Kminek i powrót
Wróciwszy z wyprawy na klify kupiłam bilety na/z Comino na dziesiątą trzydzieści następnego dnia. Przed terminalem promowym stoją kolesie i nagabują w tej kwestii, kogo się da. Gdy byliśmy na Malcie kilka lat temu, nie można było normalnie dostać się na tę wysepkę, ponieważ był absolutny niesezon. Żałowałam, zatem teraz. Zapłaciłam, dostałam druczek, wróciliśmy do hotelu i dopiero dokładnie obejrzałam, co mam, a tam nabazgrane, że przepływ 29.10, czyli jakby wczoraj, zamiast jutro. Ostatnio mam obniżoną odporność na stres, więc nie bardzo się ucieszyłam z takiej komplikacji. Na szczęście bilety nie były drogie (chyba po 50 zł), więc stwierdziłam, że trudno, najwyżej uznamy się za oszukanych i kupimy nowe.
31.10 rano poleciłam H., żeby sobie ładnie przygotował, jak przedstawi panu sprawę i z zapasem czasu poszliśmy.
Zwalam na młodego rozmowy i załatwianie spraw, gdzie tylko mogę, żeby się ogólnie oswajał z ideą, a już jeśli trzeba po angielsku, to obowiązkowo. Chcę, żeby uczył się rozmawiać, a nie tylko szkolnie konwersować, żeby miał swobodę wypowiedzi, a także rozumiał, po co w ogóle się uczy, po co mu ten język. Zamawia więc dla nas jedzenie, rozmawia z recepcjonistami, kupuje bilety, wszystko. Kiedy byłam w podstawówce, matka wypchnęła mnie siłą na płatną naukę niemieckiego. Wkrótce błagałam na kolanach, żeby mi odpuściła, bo jestem nogą z języków, ale nie. Chodziłam na ten cholerny niemiec przez kilka lat i prawie niczego się nie nauczyłam, co wyszło w ogólniaku, kiedy mieliśmy obowiązkowy. Mnóstwo straconych godzin, wkuwania bez efektów i ogólnie źle, ale za to pamiętam doskonale, że kompletnie nie widziałam sensu swojego działania. Gdzie ja niby miałam korzystać z tego języka? Był stan wojenny i okolice, żelazna kurtyna i wszystko. "Na ch. mi niemiecki?" myślałam.
Wracając: Posłałam H. do pana, a tu rozczarowanie, bo już po kilku słowach młodego koleś rzekł: "OK", zabrał druczek, dał bilety i tyle. "To ja sobie tak wszystko ułożyłem, chciałem mu grozić policją, a on...!" ;-)
Dobrze się jednak złożyło, że
przyszliśmy wcześniej, ponieważ biletów sprzedaje się ile wlezie i potem na
łódź wchodzi kto pierwszy, ten lepszy. Część osób musiała czekać na następny
kurs, choć mieli bilety na tę godzinę, co my.
Gdy dopłynęliśmy, dzień w Blue
Lagoon dopiero się rozpoczynał. Nie było jeszcze takiego tłumu, jak gdy
oglądałam ją kilka dni wcześniej, ale z każdą
chwilą... Mieliśmy luźny plan obejść Kminek, chciałam jednak, żeby H.
także się wykąpał, bo nie wiadomo, kiedy następna okazja. Trochę go musiałam
popchnąć, ale się udało. Czekając, aż się wypluska, z fascynacją obserwowałam
parkę, która zakupiła drinki w ananasie i przez pół godziny fotografowała je,
oraz się z nimi. Znaczy, może robili to dłużej, ale my z ulgą pożegnaliśmy
turystyczny tygiel i uciekliśmy w dal.
Poszliśmy w lewo, ku wieży świętej Marii. Kiedy można ją zwiedzać, ma podniesioną flagę. Tego dnia nie
miała. Ten fragment szlaku, od laguny do wieży, jest chyba najpiękniejszy.
Majestatyczne klify, niesamowita panorama,
bardzo urozmaicona linia brzegowa, baśniowo. Od wieży poszliśmy w stronę
starego szpitala. Dziś jest nieużywany i tym bardziej działa na wyobraźnię,
prawda?
Dotarliśmy do baterii św.Marii, gdzie stoi kilka armat skierowanych na przesmyk między Comino, a Maltą i
weszliśmy w obszar, gdzie chyba rzadko ktoś bywa. Zresztą większość osób w
ogóle nie opuszcza laguny. Ścisk i dyskoteka najlepsze. Szlaku w zasadzie nie
było, szliśmy jak popadło, byle nie za blisko urwiska. Widok na wschód, to już
bezkres bez lądu na horyzoncie. Wiatr i poczucie pięknej, tęsknej pustki.
Zakręcając, doszliśmy do Santa
Marija Bay, gdzie jest super. Kochani Państwo, jeśli traficie na Kminek i
będziecie mieć czas, obfotografujcie Blue Lagoon, bo wiadomo, ale zaraz potem machnijcie
na nią ręką i uciekajcie do Zatoki Świętej Marii. Bez dwóch zdań, natychmiast. W
sezonie pewnie jest zatłoczona, jak wszystko, ale teraz różnica była wprost
kolosalna. Poza tym tam jest prawdziwa plaża, a nie mini spłachetek piasku,
skały i beton. Też nie wiem, jak latem, ale teraz nikt niczego tam nie
sprzedawał, nie ryczała muzyka, spokój, raptem kilkadziesiąt osób. Piękny
odpoczynek. I jeszcze takie krzewodrzewa tam mają, więc można siąść w cieniu, a
nie na patelni. Bardzo.
H. głównie rył w piasku,
przedsiębiorcze dzieci robiły kamienną ścieżkę w poprzek plaży, stałam w wodzie
i cieszyłam się ostatnimi osobistymi dniami lata w tym roku.
Minąwszy kościół powędrowaliśmy
na głośną przystań. Na bilecie napisano, że o określonej godzinie jest rejs ze
zwiedzaniem grot wokół Comino, ale okazało się, że trzeba było wcześniej
wykupić taką usługę. Szkoda, że nawet nie wiedziałam. Następnym razem.
Ogólnie Kminek bardzo fajny,
jeżeli lubi się nic z widokami. W środku lata pewnie dałoby się tam chodzić
tylko bardzo rano, bo na wyspie prawie nie ma zacienionych miejsc. Poprzedniego
dnia mieliśmy szlak bez wiatru, jakoś nie ten kąt i było naprawdę za gorąco,
niebezpiecznie. Na Comino niemal wszędzie wiało, więc super.
Wróciwszy po raz ostatni
poszliśmy do Royal Lady i koniec.
1.11 wracaliśmy. Po śniadaniu
bus zabrał nas do mariny. Od kierowcy dostaliśmy bilety na prom, na Malcie
czekał drugi człowiek i zawiózł nas na lotnisko. Wszystko gładko, w samolocie
oczywiście siedzieliśmy oddzielnie, ale pisałam notatkę, więc zleciało.
We Wro musieliśmy radzić
sobie sami, bo M. pojechał na groby. Spoko. Nie umiem jeszcze zamawiać Ubera, więc
na początek podeszłam do taksówkarzy przed halą. Gość z cwaniackim uśmieszkiem
rzekł mi, że kurs na Biskupin będzie kosztował 100, może 150 złotych. Mogliby
chociaż nauczyć się kłamać. Wróciłam do hali, zadzwoniłam po Ryba Taxi. Wraz z
dodatkiem świątecznym 60 złotych.
W mieszkaniu syf, trudno. Zjedliśmy kolację i poszliśmy spać, a o świcie pojechaliśmy, bo na 12.30 H. miał ortodontkę.