Cast Away

Pomysł wyjazdu akurat na Malediwy powstał na początku pandemii. Jak wszyscy wiedzą, mam wręcz patologiczną słabość do wysp, a najlepiej jeszcze, jeszcze żeby było ciepło, pięknie i daleko. Byłam w bliższej i dalszej azjatyckiej okolicy, ale akurat ich dotąd nie zwiedziałam, więc kusiło. Kluczowe było jednak to, że Malediwy przez całą pandemię nie zamknęły się na ruch turystyczny, nie wymagały szczepień, ani nawet testów. Coś dla mnie. Prócz nich zalewie kilka krajów zdecydowało się na taką politykę. Z interesujących Meksyk, Dominikana i Kostaryka. W Meksyku już byłam. Dominikanę zwiedziliśmy rok temu, bo na Kostarykę nie dało się sensownie dolecieć. Teraz część krajów odpuściła, albo złagodziła restrykcje wjazdowe, ale została mi sympatia do Malediwów i ogólnie nakręciłam się, żeby je wreszcie zobaczyć.

Ze względu na to, że to naprawdę droga destynacja, jedna z najdroższych na świecie, zapytałam M., czy chce jechać (wtedy koszty wyjazdu młodego dzielimy na pół). Nie chciał, bo za mało do zwiedzania i ograniczona przestrzeń. OK, zdecydowałam, że pojedziemy z H. sami.

Bo mnie nie przeraziła, a właśnie bardzo zaintrygowała idea, jak to jest, być tak w sumie uwięzionym w raju. Że owszem, jest pięknie, bajkowo, ale jednocześnie strasznie dziwnie. Że jeden ośrodek i koniec. Jedna przystań, do której mogą przybijać wyłącznie hotelowe łodzie. Nie można wykupić wycieczki w innym biurze, niż biuro hotelu, bo nikt nie mógłby po nas przypłynąć. Nie można zrobić żadnych normalnych zakupów (jest tylko hotelowy sklepiczek), albo zjeść w innej restauracji, niż hotelowa. Nie da się nawet za bardzo iść na spacer, bo wyspę obchodzi się w kwadrans. I że cały hotel jest zaopatrywany łodziami ze stolicy. Nigdy nie byłam na takim wyjeździe i bardzo mnie interesowało, jak będę to odbierała, jak się będę czuła.

Ha!

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń