Lenormand

Wróżę z kart Lenormand. Nie wiem, czy pisałam.

Maria Anna Lenormand żyła we Francji w czasach rewolucji i potem Napoleona. Od zawsze miała zdolności prekognicyjne, więc rodzina szybko wysłała ją do klasztoru. Z którego jeszcze szybciej ją usunięto, ponieważ wywróżyła coś tam matce przełożonej, sprawdziło się i siostry wpadły w panikę. 

Szczęśliwie - doczekawszy pełnoletniości odziedziczyła spadek, dzięki któremu mogła otworzyć księgarnię. Księgarnia ta była przykrywką dla wróżenia. Sławę i protektorat uzyskała przepowiedziawszy Józefinie, tej od Napoleona, że zostanie cesarzową, kiedy jeszcze nic tego nie zwiastowało. Nawiasem mówiąc, Robespierowi wywróżyła szafot i też, jak wiemy, trafiła. Dzięki poplecznictwu Józefiny i jej zauszników, ilekroć oskarżano ją o czary, albo o szpiegostwo, szybko wychodziła z więzienia. Wróżyła carom, arystokracji, wszystkim tuzom ówczesnej Europy. Zmarła pozostawiając pokaźny majtek, bezdzietnie. Spadkobiercą został jej siostrzeniec, zagorzały katolik (zamyka się koło życia, rozpoczęte od afer w klasztorze). Spalił wszystkie jej notatki, zapiski, acz wiara nie przeszkodziła mu przyjąć dóbr materialnych.

Ocalały karty jej autorstwa, które są dość specyficzne, bo na kartach klasycznych porobiła własne rysunki, znaczenia i nadała im liczby. Jest dużo klarowniej, niż w tarocie, mniej zwodliwie, jaśniej, prościej. Karty Lenormand nie zachowują się też jak fałszywa przyjaciółka, która bardziej jątrzy i sprowadza niepewność, niż pomaga. Bo z tarotem trzeba w tym uważać, pilnować go i siebie przy wróżbach, zaprzyjaźnić się z nim, ale jednocześnie ustalić nieprzekraczalne granice. Z Lenormand jest łagodniej.

Z innych różnic: konieczne jest zadanie pytania. Czasem przy wróżbach karcianych, czy innych, wróżbitka mówi, że proszę nic nie mówić, o niczym nie opowiadać, wszystko wyjdzie z kart. Tu nie. Lenormand wymaga zadania pytania. Nie muszą być podane szczegóły, ale. Drugie - karta odwrócona nie ma odwróconego znaczenia. Po prostu przekłada się ją do normalnej pozycji i tyle. Po trzecie, nikt poza właścicielem nie dotyka kart. W tarocie jest podobnie, ale w kartach klasycznych często wróżbitka poleca klientowi przełożenie talii. Po czwarte, Lenormand zawsze opowiada historię, czy tego chcemy, czy nie.

Kiedy przychodzi ktoś zainteresowany ezo, a mieszkający we Francji, Belgii, Holandii, z reguły mówi, że a, tak, znam te karty, w moim kraju to równie popularne, jak tarot. Osobom żyjącym w Polsce muszę prawie zawsze opowiadać to, co Państwu napisałam wyżej.

Wcześniej próbowałam pracować z tarotem i z runami, ale nic z tego nie wyszło. Przeczytałam o nich, co się dało (mamy wszak całą biblioteczkę na ten temat), a gdy przyszło do prób wróżenia, okazało się, że mogę sobie pogwizdać. Wprost śmiały się ze mnie. Z Lenormand natomiast od początku załapałam fajny kontakt i tak idzie. Żeby było jasne, ja nie mam zdolności jasnowidzenia, przewidywania przyszłości, czy coś. Czytam tylko karty. Interpretuję, omawiam, sugeruję. Trzy czwarte z tego, to coś w rodzaju psychoterapii. Rozmowa.

Wiemy, jak jest. Łatwiej czasem pogadać z kimś obcym, kogo się już więcej nie zobaczy, niż z rodziną, albo tak zwanymi przyjaciółmi. Bo głupio, bo wstyd, albo coś tam. Takoż ludzie przychodzą i opowiadają. Z reguły panie, ale też panowie. Z reguły osobiście, ale zdarzyło się już też via WhatsApp. Czemu nie.

Są oczywiste trzy podstawowe kategorie pytań. O miłość, o zdrowie i o pieniądze. Czasem mniej typowo. Dwa razy zdarzyło się, że kobiety zadały pytanie: "Czy będę miała własne dziecko", albo: "Kiedy". Dwa razy przyszły panie z pytaniem, czy ich synowie, którzy zerwali wszelką więź z rodziną, wrócą na jej łono. Bo babcie z Facebooka dowiadują się, że mają wnuki i tak dalej. To są naprawdę niełatwe historie, tematy, problemy. Czasem ludzie płaczą. Gdybym podchodziła do sprawy czysto handlowo, że ciach, wykładam karty, mówię, co widać i do widzenia... Ale tak przecież nie robię, jasne chyba. Wysłuchuję historii, kiwam głową, dopytuję. Jeśli mam jakiekolwiek pojęcie, doradzam. Jeśli żadnego, to jedynie wspieram.

Zdawało by się, że pff, prawda? Przyszła poszła, zero własnych kosztów, a zawsze 50 złotych, to pizza. Biorę tak mało, bo robię to zupełnie przy okazji, w sklepie i czasem w ogóle wstaję od wróżenia, żeby komuś coś pokazać, sprzedać szałwię, albo bransoletkę. Raz jedna pani, siedząca tu ze mną przy biurku, nakrzyczała na drugą, kręcącą się przy ladzie, że podsłuchuje ;-)

W ogóle jest z tym mnóstwo historii. Co klient, to inna, wiadomo. Toksyczni faceci, którym nie wiadomo, o co chodzi. Miejsca parkingowe na sprzedaż, rozwody, których lepiej, żeby nie było, nowotwory. Wahania co do czyichś intencji, przeprowadzki, zmiany pracy, zakładanie firmy, dotacje unijne, znów raki.

Szczerze więc, nie są to lekkie pieniądze. Ale skoro nasza kołobrzeska tarocistka przeszła na emeryturę, a Wowa zbłaźnił się i wyjechał...

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń