Najszczersze

 W związku z Dniem Nauczyciela H. miał długi weekend. Wybraliśmy się tradycyjnie w Izery, z noclegiem w Apartamentach pod Gondolą w Świeradowie. Może ostatni raz, bo Smedava ma już okna i do lata na pewno ją skończą. Będą gorsze warunki i ogólnie niedbale, jak to w Czechach, ale nie musieć codziennie tam jeździć, tylko mieć najpiękniejszą izerską pustkę dosłownie wokół - ogromnie kuszące. To nam zupełnie zmieni sposób łazęgowania po tamtym terenie. Nie mogę się doczekać.

"Pani już tu była - rzekł właściciel - to nie będę opowiadał o Świeradowie, wszystko pani wie. Zegar chodzi, światło w okapie działa". Łypnął spod oka. Roześmiałam się pół usatysfakcjonowana, pół speszona i pół zaskoczona (tak, 3 połówki). Zawsze mu piszę, co jest nie halo w mieszkaniu, bo wiem, że lokatorzy z zasady tego nie robią, sprzątaczki olewają i potem jest słabo. Albo zła opinia o obiekcie. 

Kiedy planowałam wyjazd, zapowiadało się, że będziemy mieli słoneczną złotą jesień. Było dokładnie odwrotnie. Magicznie, jak eufemistycznie określił R., który dojechał następnego dnia po południu. Tymczasem mieliśmy z H. wieczór we dwoje lecz spokoju brakło, ponieważ najpierw dokładnie za naszymi głowami, za cieniutką ścianą w sypialni, sąsiedzi mieli imprezę. Darli się i w ogóle im nie przeszkadzało, że mają małe dzieci, które o 23, czy o północy naprawdę powinny już spać. Nie wiem, może głuche. Potem ucichło, ale o 4 nad ranem nastał rumor na klatce i wprowadziła się ekipa piętro wyżej. Myślą Państwo, że zdrożeni poszli spać? W życiu. Ludzie mają zdrowie. Gdzieś przed 6 się uspokoiło. A wydawałoby się, że skoro jest po sezonie...

Pojechaliśmy do Smedavy, gdzie panowie inżynierowie mieli zebranie w jadalni. Trzymamy za nich kciuki, żeby szybko się uwinęli z robotą i żeby już można było tam spać.  Poszliśmy na Cichadło, bo zatęskniłam za izerską pustką. Za wielkim niczym/ciszą/brakiem, które zawsze tak pięknie mnie głaszczą.

Są ludzie, który oczekują, żeby coś się działo. Potrzebują karnawału, fiesty i miejskiego tygla. Ładują swoje akumulatory ruchem, zróżnicowaniem, energią zmian. Mam odwrotnie. Dlatego Cichadło. Siedzi się na platformie widokowej, je kanapki, pije herbatę z termosu, a na około jest tylko kapiąca z liści wilgoć, bagno, mgła. Obojętność, cisza. Poniekąd jest to nieludzkie. Rozumiem, że ktoś mógłby mieć poczucie zagrożenia, że skoro nikogo tam nie ma, to nikt nie pomoże i tak dalej. Ja odczuwam spokój.

W sobotę rano dotarł M. i pojechaliśmy w dwa auta do Hejnic. Jedno zostawiliśmy, drugim udaliśmy się do Smedavy. To dobry motyw. Robi się trasę z góry na dół i potem podjeżdża na górę po drugi samochód. Dwa nowe kufle do kolekcji. Tradycja.

Przez wszystkie dni w dolinach było piękne słońce, bajkowe złotojesienne barwy, natomiast szczyty memłały się w wielkiej chmurze. Miało to swój urok, szczególnie, że było zaskakująco ciepło. Onirycznie. Na zejściu M. i H. poszli przodem, dwa razy zmylili szlak...

W niedzielę drogą negocjacji ustalone zostało, że H., R. i M. wjeżdżają kolejką na Stóg, po czym idą do Chatki Górzystów. Ja jadę do Jizerki, idę im na przeciw, przy chatce się spotykamy, po czym razem wracamy do auta. Mogłabym iść do kolejki, ale tamten odcinek szlaku nie jest dla mnie wielce atrakcyjny. Nie wiem, czy się wlokłam, czy te dwie części wcale nie są tak równe, jak nam się zdawało, ale panowie zdążyli zwątpić, że dotrę.

Mogłabym jeszcze o jedzeniu. Porównać Kalamatę, gdzie ładnie, przytulnie, ale do której nie chcę już chodzić, bo smakowicie zachęcające menu jest takie tylko na papierze i bo trzeba czujnie w porę się upomnieć, żeby nie zapłacić kartą napiwku. Z For Seasons, gdzie też ładnie i jedzenie w normie, acz nic szczególnego, za to hałas jak na stołówce. I z Monteverde, które ma wystrój baru Miś, ceny high, małe porcje i hałas już w ogóle jak w dyskotece. Musieliśmy do siebie krzyczeć, bo jakoś tak dziwnie było, że im więcej ludzi i im głośniej mówili, tym głośniej też grała muzyka. Zwróciłam na to tej restauracji uwagę, ale raczej nie zamierzają nic zmieniać, bo odpowiedzieli, że nikt inny się nie skarży (w podtekście: "To z tobą jest coś nie w porządku"). No to nie. Jeśli mam mieć kiepsko, równie dobrze mogę iść bliżej, do Tyrolskiej Chaty, albo w ogóle w apartamencie zjeść pierogi z Biedronki.

Czy ja jestem rozpieszczona przez Corleone (Kołobrzeg)? Zawyżone mam normy, czy jak? W tych świeradowskich restauracjach jest zawsze dużo ludzi, bo w okolicy Zakopiańskiej nabudowało się full apartamentowców, hoteli. Cała dzielnica prężnie się rozwija, aż za. I mam wrażenie, że właściciele knajp wpadli w samozachwyt. Nie uważają, że dobra, przyjechali m.w. zamożni ludzie z dużych miast typu Wrocław i Poznań i muszą coś jeść, więc jedzą, tylko że łał, przychodzą do nas, bo tacy świetni jesteśmy. Nie jesteście. Druga rzecz, że, jak mi kiedyś klarownie wyjaśniła kołobrzeska K.: "Wiele osób daje knajpom najwyższe noty za sam fakt, że w nich byli. Tak po prostu - byłem więc mi się podobało. Jakby mi się nie podobało, to bym nie był". Absurdalnie brzmi, ale naprawdę jest częste. A gdy się dostaje bzdurne komplementy, łatwo się zagubić, stracić zdrowy rozsądek i jasność spojrzenia, wskoczyć na różowego jednorożca i hajda w obłoki, prawda? W końcu widzimy to na co dzień u polityków, celebrytów etc. Zwykła sprawa.

Dobra, czekam na Smedavę. Tam nikt przynajmniej nie udaje, że robi dobre jedzenie ;-)

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń