Dąb

Miłe mirki poprzynosiły tobołki, a M. jęknęła, że ale ten wór z puszkami, to K.

Bo robił zapasy gdy była pandemia, a że się nie przydało, zabierał potem po trochu w trasy. No i teraz co? Miałyśmy jeszcze co prawda w planie nocleg w starym mieszkaniu, bo w nowym M. ma tylko jedno łóżko, ale wór z puszkami musiałybyśmy specjalnie wieźć tam taksówką. Yy. M. stwierdziła, że wywalmy, bo i tak nie zje jakichś mielonek, fasoli i szprotek. Mi było żal, nie lubię wyrzucać jedzenia, więc zaproponowałam, żeby dać je mirkom. Widać, że siłownia jest ich drugim domem, więc jak znalazł. Tak też się stało. Ojoj, jaka zrobiła się z tego afera.

Ale to potem.

Tymczasem poszłyśmy po zakupy do Pepco, bo nowe mieszkanie M. nie miało wielu podstawowych sprzętów. Na przykład czajnika. Właściciel rzekł, że przestał je dawać od czasu, jak jeden z lokatorów gotował w swoim skarpetki. Bo chciał, żeby były śnieżnobiałe. Nie było też zasłon w oknach, suszarki do naczyń i tak dalej. Słowem - zakupy.

Po ich pierwszej turze spacer na starówkę. Obiad w Kozackich Pierogach na Mostowej (takie se), bulwar (nadal rozryty), Lokaah, Flying Tiger, jakże by inaczej, czekolada w E. Wedel. Standardowo.

Uparłam się, żeby wracać także pieszo, bo i tak chciałyśmy jeszcze zajść do Jyska. Dzięki tej przebieżce trafiłyśmy w bardzo fajne miejsce. Jeśli ktoś jest z Torunia i lubi inaczej, naprawdę polecam. Proszę sobie wpisać w nawigację: Kościół Matki Boskiej Zwycięskiej. Kościółek jest mały, czerwony, wygląda jak na wsi, ale wart obejrzenia jest dąb. TAKIE drzewo! Pamięta pana Zagłobę i w ogóle wyobrazić sobie, ile widziało... I że kiedyś to była pewnie puszcza na północ od dalekiego Thorn. Super klimat. Niezwykły. Dąb stoi na skwerku i jest tam jedyny, znaczy, jedno drzewo robi cały skwer. Tyle lat chodzę po mieście i nigdy go nie widziałam. Nawet nie wiem, jak to możliwe, bo ta dzielnica, to w sumie rejon wszystkich moich kolejnych toruńskich mieszkań.  

Zwaliwszy graty, typu suszarka do ubrań, pojechałyśmy MPK do starego mieszkania. Obie miałyśmy poczucie, że już nie powinnyśmy tam spać, choć pewne było, że K. wróci dopiero w środę przed południem. Wygląda na to, że przewiózłszy graty mocno odcięłyśmy to lokum energetycznie. Już tam M. nie była u siebie, a tym bardziej ja. Najchętniej zwiałabym do hotelu.

Piłyśmy Imiglykos, słuchałyśmy muzyki, a M. tworzyła arcydzieło epistolografii - list do K. Siedziała nad tą kartką cały wieczór. Ostateczna wersja szła mniej więcej tak: "Odchodzę. Wypaliło się. Klucze są w skrzynce". Okeeej.

We wtorek rano oczywiście okazało się, że drobiazgów do zabrania jest przewiele. No i jeszcze pościel. I moja walizka. M. zamówiła taksówkę, wyniosłyśmy rzeczy, zamknęła mieszkanie, klucz trafił do skrzynki, stało się.

Kolejną taksówkę zamówiła z mieszkania na starówkę, bo wymyśliłam, że należy nam się solidne pożegnalne śniadanie w E. Wedel. Poza tym miałam do pociągu jeszcze sporo czasu, a zero ochoty na tłuczenie się z bagażem po mieście, więc przechowanie się w spokojnej kawiarni wyglądało na sensowną wersję (M. musiała iść do pracy, bo już na poprzedni dzień wzięła zwolnienie).

Podjechała ta sama babeczka, która wiozła nas z Jaru, więc już zaczęłyśmy gadać, historie życia, wymiana numerów telefonów i tak dalej. M. przyda się koleżanka w Toruniu.

Po śniadaniu M. poszła mieszać cement glasjonomerowy, po drodze dyskretnie uiszczając rachunek za nas obie. Honorowa bez sensu. Nowej kołdry sobie nie kupiła, że za droga, a jej równowartość zapłaciła za nasze jedzenie. Doceniam, że nie chce żerować, ale umówmy się...

Posiedziałam, poczytałam, pojechałam na PKP, wsiadłam, zmarzłam. Znowu! Myślałam, że jeden polar wystarczy gdy upał na dworze, a walizka z powodu tłoku była tak wciśnięta między inne, że bez wielkiego zamieszania nie mogłam jej zdjąć. Dopiero w Szczecinku, co już było po ptakach.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń