Wszyscy
Wszyscy, ale to absolutnie wszyscy pytają: "A jak matka zareagowała?". Interesujące to jest. Myślałam, że zarówno Państwo, jak moi znajomi z reala, znacie ją z moich opowieści na tyle, że możecie przewidzieć. Jednak nie? OK, zatem:
O samym pomyśle i etapach
realizacji nie wiedziała. Zaraz zaczęłaby jojczeć, wyrzekać, wymyślać
komplikacje, straszyć, opowiadać o setce oszukanych znajomych, o walących się
budynkach, fałszywych kontach bankowych, podstawionych osobach i nie wiem czym
jeszcze. Taka jest. Zawsze wszystko na minus, na źle. Dlatego, jak długo się
dało, nie wiedziała nic o mojej ciąży i bardzo żałowałam, kiedy się dowiedziała
(musiałam pojechać pożegnać się z umierającą babcią). Od razu zaczęła przesyłać
mi informacje o tragicznych komplikacjach porodowych, przesyłać linki do artykułów
o przeróżnych zakażeniach, potwornych położnych, kuriozalnych przypadkach
medycznych i tak dalej. Okropne to było, męczące, denerwujące, niepokojące,
straszące i szczerze gratulowałam sobie, że przynajmniej wcześniej miałam
spokój. Takoż nauczona doświadczeniem...
Kiedy słowo wreszcie stało
się ciałem nie zadzwoniłam, tylko zaczekałam, aż przyjedzie do Kgu. Wymyśliłam,
że po postu ją zaprowadzę. H. koniecznie chciał przy tym być, więc powiedziałam
jej, że młody ma niespodziankę i żeby przyszła do sklepu. Była przekonana, że
ponieważ jesienią zgodziła się, żebyśmy się nie wyprowadzali na lato do portu,
tylko żeby tamten apartament wynajmować, coś sobie kupiliśmy, typu nowy stół
kuchenny, czy rolety i to H. chce jej pokazać. Mówiła: "Domyślam się, o co
chodzi, ale udaję, że nie".
Poszliśmy i skonsternowała
się dopiero, kiedy otworzyłam drzwi do nie tej klatki. Moje mieszkanie, które
nazwaliśmy Wieżą, bo jest wysoko i ma okna z bardzo rozległym widokiem na różne
strony, mieści się w bliższej sklepu, niż jej apartamenty. Ha!
Jak zawsze, gdy jest
zdziwiona, skonsternowana, zamilkła. To jej typowa reakcja. Po prostu nie mówi
nic. Wjechałyśmy windą, H. pobiegł schodami, otworzyłam drzwi do Wieży,
weszliśmy.
- Co tu robimy?
- Kupiłam to.
- Zgłupiałaś.
W sumie kurtyna.
Nie zachwycone: "Łał,
ale niespodzianka!", albo zaciekawione: "Super, opowiadaj!".
Nawet nie niedowierzające: "Chyba żartujesz?". Po prostu
stwierdzenie: "Zgłupiałaś". Negacja. Niemożliwe przecież, żeby nieudaczna
córka, popychle, życiowe rozczarowanie, kobieta, nieładna, po pedagogice i
jeszcze rozstana z mężem... Spokojnie, nie myślę o sobie negatywnie, jeszcze
czego. Ale dobrze wiem, co myśli ona. Gdyby mój brat kupił odrzutowiec, albo
karaibską wyspę, uznałaby to za normalne, ale mi nic nie może się udać.
Udając, że wszystko OK,
poopowiadałam, jakie planuję przeróbki, a ona klapnęła na mokry fotel (świeżo uprany
przez technicznych mirków) i tak siedziała wodząc błędnym wzrokiem.
Zapytała, skąd wzięłam pieniądze. Rzekłam, że zaraz muszę wracać do sklepu,
więc wszystko opowiem wieczorem, jak przyjdziemy z Julią, bo długa historia.
Załapała, że teraz będzie miała 3 apartamenty do wynajmowania w sezonie,
ucieszyła się tym. Na sztywnych nogach wróciła na dół, po czym rzekła, że już
nie podejdzie do sklepu, tylko wraca do siebie do portu, bo jej się w głowie kręci. Musi spokojnie usiąść
i to sobie poukładać. I że jestem wredna, że wcześniej się z tym nie zdradziłam.
Pff.
Wiozłam potem młodego na
korki i: "Mamusiu, dlaczego babcia tak brzydko ci powiedziała? To było
bardzo niegrzeczne. Zrobiło mi się przykro, że tak cię nazwała. Mogłaś jej coś
odpowiedzieć". Nie, pyszczku, ja z nią o takich sprawach nie gadam. I już nie
spodziewam się po niej wiele dobrego, więc luz. Mam tylko nadzieję, że
wiedząc, że czeka mnie teraz dużo wydatków, odczepi się od pomysłu, żebym za 100
odkupiła od niej garaż. Tyle mi starczy do szczęścia: żeby nie bruździła.