Pani Uli część pierwsza

Tuż przed bibułkowymi atrakcjami, pod koniec maja, przyjechała pani Ula. Im jesteśmy starsze, i ona i ja, tym bardziej mnie męczy. Bardzo roszczeniowa jest, czasem wulgarna, egoistyczna i wszystko ma być już, na gwizdek, bo ona tak chce. Potrafi zgnoić kelnerkę, sprzedawcę, który nie ogarnia, prycha, fuka i jest uszczypliwa. Szczególnie przejawia się to w jej relacjach z osobami, które w jakikolwiek sposób są od niej zależne. Nie daj boh byłoby przyjechać do niej w gości na przykład. Obserwowałam, jak dyryguje przyjaciółkami, które nieopatrznie władowały się w taki układ. Nie, nie. Dla mnie stara się być miła, ponieważ jest, nieładnie mówiąc, zdana na moją łaskę. Albo ją gdzieś zawiozę, albo nie, albo spędzę z nią czas, albo nie. Nie muszę, to tylko moja dobra wola, moje auto i moje pomysły. Potrafi się jednak zapomnieć i także mi brzydko dociąć. Wyłazi to z niej.

Bardzo by się oburzyła, gdyby coś takiego usłyszała o sobie. We własnym mniemaniu jest po prostu szczera. Topsz. Pomału zaczynam jednak rozumieć, dlaczego córka woli wyjeżdżać na urlop bez niej, albo czemu kiedyś, gdy pani Ula z emfazą opowiadała, jak bardzo ją tu wszyscy lubimy, córka odpowiedziała: "Bo cię nie znają takiej, jaka jesteś w domu". W końcu moja matka też ma fanów.

Niemniej przez pierwszy tydzień, czy dwa, nim dojdzie do zmęczenia materiału, jest nam zawsze z panią Ulą fajnie. Może więc gdyby przyjeżdżała na krócej...

Razem pojechałyśmy oddać matce Bibułkę. Nie dałabym rady na luzie jednego dnia pojechać do Ciecholuba, stamtąd do matki pod Wałcz i wrócić do Kgu (unikam nocowania na ranczu), a poza tym w sumie chciałam, żeby siostry się poznały, więc rozłożyłam bibułkową procedurę na dwa dni. Jadąc do zrobiłyśmy przystanek w Połczynie. Pani Ula jeszcze tam nie była, więc. Pokazałam jej uzdrowisko, posiedziałyśmy przy mini tężni (i tak większa, niż kołobrzeska w "Bałtyku"). Bibułka nie miała ochoty spacerować, głównie ją niosłam.

U matki dostałyśmy obiad, załadowałam auto wodą i czym tam jeszcze, typu szczypiorek, podjechałyśmy na cmentarz i powrót. Znów spontanicznie, nieco z piskiem opon, zjechałam nad jezioro Prosino, gdzie znajduje się punkt widokowy.

To jest takie bardzo z boku miejsce. Spokój, ptaki, zieleń. Kiedyś, też wiosną, byłam tam z młodym i bardzo nam się podobało, można siąść na ławce i oglądać przyrodę, można iść. Trochę przyszarżowałam, skłaniając panią Ulę do wejścia na mini pagórek, z którego roztacza się widok. Jeszcze ciekawiej było przy schodzeniu. Niesamowite jest zderzać się z bezradnością drugiej osoby wobec przeszkód, których sami nawet nie zauważamy. Pomalutku, kroczek za kroczkiem, dałyśmy radę. Pani Ula zachwycona. Takie cuda! Beze mnie by nigdy i tak dalej.

Potem, całkowicie nie będąc tego świadomą, umówiłam się do pani Uli na wódkę i, ponieważ jesteśmy teraz sąsiadkami (ona zawsze rezerwuje ten sam apartament, na tym samym piętrze, co Wieża), przyszła nas ponaglić. Że gdzie się jeszcze podziewamy, skoro. No dobra :-)

W urodziny młodego zwagarowałam go ze szkoły, a się i Julię ze sklepu, zabraliśmy panią Ulę  i pojechaliśmy do Hortulus Spectabilis, czyli tam, gdzie jest labirynt i baaardzo duży teren do łażenia. Bo Hortulus Ogrody tematyczne są w pigułce, wycacane, ale niewielkie.

Fajnie by było, ale pani Ula wsiadła na młodego, że czemu nie ma jeszcze dziewczyny i była w tym tak agresywna, że go do siebie zraziła. "Jo w twoim wieku, to już i piło i paliło, a ty co?" Tak, złe dziecko, chodzi do szkoły średniej, nie pije, nie pali, co z nim?! Pani Ula po podstawówce dała sobie spokój z edukacją. Olała treningi pływackie i pączkującą karierę sportową, zatrudniła się jako goniec i imprezowała. Spała na schodach, bo matka pijanej nie wpuszczała do domu, a mając osiemnaście lat była w ciąży i brała szybki ślub, więc przecież wie lepiej, jak żyć.

 Jak mogą się Państwo domyślić, po tej wycieczce H. unikał już pani Uli. A ja nie napierałam, żeby się poświęcał.

Potem na dachu budynku pod nami wykluły się mewy i codziennie przyglądamy się, jak rosną. Od małych puszków okruszków, po (teraz) niemal pełnowymiarowe ptaszyska. Tylko ich pióra mają jeszcze inny kolor. Ogólnie, jak wszyscy tubylcy, średnio przepadamy za owymi drącymi ryje od trzeciej w nocy śmieciarzami, ale te dziobadła są "nasze", więc to co innego. Julia skombinowała sobie nawet lornetkę!

Posprzątałam i zaprosiłam panią Ulę na oficjalne śniadanie, ponieważ twardo rzekła, że nie przestąpi progu mojego mieszkania bez specjalnych zaprosin. Idiotyczne, boć ja do niej wpadałam co chwilę, typu z zakupami, czy co tam, ale. Pozostało więc zrobić to "jak należy".

Następnie była fantastyczna pełnia, "truskawkowy księżyc". W zasadzie malinowy z koloru. 

Poszłam z panią Ulą do Bulwar Cafe (chamsko, pod turystów, ale ona lubi i mają naprawdę dobre lodowe campari).

Zabrałam ją do jaru za Kiełpinem, nad jezioro i do pałacu w Rymaniu. 

Znów zaprosiłam ją na śniadanie i... Już! Pojechaliśmy z młodym do Torunia.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń