Wowa ze Lwowa

 Z Wową było tak, że najpierw się pojawił u Julii. Tam jest głównie inny asortyment, ale ma kilka anglo- i niemieckojęzycznych tarotów (ja mam tyko polskie, zdecydowanie lepiej się sprzedają). Wowa był zdeterminowany nabyć erotyczny (eufemizm) tarot Manara, który jest dostępny tylko po angielsku. Pogadali, Julia sprowadziła karty, kupił, przyszedł znowu, powiedziała o moim sklepie, że większy wybór i tak dalej i tak trafił do mnie. Zapytałam, czy wróży tylko znajomym, czy robi to także za kasę, a jeśli nie, to czy by chciał. Opowiedziałam, że kołobrzeska tarocistka, jedyna w mieście, przeszła już na emeryturę - nie mówiąc o tym, że dobrego słowa o jej działalności nie słyszałam - i że jest naprawdę duże zapotrzebowanie na kogoś, kto przejmie pałeczkę. Moje klientki pytają i już dawno szukam. Najlepiej, gdyby mógł przychodzić do nich, bo bledną na myśl o przekroczeniu granicy uzdrowiska (tory) i udaniu się do miasta. Że musiałby dokładnie mi powiedzieć, czym się zajmuje, jaki ma zakres działań. Wymyślić cenę usługi, określić terminy, godziny. Podać swój numer telefonu, żebym go mogła umieścić na ulotkach. I tak dalej. Zastanawiał się trochę, po czym napisał: "Przemyślałem. Zgadzam się". Ja w międzyczasie  zdążyłam już zapomnieć, o czym rozmawialiśmy, więc odpisałam: "Świetnie. Na co?" :-)

Pierwszą klientką, którą mu naraiłam, była V. Ma wolną wolę, nie musiała dać się wkręcić, ale tak ciut perfidnie liczyłam, że to zrobi, a ja zyskam wiarygodną opinię o jakości działań Wowy. Była zachwycona. Jaj małżonek marszczył brew, że taki chłystek zebrał tyle komplementów i co to ma być, ale na następny dzień Wowa umówił się z nimi obojgiem, ponieważ uznał, że musi im zrobić oczyszczanie jako parze. Po tym seansie mąż V. kompletnie zmienił nastawienie, o 180'. Gotów iść i orędować za naszym tarocistą gdzie tylko trzeba. Wowa bierze 150 złotych za kładzenie kart, za rytuał nic, ponieważ jego babcia, która wszystkiego go nauczyła ledwo odrósł od ziemi, też robiła to za darmo. Nie jest to zbyt kapitalistyczne, ponieważ do rytuałów zużywa moc ingrediencji. Świece, czasem aż 10, mieszanki ziół, potrzebuje minerałów, robi spersonifikowane amulety etc. W efekcie prawie cała kasa z tarotowania idzie ma na zakup materiałów, głupie. I. też bierze 150, ale poświęca "jedynie" swój czas. Dzieli się energią, wiedzą, umiejętnościami, ale pieniądze zostają w jej kieszeni. A tu takie coś. Cóż, Wowa jest bardzo młody, dużo się jeszcze musi nauczyć o świecie.

Tymczasem przychodzi do mnie, ponieważ czuje się samotny. Robię mu herbatę, którą szczodrze słodzi i pije przytrzymując palcem łyżeczkę. Już mu Julia opowiedziała suchar o babie, która przyszła do lekarza z bolącym okiem, okaże się, czy załapał. Z czasem zaczęłam mówić mu po imieniu, bo i tak mi się myliło. On nie ma śmiałości i zwraca się do mnie per "wy". Miły jest i grzeczny oraz rzeczywiście ma moc, że się tak kolokwialnie wyrażę. Kiedy przechodziliśmy na "ty" podałam mu dłoń do uściśnięcia i już na 100% to wiem. Głupi jest natomiast okropnie, w sensie, że nic nie wie ani o historii, ani o polityce, a jest przekonany, że wie wszystko. Ostatnio z pełnym spokojem oświadczył mi, że jest banderowcem. Siedziałam i patrzyłam na niego myśląc: "O czym ty gadasz, dzieciaku? Czy wiesz, o czym mówisz? Czy ty wiesz?".

Chwalił się, jak to do restauracji, w której kelneruje, przyszli Rosjanie, byli dla niego niemili gdy zorientowali się, że jest Ukraińcem, więc oblał ich zupą. Podnieśli krzyk, wezwali szefową, a ta kazała im uciekać, ponieważ w kuchni ma samych Ukraińców, którzy zaraz przybiegną ich bić. I wywiesiła po tym incydencie kartkę, że Rosjan nie obsługują.

Z przekonaniem o słuszności sprawy opowiadał też, jak w innej knajpie wdał się w kłótnię z innymi Rosjanami. Wowa jest malutki, ale przyszedł mu na pomoc ukraiński kucharz, pobił Rosjanina. Przyjechali policjanci, Rosjanina wzięli na dołek, a z nimi się tylko pośmiali i powiedzieli: "Nie róbcie tak więcej". Przeuroczo. 

"Mówią, że nie można tak traktować Ruskich, że oni może nie wsje tacy sami. Ale jacy oni mają być, jak od przedszkola nasiąkają swoju propagandu?" A ja myślę: "Dziecko, a ty nie nasiąkłeś, jeśli mi wyjeżdżasz z ideałami Bandery? Bandery! Matkobosko. Ile ty o nim niby przeczytałeś? Ile tak naprawdę wiesz? Z kim rozmawiałeś? Ktoś ci opowiadał o Wołyniu?". Jeżeli podejść do sprawy tak, jak on to widzi, to ja go powinnam oblewać regularnie i nie tylko zupą. Głupie dziecko.

"Nu, ja teraz rozumiem, jak to jest chcieć kogoś zabić. Ja bym mógł. Maja prababka zabiła Moskala widłami, bo musiała i ja bym też mógł. U nas we Lwowie każdy taki jest. U nas nawet najstarszy dziadek to by jeszcze czterech Ruskich zabił".

Julia wzdycha: "Dobra, poświęcę się, wezmę go na piwo i rozmowę wychowawczą".

Nie mówię, że nie jest dzielny. Matka opuściła rodzinę gdy miał cztery lata, a jego bracia jeszcze mniej. Bardzo wcześnie urodziła dzieci, nie podobało jej się to, chciała być wolna, bawić się. Uciekła do Polski, przez kilka lat w ogóle nie mieli kontaktu. Ojciec zmarł na gruźlicę, albo nie wiadomo co, bo nie chorował, po prostu nagle zaczął mieć krew w płucach i zmarł. Wowę wychowały babcia tarocistka i chrzestna. Od trzynastego roku życia mieszkał sam, jednego dnia szedł do szkoły, drugiego pracował. Matka się reaktywowała, namówiła go na przyjazd do Polski, wytrzymał z nią trzy miesiące, przez ten czas liznął polskiego na tyle, żeby móc się usamodzielnić i tak.

Też to jest znamienne. Chłopak przed osiemnastką, od półtora roku sam mieszka w RP i pracuje jako kelner i barman. Jakby nie było nie tylko obowiązku szkolnego, ale też ustawy zakazującej nieletnim pracy z alkoholem. Już tam się nie czepiam Ukrainy, bo nie znam ich zasad, ale tu niby powinno go obowiązywać polskie prawo. "Polskie co?" - śmieje się Julia.

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń