Zdjęcia

Wróciłam, siadłam i zaraz zaczęła mnie nachodzić dziewczynka, która pisała (lub nie) pracę na temat zainteresowania ludzi tematyką ezoteryczną. Przychodziła do sklepu po śniadaniu i siedziała do zamknięcia. Pod koniec dawałam jej już nawet coś do roboty, bo co się miała bezczynnie marnować. Przy okazji opowiedziała mi historię swojego życia miłosnego i tak dalej.

Z ciekawych, to miała coś takiego, że bardzo mocno reagowała na energię ludzi oraz minerałów. Kiedy przyszła moja stała klientka, która ma problem z licznymi podczepami, studentce dosłownie wykręcało głowę. Wyglądało to niemal jak w "Omenie". Gdy wzięła w dłoń chalcedon niebieski, minerał na wyciszenie i spokojny sen, cała ręka zaczęła jej latać w niekontrolowany sposób. Straciła nad nią kontrolę. Dłoń jej się zacisnęła, nie mogła rozewrzeć palców (nagrałam to nawet). Wg mojej matki i wg I. panna miała wielkie braki i organizm gwałtownie ssał energię z minerału. Rety.

Ostatniego dnia nagle po prostu wstała i wyszła. Było to trochę dziwaczne, wziąwszy pod uwagę czas tu przesiedziany, stopień zażyłości, jaki wypracowała i ilość herbat, którymi ją raczyłam (zimno było). No ale cała ta osoba była nieco khm, więc w sumie. Potem widziałam ją na kołobrzeskim festiwalu słowiańskim i zastanawiałam się, czy jej nie zawstydzić podchodząc, ale H. mi doradził, żebym nie. "Jeszcze znowu zacznie ci przyłazić do sklepu. Chcesz tego?!". No fakt, nie, bo jednak kłopotliwe to było. Ani pójść na siusiu, ani co, bo jak, gdy obca osoba wciąż w sklepie.

Na festiwal co roku chodzimy po sery od zaufanych państwa mających gospodarstwo nad Odrą i po naturalne dezodoranty. Pięknie pachną woskiem, miodem i określonymi dodatkami, co tam kto wybierze, typu paczulę. Jeśli ktoś chciałby namiar na panią Olę, która takie rzeczy robi, proszę dać znać. Bodaj 10 złotych za mini słoiczek. Namiar na państwa od serów też mam i można kupować na luzie, ponieważ odpowiednio przechowywane trzymają się długie miesiące. Normalnie pani Ela i pan Cezary od serów sprzedają także na naszym targowisku przy Kauflandzie (wtorki i piątki od rana do powiedzmy 13.00), ale teraz, póki jest ono w remoncie (do końca lipca), targowisko w zastępczym miejscu przy cmentarzu działa na ćwierć gwizdka i mało kto tam przyjeżdża.

Przeglądam zdjęcia w telefonie i relacjonuję dalej. Co tam było od wiosny?

Na majówkę młody pojechał pociągiem - pierwszy raz sam - do taty. Wybrali się do Pragi wraz z Wuwu i jego dziewczyną i ocenili, że byłoby fajnie(j), gdyby jednak sami. Znaczy, stwierdzili, że już więcej nie będą tacy przemili, żeby kogoś ciągnąć i potem musieć się dostosowywać.

Z chyba plusów, to przywiózł mi od M. nowy telefon. Mój prezent urodzinowy obiecywany od bodaj 3 lat ;-) Nie, że M. jest skąpy, tylko wszystko mu przecieka przez palce, czas też.

Lubiłam swojego starego samsunga galaxy note 3, czy jakoś tak i najchętniej miałabym go nadal, szczególnie, że przynajmniej nie musiałam się obawiać, że mi go ktoś zwinie. Zostawiałam go  sklepie na ladzie etc. No ale w coraz większej ilości miejsc nie łapał netu, ponieważ nadajniki 3G są wyłączane, a ja netu potrzebuję bardzo, bo GPS, bo WhatsApp oraz bo stale coś sprawdzam, interesuję się. Tym nowym, galaxy M33 5G (przepisałam z pudełka), wszyscy się zachwycają, że świetna jakość zdjęć, ale wady też ma i to wkurzające, typu, że dioda nie miga i żeby wiedzieć, że ktoś napisał, muszę brać go do ręki, klikać z boku, przesuwać ekran... To jest chyba dla ludzi, którzy nic nie robią. U których telefon nie leży z boku, tylko wciąż w nim siedzą.

Potem byłyśmy z Julią w Gdańsku w interesach. Pojechałyśmy prawie po pracy. Pokrążyłyśmy bez sensu autem po starówce, bo wiadomo, jak tam jest z uliczkami, zakazami, przesmykami nagle tylko pieszymi, zameldowałyśmy się w Apart Neptun, który średnio polecam, połaziłyśmy po starówce (widziałam tę babę, która rok temu...) i zaraz po śniadaniu pojechałyśmy załatwiać, co trzeba. I powrót, żeby coś jeszcze w sklepie utargować tego dnia.

O Julię trzeba w ogóle dbać, bo kiedy jest przemęczona, nie działa, a, co ciekawe, to ja widzę, że jest przemęczona i nie działa, ona nie. Czyli, muszę dbać o nas obie. Niuans w tym, że ona nie chce jeździć na urlopy, czy gdzieś tam, beze mnie. Mówi, że woli, jak jesteśmy razem. Miłe, ale trochę głupio, bo ja wyjeżdżam, ile mogę, ona wtedy siedzi za mnie w sklepie, a razem pojechać nie możemy, bo co ze sklepem. Póki nie jest mój, nie mogę sobie go ot tak zamykać. W związku z tym, czasem zabieram ją gdzieś tak od czapy, choćby na króciutko, typu, że na Dzień Kobiet na dwa noclegi do Pałacu w Rymaniu. Żeby odespała, posaunowała i tak dalej. Wracam wtedy do pracy na dzień, a Julia ma przykazane robić nic.

Pałac w Rymaniu nie jest fantastyczny, ponieważ nikt o niego nie dba. Właściciel umarł, syn mieszka za granicą, obsługa mało się stara i oszczędzają na drobiazgach, czym psują wrażenie. Czysto też nie było, musiałam szorować kibelek po poprzednich gościach. Basen za zimny, tepidariowe leżanki wyłączone. Niemniej słonko moje wypoczęło, więc wyjazd udany.

O Dziwnowie i hotelu Stary Dziwnów chyba pisałam? Że byłyśmy i bardzo nam się podobało, oczywiście poza sezonem, kiedy święty spokój. Tam wrócimy, bardzo fajne miejsce. I ta iście filmowa historia z tsunami...

Mniej więcej chronologicznie wracając do wiosny, pewnego pięknego dnia zwagarowałam nas haniebnie ze sklepu i zawiozłam do tematycznych ogrodów Hortulus. Mam na zdjęciu Julię w hamaku, śliczny widok. Wiecie Państwo, że nigdy wcześniej się nie bujała? Aż dziwnie :-)

Potem pies się zbuntował i stwierdził, że w nowym mieszkaniu - bo wreszcie się przeprowadziłam, co nie oznacza, jakoby wszelkie prace adaptacyjne zostały zakończone, wiadomo - nie będzie się załatwiał na podkład. Przez rok mógł. I w mieszkaniu w porcie i w tym nad sklepem. Naraz w Wieży mu się nie spodobało i już. Tłumaczyłam: "Falis, kobieto, nie wolisz robić siku i kupę jak człowiek? Czy zachce ci się w dzień, czy w nocy, idziesz kulturalnie na podkład i już, a nie, że musisz czekać jak głupia, aż cię wyprowadzę. Przecież to bez sensu!". Nic. Uparła się i koniec. Gdyby była zimna pora roku ciekawa jestem, jak by się to skończyło, bo zapowiedziałam raz, na zawsze, że niech nikt nie liczy na moje wyprowadzanie psa w październiku, albo innym grudniu. Tymczasem jej jednak uległam i chodzę. Julia twierdzi, że jeśli będzie musiała, będzie wyprowadzać Falkę (w sensie, po sezonie), ale jakoś w to nie wierzę. Ją zwlec rano...

W każdym razie podczas przeprowadzki miałam kołomyję z cieczką Falki i jeszcze z tym jej wypróżnianiem, słabe to było. Nim zaczęła krwawić, byłam u wety z pytaniem, kiedy sterylizacja, ale lekarka powiedziała, że najlepiej w trzecim miesiącu po cieczce. Że Fala dzięki cieczce stanie się dojrzalsza, więc warto poczekać. Bo ja wiem, czy ona się stała poważniejsza? Zabawki mniej więcej olewa, ale tak poza tym? Taka sama wariatuńcia, jak wcześniej. Na szczęście obyło się bez atrakcji w postaci ciąży urojonej, mleka z sutków i takich tam.

Kiedy jeździłam w tę i z powrotem na trasie Kołobrzeg - Rymań, mijałam bardzo ładną, sielską okolicę. Postanowiłam sobie, że kiedy się zazieleni, pojadę tam z młodym. Wybraliśmy się w ładną sobotę, stanęłam pod stodołą w Kiełpinie i poszliśmy. Najpierw do osady Raciborów, potem między polem i łąką, a lasem, ze ślicznym widokiem na dolinę jakiejś beznazwowej rzeczki, do jaru, w którym spokojnie można by nagrać sceny do filmu fantasy. Za jarem na pagórku umiejscowiony jest stary cmentarz z częścią niemiecką i polską. Stoi tam obelisk nazywany pomnikiem wojennym. Stawiano takie po Wielkiej Wojnie i obsadzano dębami, lipami oraz tujami. Co symbolizują dęby i co lipy, każdy wie, ale o tym, że tuje odstraszają złe moce, pierwszy raz właśnie wyczytałam.

W Kiełpinie jest małe jeziorko z pomostem i strefą piknikową. Gdyby ktoś miał dość kołobrzeskich tłumów, to tam można. Parkuje się przy jeziorze, jest gdzie pochodzić od czapy i wśród przyrody, a na obiad można podjechać do pałacu w Rymaniu.

Na pomoście dokazywali miejscowi młodzieńcy. H. i ja szliśmy drogą wyżej. Z mocno daleka H., ze swoim warkoczem, wyglądał jak laska, a ja, ponieważ schudłam 15 kilo też nie na swój wiek. Cóż tam się za popisy odbywały... Bardzo zabawne to było, bo wyobrażam sobie miny chłopców, gdybyśmy zeszli nad brzeg i zobaczyliby, że tokowali przez koleżką i przed jego matką :-)

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń