Kłody i konary
Zaraz po Alpach H. wrócił PKP do Kgu, ponieważ bardzo chciał uczestniczyć w urodzinach kolegi. Jeszcze jego rower został we Wro. Albo M. go przywiezie, albo ja zahaczę o Wro podczas wyprawy w Izery.
Właśnie, Izery. Zaplanowałam
czterodniowy wyjazd do Świeradowa w pierwszej połowie sierpnia. Zabukowałam
noclegi w Apartamentach Pod Gondolą, wpłaciłam zaliczkę. Trochę głupio, że R.
prawdopodobnie by nie było, bo noga, no ale. Nie mogę oglądać się na innych.
Muszę zawsze działać swoim trybem, tego już się nauczyłam.
Tymczasem kłoda pod nogi
spadła z nieoczekiwanej strony, bo naraz matka spontanicznie postanowiła
zapisać się na wielkie dwudniowe badania lekarskie w prywatnym szpitalu w Pile.
Znaczy, nic jej nie jest bardziej, niż przystało na starszą osobę. Co więcej,
nie tak dawno zarzekała się, że więcej już nie będzie robić sobie żadnych
-skopii, bo to takie inwazyjne i w ogóle. No ale mój brat, za moją sugestią,
zaczął przelewać jej pieniądze. Co dwa miesiące 10 tys. A matka, skoro ma kasę, świruje, bo zawsze
miała idiotyczne pomysły. Jak nie oczyszczalnia ścieków, to remont piwnicy.
Który nie jest potrzebny, żeby było jasne. Nie chodzi mi o to, że pani wydaje, niech wydaje, tylko czemu zawsze na najgłupszą rzecz, na jaką można?
Nieważne. Jej kasa, może
rozdać biednym. Co prawda trochę głupio, że sama namówiłam brata, żeby ją
dotował. Wydawało mi się, że może mi to pomoże. Że matka przestanie mnie cisnąć
w sprawie odkupienia od niej garażu i bezustannie jojczeć, jaka to jest biedna.
Poszło w inną stronę. Pewnie w życiu już tak musi być.
W każdym razie wymyśliła
badania, z noclegiem. Nawet sądziła, że z dwoma, tyle, że zaraz po pierwszym ją
wywalili, bo nic tam więcej nie chcieli z nią robić. A ktoś w tym czasie musiał
zajmować się psem. Tak, psem. Czyli, znów dostałam prztyczka w nos. Bo przecież
to ja sama ją na niego namówiłam, ja to zorganizowałam. No to mam. 140 km w
jedną stronę, żeby pilnować Bibułki.
Proszę, zduszajcie w zarodku
wszelkie moje pomysły związane z tą babą. I tak zawsze kalejdoskop się
przekręci i wszystko wyjdzie od czapy na odwrót.
Trzeba było odwołać Izery. Dobrze
wyszło, że R. akurat teraz ma tę kontuzję nogi, skoro już musi ja mieć, przynajmniej
nie miał do mnie żalu. Napisałam przeprosinowego maila do Apartamentów Pod
Gondolą, wcale nie licząc na to, że zwrócą mi wpłatę, bo niby dlaczego. Po
prostu żeby wiedzieli, że mi głupio. A oni szybciutko wynajęli mieszkanie w tym
terminie komuś innemu i oddali mi kasę na konto. Aż się zdziwiłam, bo ja bym
raczej nie była tak miła wobec swoich niedoszłych gości tu w Kgu. No, chyba,
żeby byli to V. i M. lub ktoś równie zaprzyjaźniony.
Nawiasem mówiąc, akurat na tamten czas przypadły wielkie ulewy, więc wyjechawszy w Izery głównie
siedzielibyśmy w knajpach, muzeach, kopalniach.
Przyjechała M. Niby na festiwal Indii, ale w sumie poszłyśmy na niego tylko pierwszego dnia. Drugiego jej się nie chciało, a trzeciego już znów lało (tylko w te dwa dni trafiło się okienko pogodowe).
Drugiego wieczoru wszystkie trzy poszłyśmy do
Corleone, gdzie często są jakieś historie (albo M. jest w ciąży, albo ja mam
rozwolnienie...). Siadłyśmy na antresoli, bo tam jest najfajniej, a na dole,
pan rozstawał się z panią. Strasznie to było. Nie obserwowałam akcji od
początku, po prostu w którymś momencie zwróciłam uwagę na nietypową mowę ciała
tej pary i dopiero zaczęłyśmy obserwować. Pani płakała. Pan był niby twardy,
ale wychodząc zapomniał portfela. Na szczęście patrzyłam. Julia miała
najłatwiejsze wyjście, więc pobiegła. Trzeźwo myśląca kobieta, chwyciła portfel
z ławy, przekazała kelnerowi i dopiero wybiegła za panem. Żeby nikt nie mógł
zarzucić jej, że chciała ukraść lub coś z niego wzięła. Ja bym w ogóle nie
pomyślała w ten sposób.
Szczerze, to nim
zdecydowałyśmy, że oddamy zgubę, przeprowadziłyśmy szybką naradę. Bo
w pierwszej chwili, poniekąd automatycznie, uznałyśmy, że winien jest facet,
więc właśnie niech straci. Niech mu ktoś portfel z tej ławy ukradnie.
Nie my, ale ktoś w ogóle. Wszak on zrywał, a poza tym jest facetem, więc na
pewno jest też złym w tej historii. I dopiero po chwilce refleksja, że przecież
nie wiemy. Niczego. Może to ona była strasznie wredna, albo coś tam. Że nie powinno się tak ferować wyroków, z góry czegoś zakładać.
M. wyjechała szczęśliwie, choć była taka wichura, że gdy szła na PKP, konar spadł jej na plecy. Miała plecak, więc tylko on ucierpiał, a nie jej kręgosłup.
Ja za to dałam się wrobić
w przeróbkę dwóch bransoletek z muszelek w naszyjnik. Bransoletki nawet nie u
mnie kupione, więc zysk z całej roboty miałam symboliczny, po prostu chciałam
zrobić coś miłego, bo przyszli tacy zafrasowani państwo etc. Mój brat przez
całe życie powtarza, że każdy dobry uczynek powinien być natychmiast karany i
mniej więcej tak się zdarzyło. Najpierw strasznie dużo czasu straciłam
próbując wymyślić, jak to poskładać do kupy, bo państwo kupili muszelki, które
nie miały tyłów, więc nie dało się przez nie zwyczajnie przewlec żyłki, czy tam
drutu. Potem pokleiłam sobie całe palce obrzydliwym klejem (który niszczy mi
zakończenia nerwowe, po 7 latach pracy przy biżu mam prawie zupełnie
znieczulone opuszki palców), a na koniec zgubiłam gotowy naszyjnik.
To było dobre. Powiesiłam go na drążku przy ścianie, obok amuletów anioła, żeby klej wysechł w spokoju, a potem rzecz tak po prostu się zdematerializowała. Przeszukałyśmy wszystko. Bo może przełożyłam i nie pamiętam, może spadło za kaloryfer, może nie wiem. Zaraz obok stoją ekspozytory ze srebrnymi łańcuszkami, a te muszelki, to badziew, więc ukraść mógłby je tylko jakiś kleptoman, ale...? Przegrzebywanie tych samych miejsc kilka razy. Olałabym, ale zaraz mieli przyjść ci ludzie, a jeszcze przecież naszyjnik zrobiłam z ich materiałów, więc. Idiotyczne. Kupa roboty, prawie zero zysku, poniszczone palce i jeszcze zgubiłam. Monitoring. Nie widać na nim było konkretnie naszyjnika, nie ten kąt, ale widać było, że na bank nikt go nie wziął, ani ja nie manipulowałam dłońmi przy drążku, czyli nie przewieszałam go w inne miejsce. No to jak?!
Banalnie, acz kompletnie
niemożliwie. Nie wierzę w to wcale. Wpadł do maleńkiej i bardzo płaskiej kieszonki
poncha, które miałam przewieszone przez oparcie krzesła. Wcześniejsze
wytrząsanie tego nie ujawniło. Dopiero włożenie ręki do kieszonki. Kupują
Państwo taki idiotyzm? Ja nie.
Znów myślałam, że skoro nie
udało się pojechać w Izery przed 15 sierpnia (kiedy z racji długiego weekendu
był nawał letników i trzeba było w 2 osoby siedzieć w sklepie), to może wyrwę
się zaraz teraz, po dwudziestym. Nic z tego. Matka po raz kolejny jedzie do Gliwic
żegnać Skąpego, który po raz kolejny umiera (to już ze 3 lata się ciągnie). Normalnie
nic by mi do tego nie było, ale Bibułka. Mogłabym przywieźć ją tutaj, ale matka
nie nauczyła jej załatwiać się gdzie należy, ani nie gryźć wszystkiego, więc
szkoda nowego mieszkania. Podeszłych sikami paneli etc. Wynegocjowałam z H., że
będzie na wsi, ale muszę go zawieźć i przywieźć, ponieważ zgodził się tylko pod
warunkiem, że wraz z nim pojedzie stacjonarny komputer. Tablet i telefon, to za
mało.
Mówiłam już, że próby robienia czegoś dla innych zawsze obracają się przeciwko nam?