Średnio codziennie

 Były dziewczyny spod Ostrowa. Klientki, które już trochę stały się koleżankami. Dawno przeszłyśmy na "ty" etc. Pisałam o nich parę razy, jedna b. zamożna, druga ma żal, że jej się tak nie powiodło. Pojechałyśmy do kręgów. I. rozpłakała się, ledwo wysiadła z auta. Rzuciła mi się na szyję z: "Przywiozłaś mnie do domu, dziękuję. Dzieści lat prosiłam męża, żeby mi tu skręcił z trasy i nigdy tego nie zrobił". J. czuła się przytłoczona, coś jej obciążało serce, oddychała z trudem. Siadła na kamieniu w najbliższym kręgu i zaczęła płakać. Odblokowała się. 

J. stara się być zawsze akuratna. Na baczność. Grzeczna dziewczynka, która nie wychodzi z roli. Najpierw najstarsza z rodzeństwa, zawsze odpowiedzialna, opiekująca się resztą, myśląca o i za innych. Potem przykładna żona, matka, szefowa. Pod tym wszystkim zagubiona jak wszyscy, z małżonkiem inne planety na każdej płaszczyźnie, samotna. Chwyta się wszystkiego, leci za kolejnymi samorozwojowymi ideami jak ćma. Fajna babka, która byłaby dużo fajniejsza, gdyby wrzuciła na luz. Wie to, rozmawiałyśmy, ale nie potrafi się przeprogramować.

I. była na tej wycieczce jak w innym świecie. Wizje, co krąg, to inne. Opowiadała na bieżąco i wszystko zapisała. Bardzo ciekawe to jest, każdy co innego tam widzi, czego innego doświadcza, ale się to nie kłóci, raczej dopowiada. Przy Drzewie znów mi dziękowała, bo powiedziałam, że wg mnie powinna mocniej wykorzystywać swój bioenergoterapeutyczny dar. Ambitniej na to postawić. Nie układa jej się z w domu, przygnębia ją to, a wg mnie naprawdę nie ma potrzeby, żeby się męczyła. Dzieci odchowane, a ona ma potencjał, umiejętność, którą dostała od losu, czy w co tam ktoś wierzy. Tymczasem prosiła jeszcze Drzewo, żeby mąż oprzytomniał, nawrócił się, ale.

W kręgu męskich obrad J. miała orgazm. Znaczy, kolokwialnie to ujęłam, ale poczuła ogromną lekkość, szczęście, pełnię, wzbierał w niej śmiech. I. leżała i miała kolejne wizje. W kręgu uzdrowień, gdzie złoty słup energii pnie się ku górze, J. przytulała do środkowego menhira swój zbolały kręgosłup. Gdy szłyśmy do kręgu naturalnej śmierci I. wyrzekała na J., próbując w czymś tam ją ustawiać. Może i bezczelnie, ale wtrąciłam się mówiąc, żeby zajęła się jednak porządkowaniem spraw w swoim domu. Trochę nią to wstrząsnęło, ale ja naprawdę uważam, że J. jest wartościową osobą i że I. trochę przesadza, permanentnie po niej jeżdżąc. A słychać to cały czas, nawet w tonie głosu. Irytację. Zresztą potem pisałyśmy sobie o tym.

W kręgu naturalnej śmierci I. widziała mnie z przeszłości, z jakiegoś odległego wcielenia, jak tam sobie radośnie hasam po łące. Nie będę się wypowiadać na ten temat. 

Potem kręg medytacji. Ciekawa sprawa, muszę kiedyś skupić się na nim dłużej i sprawdzić teorie I. Lubię Grzybnicę, ale moje odczucia tam są o trzy nieba słabsze, niż wszystkich, których tam zabieram. W zasadzie to bardzo zabawne, ponieważ oni uważają mnie za łał. Wg mnie z Grzybnicy raczej coś zabrano, odczuwam tam brak, a nikt inny nie.

No i menhir samobójcy. Drzewo, woda. Ludzie czują przy nim wielki ból, żałobę, bolą ich głowy. A przecież jest tam dużo więcej kręgów. Obok niektórych tylko się przechodzi, bo już ile tego. Trzeba by kilku dni, żeby poskupiać się na każdym bardzo mocno.

***

Stali klienci po trzydziestce. Ona delikatna, on często obcesowy, niemiły dla niej, szorstki z domieszką drwiny. Jakoś się jednak dogadują, nie mi oceniać. Ona kocha minerały, on niby nie i absolutnie nie wierzy w ich działanie, ale, wyszło szydło z worka, kupuje piękne okazy także dla siebie. Zainteresowała się dużym jaspisem, ale dałam jej do potrzymania mokait, jakoś bardziej mi z nią grał. Wsiąkła kompletnie. Poszedł wypłacić gotówkę, gadałyśmy i spytałam, czym się zajmują.

- Nno, mąż ma firmę remontową - rzekła cichutko z podtekstem "odczep się" lecz drążyłam dalej. 

- A pani? Co pani robi?

- Ja... Trochę w księgarni sprzedawałam - szeptała ciszej. - W sklepie indyjskim kiedyś. Teraz w Biedronce.

- A. Czyli handlowo. Wie pani, o co w tym chodzi :-)

- Nno, ja jestem po ekonomii.

Sympatyczna dziewczyna i nie mam nic przeciw pracy u podstaw, wszak sama to robię. Raczej chodzi o to, że ona sama pewnie inaczej sobie wyobrażała przyszłość po ekonomii - studiach przyszłości.

***

"Proszę pani, potrzebuję ochronny kamień, albo może zestaw, dla syna przyjaciółki, bo będę matką chrzestną. Wcześniak, siedemset gram, więc liczne problemy. Dobierze pani? Taki woreczek bym mu podarowała, żeby go wzmacniał i chronił. I druga sprawa: potrzebuję kamień dla partnera, który nie może podnieść się po samobójczej śmierci syna".

Susmaria. Rozumieją Państwo, co ja tu czasami mam? Tak średnio codziennie?

***

"Czy ma pani różdżkę? Ale nie taaaką. Z drzewa różnego. I żeby miała kamienie na obu końcach."

***

Wszedł facet i: Dzień dobry. Przyszedłem wreszcie. Miałem być wcześniej, ale byłem zajęty. W spawie tych obrazów.

Ja: Dzień dobry. Iii?

Facet: Bo ja się miałem spotkać z pani córką.

Ja: ... Hm. Wie pan, może mi pan powie tak dokładniej, o co chodzi. Bo ja nie mam córki.

Facet: A! To może ja z pani mamą rozmawiałem. To ja do pani! Bo pani mama mówiła, że mogę przyjść. Bo ja maluję. I tak pomyślałem, że mógłbym pani tu dać moje obrazy, albo stanąć przed wejściem i malować.

Ja: Hm, wie pan, tu jest moja wizytówka. Dowiem się od mamy co i jak, a jak pan będzie miał te obrazy przygotowane, to pan zadzwoni.

Godzinę później telefon. Pan malarz: Miałem zadzwonić, więc dzwonię od razu. Bo pani mama mówiła, że pani jest wolna i ja bym chciał z panią nawiązać znajomość.

Ja: ... Yy, ale w kwestii tych obrazów...

Facet: No tak, ale ja bym z panią chciał pójść na spacer!

Ja: ... Wie pan, ja mam bardzo mało czasu.

Facet: Ale pani mama mówiła, że pani jest wolna!

Ja: Noo, nie. Jestem w stałym związku od sześciu lat. Nie wiem, co mama powiedziała, ale jestem zdecydowanie zajęta.

Facet: ... A. Aha.

Zadzwoniłam do matki, spytałam, czy mnie ostatnio swatała z malarzem.

Matka: Hm, wiesz, tak ze cztery lata temu był taki jeden. Spytał, czy zawsze ja jestem w sklepie. Powiedziałam mu, że tylko w zastępstwie, ty wtedy byłaś na urlopie. No i tak jakoś głupio spytał, czy może przyjść, jak ty będziesz. To mu powiedziałam, że może, bo co. Wiesz, on jest chyba trochę zburzony. 

Zadzwoniłam do Julii. Najeżona ;-)

A wszak jakież szanse mógłby mieć facet, który nie dość, że wariat, to jeszcze myli mnie z moją matką i mu wszystko jedno.

***

Pan starszy, bardzo schorowany. Kule, nogi napuchnięte. Twarz zbolała, ale widać, że kiedyś był na świeczniku. Elokwencja, spojrzenie. Z rozmowy wynikło, że był prokuratorem. 

"Proszę pani, dwa lata temu kupiłem pierścień Atlantów i on mnie tak urządził. Koledzy po Orlej Perci hasają, a ja?! Dlatego przyszedłem, żeby mi pani dobrała amulet jakiś na zdrowie, taki, który mnie postawi na nogi. Tylko ja jestem katolikiem! Żeby było jasne!"

Na twarzy mej wykwitł zawodowy rozumiejący półuśmiech, ów niezawodny ratownik w sytuacjach, kiedy nie wiadomo już, śmiać się, czy płakać. Gorliwy katolik nabył amulet, który uczynił mu zło, więc teraz tym głębiej wierzy w działanie takich rzeczy i dlatego przyszedł po drugi, żeby się wyleczyć. Obiecałam solidnie przygotować się na następny dzień. 

Podszedłszy do gabloty odrzuciłam Xiom, wszystkie celtyckie, buddyjskie i egipskie, Reiki oraz Drzewo Życia. Skoro katolik... Pozostał Talizman Siedmiu Aniołów, czyli Pieczęć Bezpieczeństwa. Poszukałam informacji i wydrukowałam panu ulotkę, w której dokładnie opisałam dlaczego, co i jak. Który archanioł za co odpowiada, po co dodano nazwy planet, jakie jest działanie talizmanu i tak dalej.

Poczytał i kolejnego dnia go nabył wraz z czerwonym (!) rzemykiem, na którym natychmiast go sobie zawiesił. Po kolejnych kilku dniach znów przybył, żeby z wielką, autentyczną złością oznajmić mi, że talizman już dwa razy mu pomógł! No pomógł ewidentnie i już. Ale że jedna pani mu powiedziała, że jeden z tych archaniołów nie jest katolicki, więc już sam nie wie, czy powinien nosić.

Rzekłam, że skoro mu pomógł, to niech przestanie słuchać dziwnych ludzi i zacznie myśleć sercem. I że owszem, swego czasu synod wykreślił z listy Haniela, ponieważ uznano, że miłość cielesna jest zła i że w obliczu grzechów, których ludzie dopuszczają się zarówno w związkach małżeńskich, jak i poza nimi, nie można czcić anioła odpowiedzialnego za tę dziedzinę życia. Później jednak głowy Kościoła doszły do wniosku, że miłość cielesna jednak maaa, no maaa prawo istnienia i przywrócono go do łask (rozumieją Państwo, jacyś kolesie, śmiertelnicy, mierzwa, pył na rąbku takiej archanielskiej sukni, odrzucili archanielskość archanioła, a potem jacyś inni łaskawie z powrotem ją uznali - dla mnie super). Poza tym, skoro Kościół nawet motyla uważa za grzeszny symbol (bo new age), to naprawdę należy wyluzować.

"To jeszcze jedno. Pani wie?! Poszedłem na zupkę, a tam czarny siedzi. Woda mu się wylała. Co on, pić nie umie? Tam nie piją? I wołała kelnera, żeby wytarł. Jeszcze mu ręką pokazał! Ja się pytam: "Panie Danielu - bardzo grzeczny zresztą - czemu pan czarnego słucha?!", a on mi szepnął, że to, jak się teraz mówi, "partner" szefowej. Więc ja się pani pytam: czemu ona sobie czekoladkę wzięła?! Przecież młoda jest! Po co jej czekoladka?!"

Popularne posty z tego bloga

Tak, to ja

Odcinanie

Toruń