Kanały
Moja prośba była dość okrutna, ponieważ dla Julii 9 rano, to jest skoro świt, a co dopiero jakaś 6. No ale do Grzybnicy jedzie się ponad godzinę i ponad godzinę wraca, tam spędza się średnio dwie (lub dowolnie dużej), a o jakiejś trzeba też otworzyć sklep, szczególnie, że sezon. Takoż pojechałyśmy. Z Farfulcem, bo H. był nadal u T., więc żeby pies zaliczył przy okazji porządny spacer.
Kiedy dotarłyśmy, była mini
mżawka, ale zaraz ustała i miło. Zaczęłyśmy od śniadania. W kręgach są dwa
stoły piknikowe pod gołym niebem i wiata z trzecim, tam siadłyśmy. Tradycyjnie
wzięłam kosz piknikowy, termosy, talerzyki i tak dalej. Lubię jeść śniadanie w
Grzybnicy, zawsze jest fajnie.
Zostawiłam śniadające
dziewczyny i poszłam do tego kamienia, na którym kiedyś zostawiłam fluoryt. W ostarę chyba. Był czas, że go omijałam, jako dziwny. Był czas, że budził moją
niechęć lub obawę, po wizji I. (woda, gwałtowna śmierć, wisielec?, miecz,
skarby). Był ten raz wiosną, kiedy poczułam od niego wielką falę energii i
ciepła, odeszłam, a potem wróciłam i działy się ciekawe rzeczy.
Teraz poszłam, położyłam na
nim dłonie, oparłam głowę i zaczęło się. Poprosiłam o pomoc, wyraziłam
wdzięczność. Zaczęłam przyjmować całą energię, którą zaoferowało mi miejsce. Początkowo opornie to szło. Miałam tak wielkie braki i tak duże blokady, że ona dosłownie musiała się
przeze mnie przebijać, jak kilofem.
O czym koniecznie należy
pamiętać, to by brać ją z dołu. Od ziemi, od prawdziwej matki. Nie muszą być
Państwo boso, ani na żywym gruncie, to mit. Ale pamiętajcie, by czerpać od
dołu. Zapomnijcie o "pomocy z góry" i tak dalej. Bierzcie siłę ze
źródła. A chyba jasne, że źródło jest w ziemi, nie gdzieś tam w kosmosie. Na
początku może być to trudne, bo nauczono nas prosić o pomoc "sił
wyższych" i że łaska pańska spływa z góry. A to nie. Bierzcie z dołu, od
stóp, wyżej, wyżej. Jeżeli mają Państwo blokady energetyczne, jak ja miałam
przez te wszystkie sprawy, ciało będzie stawiać opór, ale to nie szkodzi.
Pomalutku.
W zasadzie miałam w planie od Kamienia Wisielca wrócić do śniadania, ale nie dało się. Poniosło mnie do Kręgu Przodków (te nazwy są nasze, moje i innych osób, z którymi bywam w Grzybnicy, w sensie, nie ma tego zapisanego w matriksowych przewodnikach, OK?). Stałam w ulubionym miejscu, czułam tę radość i spokój, bezpieczeństwo, co zwykle. Prosiłam o pomoc, wyrażałam wdzięczność. Rozłożyłam ręce, żeby energia mogła przepływać jak najswobodniej. Łzy mi płynęły do oczu, tak bardzo czułam, że biorę, że kanał energetyczny coraz śmielej się otwiera. Nigdy tam aż tak nie miałam. Ale też nigdy przed wizytą w Grzybnicy nie było mi aż tak źle. Nawet po pierwszym spotkaniu z nową wychowawczynią H. (wtedy też jechałyśmy z Julią do kręgów i też mi pomogły).
I pomyśleć, że kiedyś wydawało mi się, że w Grzybnicy nic nie ma, w sensie, że
jeśli coś było, zabrano to i zostało tylko miejsce. No cóż. Albo moje
umiejętności (wrażliwość?) się rozwijają, albo nie wiem.
W tym mniej dla mnie ważnym (póki
co przynajmniej) kręgu, w drodze do Kręgu Uzdrowień, zabawiłam tylko chwilę.
Przytuliłam się do menhiru stojącego pośrodku, Powtórzyłam swoje prośby. Energia przebiła się już do czakry gardła (czyli do szyi po prostu), ale głowa
wciąż się blokowała. W Kręgu Uzdrowień wreszcie przeszła przez całość.
Wyciągnęłam ręce aż do góry. Poczułam się, jak droga, jak koryto rzeki. Swobodny przepływ,
a po drodze pełne nasączenie. Jak przy reiki. Pięknie. Znów na pograniczu łez.
Nie chciałam się osmarkiwać, więc raczej je wstrzymywałam, pozwoliłam sobie
tylko na kilka tak dla oczyszczenia. Ku pamięci, w Kręgu Księżyca i Słońca energia
ciągnie w dół. W sensie, ten krąg chciałby zabierać, nie dawać.
Wróciłam do dziewczyn,
poszłyśmy do Drzewa, gdzie klasycznie. Powiesiłam talizman, który stworzyłam
poprzedniego wieczoru. Ogólnie, robię teraz w sklepie personalizowane talizmany
na życzenie, nie wiem, czy pisałam (mam mnóstwo materiałów od znajomej, która zrezygnowała z całożyciowego hobby i oddała mi stertę, dosłownie stertę wszystkiego dobrego. Takie osobiste koralikowo peel). Bardzo ładnie mi wychodzą. Mogę w formie
zawieszki na szyję, breloka, czegoś do powieszenia w domu. Mogłabym i w słoiku, jak ktoś sobie chce. Najpierw gadam z człowiekiem, opowiada mi, w
czym rzecz (czy na zdrowie, a co dolega, czy na miłość, a co się dzieje, czy na
bezpieczeństwo), potem myślę, potem tworzę. Póki co, wszyscy zachwyceni, reklamacji
brak. A zaczęło się właśnie od robienia talizmanów do powieszenia na Drzewie. Takoż
teraz zrobiłam taki bardzo osobisty, w którym każdy element jest ważny.
Poprosiłam o opiekę, a przede wszystkim o uzdrowienie na wszystkich poziomach,
fizycznym, emocjonalnym...
Nie lubię szałasu czarownic,
który od jesieni stoi koło Drzewa. Drażni mnie i zawsze trochę w nim cuchnie. No
tak, za każdym razem do niego włażę. Żeby zobaczyć, co nowego. Drugie Drzewo ma
się już zdecydowanie źle, niedługo obumrze. I tak długo się trzymało, liściaste
w tak mocno zakwaszonej glebie.
W Kręgu Obrad już na luzie.
Pięknie nasączona, naenergetyzowana, cały czas czerpiąc z ziemi, sprawdzając,
czy nic nie próbuje się niepotrzebnie blokować, zamykać, pogłaskałam tylko
menhir dziadka i zaczęłyśmy wracać. Poszłyśmy jeszcze do paru innych kręgów,
towarzysko i żebym się mogła nagłaskać kamieni, no i musiałam koniecznie do
tego pojedynczego po prawo od Drzewa. Tam podziękowałam za pomoc, że kamienie dały mi
tyle, ile chciały, a było to wiele. Zupełnie nie wiem dlaczego, powiedziałam
im, że chciałabym po śmierci stać się jednym z nich. Też tak pomagać. Aż się sama
zdziwiłam pomysłem.
Kanały mam pięknie otwarte do tej pory, czyli ponad dwa tygodnie, choć wiele się dzieje. Dbam o to.
Opowiadam też
zainteresowanym w sklepie, jak mogą czerpać od dołu, jak sobie pomagać. Tłumaczę
to, co Państwu, o energii Ziemi. Jeśli ktoś wydaje się tego wart, mówię o
kręgach. Nie rzucam się na klientów z tymi tematami. Wszak wielu przychodzi po
prostu po kolczyki, albo coś. Ale jest naprawdę mnóstwo osób, które proszą o
pomoc, pytają.
Niektórzy oczekują rzeczy
niemożliwych. Że ja ich uzdrowię energetycznie. Tak sama. Albo, że za nich
zrobię określony rytuał. Nie ma mowy. Wowa robił, ja odmawiam. Uważam, że skoro
mogą osobiście, to powinni. Dużo skuteczniej będzie. Nie może być tak, że traktują
rytuały, jak wyjście na paznokcie. Że: płacę i wymagam. Siedzę i macham nóżką,
a ktoś robi wszystko za mnie. Nie w tej mierze. Mogą kupić u mnie zestaw
ingrediencji z bardzo dokładną, bezpieczną instrukcją. Mogą wymyślić własny
sposób, albo ściągnąć jakiś głupi z netu, to nie moja sprawa. Albo z jednej z
wielu, wielu książek, jakie napisano na temat. Kasa nie może jednak załatwić
wszystkiego. Rytuały, to poważna sprawa. Mają działać, a więc trzeba się trochę
wysilić i kropka.
"No to niech mi pani
zrobi. Robi pani takie rzeczy? Niech mi pani odetnie tę miłość."
"Niech mi pani to zrobi.
Ma tu pani tyle różności. Niech ani zdejmie tę klątwę."
Super. I jeszcze zasmażka
(OT.TO).