Wróżka

Siostry około sześćdziesiątki. Jedna dojrzała do zakupu tarota. Miały to być jej pierwsze karty, więc wyjaśniałam, na czym rzecz polega, jak ważne jest bhp i tak dalej. W tym czasie weszła inna kobieta, przeglądała książki. Wtem: "Tarot pani kupuje? To mi pani powróży! A, dopiero będzie się pani uczyć :/ A ma pani takie możliwości? Ja to pani sprawdzę. Niech pani da rękę. Nie musi pani, oczywiście, no, niech pani da. O, to nie jest pani ostatnie wcielenie. Tu widzi pani, te linie (na dolnej części tej poduszki pod kciukiem, ta bliżej przegubu), to jest to, co było. Nie, nie doświadczenia życiowe, hoo, ho. To jest to, co pani nagrzeszyła. A tu to, co będzie (linie na części tejże poduszki, ale już wyżej, bliżej dołu kciuka)".

Pani od tarota już w szoku, bo miała tam linii mnóstwo i głębokich, więc wyszło, że istna caryca Katarzyna z niej. Siostra pomału wycofywała się do drzwi, ta chciała za nią, ale ależ. Nie było tak łatwo, bo wróżka mocno ją trzymała za rękę i: "Pani ma małą moc. Może się pani szkolić. Ja potrafię zabić wzrokiem. Taką mam moc. Ale nich się pani nie boi, nie zabiję pani".

Biedna klientka, wyrwała wreszcie dłoń, chwyciła swoje kije do trekkingu i wyobrażała sobie, że ucieknie, ale znów nie łatwo, bo wróżka cap jej za kijki i: "Pani źle to trzyma. Mi specjalista pokazał, ja pani powiem. To się nie tak trzyma, trzeba, o, tak!" i tam jej się dalej rzucała na mózg. Tylko współczuć. Siostra już w drzwiach, oczy wznosiła do nieba, a ta musiała czekać, aż odzyska kije. Masakreza.

Wreszcie siostry się ewakuowały, została wróżka, akurat Julia i ja.

"No dobra, co pani powie?" - rzuciłam się z rękami. Normalnie, to nikt mi nie chce wróżyć, już Państwu pisałam. Zgadzają się, obiecują, że tak, umawiamy się niby, a potem wpadają do studni. Znikają na pół roku, rok, potem udają, że nie ma tematu. Przestałam nagabywać, bo bez sensu. Pani od Wglądów Duchowych mówi, że niektórzy sami układają swój los na bieżąco i że to dlatego. Że ich się zwyczajnie żadne Kroniki Akaszy nie imają. Może. Tu postanowiłam przynajmniej spróbować wykorzystać okazję i.

"To nie jest pani ostatnie wcielenie. Jeszcze droga przed panią. Linię życia ma pani długą (jedna z tych pionowych przez środek dłoni), ale pod koniec słabszą, choroby będą. Ale bransoletki szczęścia pani ma (poziome linie na przegubie), więc życie szczęśliwe. Linię głowy ma pani niezwykle długą (pozioma w połowie dłoni, ta niżej położona z dwóch). Przez całą dłoń, to jest rzadkie. Mózgowiec z pani. Ale linię serca ma pani mocniejszą (ta wyżej), to znaczy, że decyzje podejmuje pani jednak sercem. Duchy tu pani ma. Musi je pani odprowadzić, bo one wtedy będą pomagać. One i tak pani pomagają, ale wtedy będą bardziej, bo one chcą. Najpierw musi pani odprowadzić babcię. Potem tatę. Potem tego pana, co tu obok miał interes. I jeszcze kogoś, cztery są. I to trzeba teraz, jak jest post przed Bożym Narodzeniem, koniecznie".

No i proszę. W zasadzie znów niczego specjalnego się nie dowiedziałam, prawda? Widocznie więcej się nie da. Co do duchów, rzekłam, że mi nie przeszkadzają, ale kobieta strasznie się upierała. Już ją Państwo ciut poznali, więc się nie dziwicie. Nie wspomniałam, że odprowadzam zmarłych, bo co jej do tego, więc rzuciła się na siłę dyktować mi specjalną modlitwę i rytuał. Podkreśliła, że egzorcyści biorą za to od trzech do trzydziestu tysięcy, ale ona mi ją da za darmo.

Teraz Julia podetknęła wróżce swoje ręce. Skoro się trafiła taka akcja...

"Ojej, pani jest mocarna! Pani by mogła robić egzorcyzmy i uzdrawiać! Pani ma wokół siebie setki aniołów, a ona (ja) ma pięćdziesiąt. Linia głowy przez całą dłoń, wiedza ogromna. Tylko że się pani w ogóle nie chroni. Może pani myśli, że nie musi, bo czuje pani tę swoją siłę, ale to nie tak. Każdy słabszy, kto panią spotyka, to ssie. Nie może pani na to pozwalać. Bo jak pani będzie na to pozwalała, to pani nic nie będzie, ale ona (ja) to przejmie i będzie chorować. Lewa strona ciała jej zachoruje. Pani bierze kartkę i pisze modlitwę do aniołów opiekunów, ja podyktuję. To trzeba rano i wieczorem odmawiać, wtedy będzie tak, że i zdrowie i pieniądze i wszystko. Idzie tak: ...".

Julia lekko w szoku. Trochę dumna, że niby ma moc, ale i zaskoczona, bo ogólnie w żadnych kręgach, albo innych naenergetyzowanych miejscach nic nie czuje. Na ludzi też rzadko reaguje. Ma taki jeden typ, który ją faktycznie drenuje, ale to są już wyjątkowo patologiczne energetycznie przypadki. A tak, to ma luz. Jedziemy gdzieś, ja odpływam, a ona klika w telefon, pilnuje mojej torebki. Próbowała opowiedzieć o tym zwariowanej wróżce.

"Bo pani jest poblokowana" zbyła ją tamta i koniec tematu. No jest, jeszcze jak. Obwarowała się murami jak twierdza i siedzi w środku, to fakt.

Potem wróżka się rozsiadła i zaczęła opowiadać swoją historię (chyba Państwo nie sądzili, że koniec notatki? ;-) ). Dowiedziałyśmy się, że jest przeserdeczną przyjaciółką mojej matki, że kiedyś bardzo często tu przychodziła i mnóstwo kupowała. Dostała od matki woskową świecę, której nie wypaliła od końca, żeby ich przyjaźń się nie skończyła. Że teraz ma kłopot, ponieważ cyganki podrzuciły jej pod drzwi woreczek z klątwą. Męża jej zabili, bo nie chciał płacić haraczu. Nieszczęścia sypią się ze wszystkich stron. I akty agresji. Jechał do niej taki jeden motorem. Miał jej poderżnąć gardło, ale to wyczuła. Poprosiła o pomoc dobre siły, nie dojechał. A już miała wizję, jak wchodzi i jak jej to gardło podrzyna.

Robiła na odległość uzdrawianie chłopaka z padaczką. Wiedziała, że nie powinna, bo choroba była jego przeznaczeniem. Podjęła się, bo matka płakała, prosiła. Wiedziała, że skoro sprzeciwia się woli bożej, to ze szkodą dla siebie, ale pomyślała, że się obroni. W trakcie seansu matka położyła się obok syna, żeby też czerpać. Wróżka to wyczuła, ale głupio jej było przerwać, powiedzieć, że tamta ma wstać. Poza tym zadziałało ego. Uznała, że przecież to podźwignie, da radę. Ona by nie dała? Matka była bardzo obciążona energetycznie. Kilka razy spędzała płody, wiele grzeszyła. I cała jej negatywna energia oraz obciążenia karmiczne, te nienarodzone dzieci, ich żale etc., uderzyły we wróżkę. I teraz jest ociepiona na max. Więc skoro na moim sklepie wisi namiar na tarocistę, to czy on naprawdę jest dobry. Bo jeśli tak, to ona naprawdę potrzebuje pomocy, porady i oczyszczenia. Coś jak gdy psycholog idzie na terapię do innego psychologa.

"No to nie źle. Wróżka wariatka do Wowy. Będzie się działo" pomyślałam. Opowiedziałam o naszym nowym znajomym. Jak z nim jest. Zareklamowałam, bo już wiedziałam, że szczerze mogę (będzie o tym potem). Dałam jej jego numer, umówili się. Tylko gdzie. Wróżka przyjezdna, a Wowa mieszkał wtedy jeszcze poza (pod) Kgiem, oba apartamenty nad sklepem zajęte. Skoro jednak to serdeczna przyjaciółka mojej matki, postanowiłam dać im do dyspozycji mieszkanie w porcie. Kluczy rzecz jasna nie dałam. Cholera wie, jak tak do końca jest z Wową, za mało go jeszcze znam. Że ma dar, to jedno, ale czy jest też uczciwy? Uczynna Julia poszła im otworzyć, a potem ją wydzwonili, że wychodzą, żeby mogła zamknąć. Tego pierwszego dnia tylko jej wróżył, a drugiego robił oczyszczanie, bo mówił, że mnóstwo miała doklejonych okropności. Kazał jej też oczyścić porządnie dom, bo czuł, że też jest skażony. Po obu seansach przyszedł opowiedzieć. Że trudna kobieta. Miotała się, przerywała mu, zrywała się z miejsca, zamiast trzymać świecę spokojnie, kapała nią po stole i podłodze, łapała go za ręce, a to wszystko strasznie go rozprasza. Kiedy Wowa rozkłada karty, od razu widzi jak jest, a kiedy ktoś mu przerywa, wchodzi w słowo, dotyka, cały obraz znika, jakby ktoś wyłączył tv.

Powiedziałam, że w sumie bardzo dobrze, że na taką babę trafił, bo jest młody, zbiera doświadczenia i takie też mu się przyda. Różnych ma się klientów. Niech wypracuje metodę. Moja znajoma musiała kiedyś opanować grupę rozmówców podczas gorącej dyskusji. Żeby sobie nie przerywali, nie zakrzykiwali się. Wymyśliła, że ustala prawo: głos ma tylko ten, kto trzyma słownik Kopalińskiego. Nie trzymasz, jesteś niemową i koniec.

"Aha, rozumiem. Tak trochę zmanipulować, tak?" Cóż, można i tak to nazwać. Przemyślał i gdy przyszedł do mnie następnego dnia, rzekł: "Nu, jej powiedziałem, że ma trzymać świecę tak, żeby nie zagasła. I że nie może upuścić, ani wosku rozlać, bo się rytuał nie uda. Że to jest bardzo poważna ukraińska magia i że musi być pełna cisza. I cichutka była". Brawo. Czegoś się chłopak nauczył, zarobił i jeszcze pomógł. Wspaniale.

A teraz najlepsze. Napisałam matce, że serdecznie pozdrawia ją jej wierna przyjaciółka, wróżka z Piły. Ta, która tu często bywała, której matka dała świecę etc. Matka: "Yyy. Nie kojarzę nikogo takiego".

M. od M. i K. tak mnie objechała... Że obcych ludzi wpuszczam i to nawet do nie swojego mieszkania. A nawet gdyby do swojego, to nie można tak. Że na mnie spada w razie czego odpowiedzialność. Ajaj. Obiektywnie pisząc, miała rację. Dobrze, że nie przyszło mi do głowy napisać matce...

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń