajne, patrzeć na jego zachwyt, pełnię przeżywania.

Kolacja w For Seasons, gdzie nie działał piec do pizzy i była okropna muzyka. Wysłałam M., żeby interweniował, bo nie wiem dla kogo to leciało, skoro prócz nas siedziała tam jeszcze tylko rodzinka z małymi dziećmi.

R. pojechał do domu, ponieważ następnego dnia rano musiał stawić się na radzie pedagogicznej, a ja fotografowałam taaaką pełnię nad górami.

Ostatniego dnia (31.08) wstało piękne słońce. Pojechaliśmy na Smedavę, M. wymoczył się w borowinowej Białej Smedzie, a potem Pavlovą Cestą obeszliśmy Smedavska Horę. M. bardzo chciał iść Na Knejpe, ale mi to było za daleko, skoro miałam jeszcze wracać nad morze. Tam w ogóle jest zabawnie w niesezonowe dni, bo nikt nie sprzedaje piwa, czy czegoś, tylko na ławce pod daszkiem stoi termos z herbatą dla potrzebujących.

I tak znów z westchnieniem pożegnałam ulubione ścieżki. Gdy jestem w Izerach myślę: "Po co mnie tu gnało? Znów to samo, znam tu każdy zakamar, te same kluski z paśnika". Wyjeżdżam i natychmiast tęsknię. 


Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń