Lustro

Chyba nie pisałam jeszcze o chudnięciu. 

Jakoś w pandemii zaczęłam przybierać na wadze. Na początku pewnie zajadałam stres, bo, nim zachorowałam po raz pierwszy, kiedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie będzie dla mnie nic aż okropnego, bałam się. Nie samej korony, tylko tego, czego nam nie mówią, co to tak naprawdę jest, czego się trzymać, w co wierzyć, na ile jest ona śmiertelna, jakie ma prawdziwe skutki i reminiscencje. Szkoda, że nie słuchałam jeszcze wtedy zwariowanych Wglądów duchowych, albo ich następców, miałabym większy dystans. Julia bagatelizowała sytuację, ale znów za bardzo, a z drugiej strony (co za niekonsekwencja) bombardowała mnie stale informacjami ze świata, tylko zwiększając mój stres.

Zboczyłam z tematu. W każdym razie jadłam. Nie kompulsywnie, ale. A porobiło się tak, że jedząc śniadanie, takie typu kromka chleba, masło, ser, warzywa, jajko i potem obiad typu warzywa z patelni i ryż, albo pierogi i z rzadka kolację (no i wino, bądźmy uczciwi, wino musi być) tyłam kilogram za kilogramem. Kiedyś miałam taką przemianę materii, że łał, potem spowolniła i już parę razy robiłam sobie baaardzo restrykcyjne diety, by nie rzec głodówki. Nigdy jednak nie było tak źle, żeby odkładało mi się wszystko, co zjadłam. Nielot kiedyś powiedziała, że tyje od samego patrzenia na jedzenie i mniej więcej tak ja teraz mam.

Byłam w tym pogubiona. Julia cały czas mówiła: "Oj, przesadzasz, dobrze wyglądasz, nie marudź", a ja się nie przejadałam, wiec jakby obiektywnie nie miałam sobie nic do zarzucenia. Z drugiej strony, widziałam przecież, że nie jest dobrze. No to może tak powinno być? Może w tym wieku... Minął rok i drugi. Zgodnie z głupimi - i nie dajcie się w to wkręcić, absolutnie, nie bądźcie naiwne, jak ja! - poradami z kolorowych czasopism pooddawałam "szczupłe" ciuchy, łącznie z najkochańszymi. No ale że po co mają zawalać szafy i jeszcze mnie dołować, niech idą do ludzi.

Paru klientów mnie nie poznało. "Tu była kiedyś taka młoda pani i...", "Chyba pani córka mnie tu poprzednio obsługiwała...". Matka rzuciła jedną, czy dwie niemiłe uwagi. Kiedy zimą byłam w Toruniu i poszliśmy z R. na sushi, obejrzał mnie o rzekł: "Mhm, więc tak teraz wyglądasz". Zapamiętałam, ale tylko tyle. Po prostu doszłam do wniosku, że tak musi być.

Miałam też kłopot ze stanem zapalnym żołądka i drożnością jelit, czy jak tam to nazwać. Z przestojami kupy. Badania niczego nie wykazały. I. stwierdziła, że coś mi tam siedzi. Doszłam do wniosku, że matka, więc na razie trudno, nic z tym nie zrobię. No, pogubiłam się całkiem w temacie. Był ten szpital zeszłego lata i tak dalej. Zauważyłam też, że żołądek bardziej boli, gdy jest pusty, więc tym bardziej przekreśliłam ideę diety. Stwierdziłam, że pewnie zbyt go zniszczyłam w przeszłości.

Przed wylotem na Malediwy ważyłam bagaż, co najwygodniej robi się wchodząc na wagę z walizką i bez. Bez waga pokazała 75 kilogramów. Nie ruszyło mnie to. Trudno, niech tyle będzie. Głupio tylko, że myślałam, że może przytyję ileś i mi się zatrzyma, unormuje, a tu co ważenie przed kolejnym wyjazdem - więcej kilogramów. Czyli będę tak tyła bez końca? I w zasadzie po czym? To takie niesprawiedliwe. Chodzą ludzie deptakiem, jedzą gofry, lody, siedzą w knajpach, a przed nimi kopiaste talerze. I wcale nie wszyscy są grubi. Więc dlaczego ja?!

No i wreszcie przełom, którego są Państwo niezmiernie ciekawi, bo inaczej nie czytalibyście tak długo tych wszystkich smętów. Wylot na wyspę mieliśmy z Balic, spaliśmy w hotelu przy lotnisku, pisałam. Nie chciało mi się jechać do miasta, bo ponura pora roku, zimno. Posiedzieliśmy w hotelowej restauracji, coś tam zjedliśmy, przyszliśmy do pokoju. Rozebrałam się i krążyłam między sypialnią, a łazienką. Było tam zwężenie, a w nim na ścianie wisiało duże lustro.

I teraz, zabawne, wiecie Państwo, niby przecież człowiek doskonale wie, jak wygląda. W mieszkaniu matki, tym w porcie, są lustrzane suwane drzwi i to niejedne. Mieszkając tam w sezonie, a bywając cały rok, chcąc nie chcąc niejednokrotnie się przeglądałam, ubrana i naga.

A jednak. To lustro miało coś bardziej. Bardziej było. Kolejny raz przechodząc z łazienki do pokoju stanęłam przed nim i oniemiałam, że kto to w ogóle jest?! Kogo ono odbija??!! Jak to mnie?! JAK TO?!  TO??!! Szczerze, przeżyłam prawdziwy szok. Terapia szokowa. Żeby pamiętać, zrobiłam sobie zdjęcie. Bardzo nieładne. Nago, z profilu. Ogromnie się potem przydało, bo kiedy schudłam, niektórzy ludzie mówili to, co Julia wcześniej. Że pff, oj tam, przesadza pani, nie było źle i w ogóle (może, bo nosiłam luźne ciuchy, więc trochę maskowałam nadwagę). Tak? To proszę bardzo. I wtedy te miny, to zdziwienie. Prawie jak moje. I już zero fumfumowych komentarzy.

W hotelu mieliśmy śniadanie. Nie mogłam go przełknąć. Wzięłam plaster pomidora, liść sałaty. W samolotach zjadałam 1/3 posiłków. W Malahini mieliśmy HB. Młody mówił: "Wiesz, mimiś, skoro już tu jesteś, na drugim końcu świata i są te różne potrawy, to może zacznij się odchudzać, jak wrócimy?". Było to logiczne, ale logika nie miała nic wspólnego z moim zachowaniem. Sałata. Plaster arbuza. Pomarańcza. Szczęśliwie nie stać mnie było na malediwskie all, więc żadne słodkie drinki, wino i cokolwiek nie wchodziło w grę.

Wróciłam lżejsza o 8 kilo. Naprawdę. Acz, bądźmy szczerzy, pierwsze kilogramy organizm zrzuca najłatwiej. Na Majorkę leciałam ważąc 60. Doszłam do 58 i waga stanęła. Fakt, że trochę sobie odpuściłam, więc dlatego. 

Najważniejsza okazała się całkowita rezygnacja z pieczywa (także tych niby pumpernikli i tak dalej, to nic nie dawało). I w ogóle z mąki. Żadnych mącznych potraw, makaronu. Żadnych kasz. Czasem pozwalam sobie na wyjście na pizzę, raz na kiedyś. I ciągłe myślenie o tym, co jem, dlaczego, po co. Z jednej strony - rety, jak można tak żyć. Z drugiej - lepiej się czuję. I fizycznie i emocjonalnie. I nie zapominajmy, że drugie wpływa potem na pierwsze, wiadomo. Lżej chodzę. Łatwiej mi się wysiada z auta. Trochę inaczej się zachowuję, bo podskoczyła mi pewność siebie. Samoocena.

Musiałam kupić prawie całą nową garderobę. Od kurtek i spodni, po staniki. Kupa kasy. Dlatego nie wierzcie w to, że nigdy nie schudniecie i macie powywalać rzeczy. Niektórych bardzo mi żal. Pięknie bym w nich teraz wyglądała, a wiem, że trafiły byle gdzie i nie zostały uszanowane.

Ciekawie wyszło z żołądkiem. Bałam się nie jeść, żeby stan zapalny się nie pogłębił. Okazało się, że wszystko inaczej. Pomogła bardzo staranna selekcja produktów. Wydawało mi się, że już selekcjonuję, a to był wierzchołek góry lodowej. A najważniejsze odkrycie, dzięki Julii - że zsiadłe mleko od prawdziwej krowy działa cuda. Już o tym pisałam.

Dziwne, że nawet to wszystko nie spowodowało, że jelita zaczęły pracować, jak dawniej. Może to specyfika peselu? Xenna, to zło, jak już wiemy, chia z ostropestem i lnem niespecjalnie u mnie działa, ale jest mieszanka ziół na zaparcia od Bonifratrów i je mogę spokojnie polecać. Nie ma bolesnych skurczów, nie ma tego szaleństwa, co po Xennie, a jest efekt.

Teraz ciekawe, co dalej. Nie chcę, żeby tamto wróciło. Chciałam być body positivedać sobie spokój, ale wyszło źle. Gorzej się czułam, gorsza się czułam, nie grało mi to, koniec końców.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń